Niewinny trip
Jednym z nieusuwalnych składników narastającego od późnych lat 50. fermentu kulturowego było upowszechnienie się środków psychodelicznych: meskaliny, LSD czy metadonu. Narkotyki miały być sposobem na przezwyciężenie przytłaczającej codzienności i odkrycie tych sfer psychiki, które były tłumione w skonwencjonalizowanym życiu. Miały też swój wymiar religijno-metafizyczny: prowadziły do objawień, umożliwiały głęboki wgląd w naturę świata.
Wszystko się spieprzyło… rejestruje te fascynacje, a liczne partie książki, opisujące tripy Gnossosa, śmiało można zaliczyć do nurtu literatury narkotykowej. Na kampusie jakiś rodzaj narkotyków zażywają wszyscy, a gęste opary marihuany unoszą się na każdej imprezie. Powieść Fariñy każe jednak pamiętać o tym, że eksperymentowanie z psychodelikami nie było tylko szczeniacką zabawą, bo w pewnym sensie odbywało się zupełnie serio. A ci, którzy pilnowali „drzwi percepcji” — dostawcy, dilerzy, producenci — stawali się, jak sam Gnossos, figurami o wielkim znaczeniu. Gnossos w trakcie swoich podróży po kraju poznał jednego z nich, Louie’ego Motherballa, którego wspomina tak: „Cała ta gadanina o Władcy Grzybów, skarbie, naprawdę myślałem, że go znalazłem. Lord Buckley odgrywający Gauguina czy kogoś tam, gotów raz na zawsze wyprowadzić mnie na prostą, jasne?”.
Powieść ujawnia jednak również proces rozczarowania tymi zdemitologizowanymi postaciami, które w ostatecznym rozrachunku okazują się po prostu sprytnymi biznesmenami, ogrywającymi legendy o sobie dla zwiększenia zysków. To właśnie jeden z najbardziej charakterystycznych rysów Gnossosa, a zresztą i całej powieści Fariñy: szczególna odmiana naiwności i niewinności, które każą bohaterom wierzyć desperacko w prawdę, dobro i piękno oraz ignorować symptomy tego, że stały się one już tylko startymi etykietami rynkowych produktów.
Beatnicy, a po nich hipisi, mieli odruch ratowania światy — przed kapitalizmem, mass-mediami i polityką cynizmu. Nie dostrzegali jednak, że sami stopniowo przekształcają się w najlepiej wyrobionych konsumentów. Stosunek bohaterów do narkotyków był pod tym względem chyba najbardziej instruktywny. Wymyślane w laboratoriach wielkich firm, a dystrybuowane przez kartele narkotywkowe działające jak międzynarodowe koncerny, stanowiły szczególnie pożądany, bo zakazany, produkt. Natomiast obietnica poszerzenia świadomości była — i wciąż jest — skutecznym chwytem, pozwalającym każdemu choć na chwilę przekroczyć granice szarego życia.
Na przejściu
Powieść Fariñy zdaje się tkwić w rozkroku między odchodzącymi czasami wielkich i nienaruszonych wartości a nadchodzącą epoką niczym nieskrępowanej swobody. Choć Gnossos nie może narzekać na brak doświadczeń erotycznych, to uparcie twierdzi, że wciąż zachowuje dziewictwo — to istotne, duchowe, które utracić można dopiero wtedy, kiedy odda się komuś bez reszty. Jest więc nielimitowany hedonizm, ale jest też nostalgia za „prawdziwą” czystością; między jutro a wczoraj.
W podobny sposób Wszystko się spieprzyło… sytuuje się wobec literackiej tradycji. Pewnie najważniejszym punktem odniesienia dla Fariñy jest Ulisses Jamesa Joyce’a. Podobnie jak irlandzki pisarz, Fariña wykorzystuje wątki mitologiczne, aby opowiedzieć o losach współczesnych mu ludzi. Greckie korzenie Gnossosa sprawiają, że zdaje się on zanurzony w kulturze starożytnych, a sam usiłuje być kimś na kształt Dionizosa. Ale Fariña naśladuje też Joyce’a w technikach narracyjnych, czy to usiłując oddać chaos kawiarnianej dyskusji, w której głosy nieustannie się ze sobą mijają, czy budując poetykę epifanii — objawień, w tym wypadku, narkotycznych.
Zresztą Joyce nie jest jedynym wielkim modernistą, do którego sięga Fariña. Drugie zdanie powieści: „Młody Gnossos Pappadopoulis, włochaty Kubuś Puchatek, strażnik ognia, wracał z dalekiego rejsu po asfaltowych morzach wielkiej ziemi jałowej” — wprost przywołuje T.S. Eliota, świadcząc zresztą o tym, że jego najważniejszy poemat wcale jeszcze wtedy nie skostniał w murach akademii. Ale wysoki modernizm to nie jedyny kontekst powieści Fariñy. Pełno tu bowiem odwołań do amerykańskiej popkultury, postaci superbohaterów, audycji radiowych i programów telewizyjnych, a najważniejszym talizmanem Gnossosa jest kodograf Kapitana Midnighta.
Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej to powieść przejściowa — i to pod wieloma względami. Przejściowa dla Fariñy, dla którego miała wyznaczać początek obiecującej kariery literackiej, a stała się zapowiedzią rychłej śmierci. Przejściowa dla jego pokolenia, które od lat 50. wahało się, jakiego życia naprawdę chce. Przejściowa również dla literatury, w której zapowiada mariaż wysokiego z niskim, a modernizmu z postmodernizmem. Jak z tego rodzaju przejściowymi zjawiskami często bywa, książka Fariñy mogła okazać się krótko przydatna do spożycia. Tak jednak nie jest. Pół wieku od jej pierwszej publikacji, w zupełnie, zdawałoby się, odmiennym kontekście kulturowym i w języku nie tak giętkim, książka Fariñy wciąż działa, pozwalając choć na chwilę uwierzyć w obietnice kontrkultury.