86. gala wręczenia nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej już za nami. Nie obyło się bez niespodzianek i kontrowersyjnych decyzji. Poniżej publikujemy opinie Michała Lesiaka i Piotra Czerkawskiego, którzy podsumowali dla nas tegoroczne rozdanie Oscarów.
Zachęcamy do lektury i komentowania.
Michał Lesiak:
Największą niespodzianką tegorocznej ceremonii oscarowej była nieobecność na sali George’a Clooneya, który dotąd nie zwykł takich imprez omijać. Natomiast już samo rozdanie nagród wielkich zaskoczeń nie przyniosło, nie licząc może wyróżnienia klasycznej piosenki Let It Go z równie archaicznej disnejowskiej opowieści Kraina lodu zamiast megahitu Pharrella Williamsa Happy, a także uhonorowania muzycznego dokumentu O krok od sławy w miejsce faworyzowanej w sondażach przedoscarowych Sceny zbrodni. Jednak nawet te wybory tylko potwierdzają konserwatyzm szacownych amerykańskich akademików, którzy od dynamicznego nowoczesnego popu wolą dostojne szlagiery, skrojone na modłę tych sprzed pół wieku, a nad posępną psychodramę o mrocznej stronie ludzkiej osobowości przedkładają szkicowaną lekką kreską historię muzyki rozrywkowej XX wieku.
Nie może zatem dziwić najważniejsza statuetka dla filmu jakby skrojonego pod gust Akademii – dość konwencjonalnie zrealizowanego (mimo awangardowej proweniencji jego reżysera) obrazu, podejmującego istotny społecznie i historycznie temat. Poważnych dzieł o niewolnictwie było dotąd zaskakująco mało, a złośliwiej rzecz ujmując – prawdopodobnie połowę z nich nakręcił Steven Spielberg. Teraz dla odmiany mieliśmy do czynienia z filmem, który nie ociekał zanadto patosem i sentymentalizmem, zatem główne wyróżnienie oscarowej nocy wielkich kontrowersji nie budzi, a pewnie wielu głosującym przysporzyło poczucia dobrze wypełnionego obowiązku.
Być może jednak prawdziwym zwycięzcą Oscarów jest Grawitacja, która liczbą zdobytych figurek złotego rycerza pobiła Zniewolonego oraz Witaj w klubie 7:3, a pozostałych nominowanych zdeklasowała w jeszcze wyższym stosunku. Oczywiście większość tych nagród film Cuaróna zdobył w tzw. kategoriach technicznych, ale wcale nie odbiera to mu należnego splendoru, a laury za reżyserię, muzykę oraz za zdjęcia (jednego z najlepszych współczesnych operatorów Emmanuela Lubezkiego) mają swoją dodatkową wagę.
Aktorskie Oscary bez pudła rozdali wcześniej bukmacherzy. Cate Blanchett rzeczywiście nie miała w swojej kategorii konkurencji, lecz już Lupita Nyong’o posiadała rywalki bardziej zacne; zignorowanie fenomenalnej Sally Hawkins zrzucam głównie na karb jej europejskiego pochodzenia. Wśród panów uhonorowano na pierwszym planie ścisłą dietę, a na drugim skłonność do ponadpłciowych przebieranek, co pewnie dostarczy tylko amunicji do armat przeciwników „zbrodniczej ideologii gender”.
Oscar pocieszenia (1 na 5 nominacji) w tym roku powędrował do filmu Ona – za scenariusz oryginalny, czyli akurat w ostatniej kategorii, w której ta sztampowa narracyjnie love story (z małym przesunięciem akcentów ze względu na nietypową bohaterkę) wyróżniona być powinna. Tu prywatną nagrodę rezerwowałem dla Boba Nelsona, który w swoim kinowym debiucie, jakim była Nebraska, potrafił błyskotliwie rozpisać dialogowe perełki kilkunastu ekranowym postaciom. W drugiej scenariuszowej kategorii nagrodziłbym reżysersko-aktorski tercet Linklater-Delpy-Hawke, który w Przed północą spektakularnie domknął kameralną trylogię o Jessem i Celine, rozszerzył kategorię pojęcia „grecka tragedia” i udowodnił bezprecedensowo, że drugi sequel może być najlepszą częścią serii. Akademicy woleli jednak i tu uhonorować Zniewolonego.
Wobec tego największą radość sprawił mi pierwszy (nie-honorowy) Oscar dla Felliniego. Co prawda formalnie Wielkie piękno podpisał niejaki Paolo Sorrentino, ale wystarczy obejrzeć kilka ujęć, by dostrzec, że to tylko kolejna wielka blaga mistrza z Rimini. Duch Federico ma już swoją statuetkę – najwyższy czas zatem, by zaczął on reżyserować także oscarowe gale, a wtedy zostaną po nich z pewnością znacznie piękniejsze sceny niż te z pozowaniem do wspólnego zdjęcia smartfonem, czy z pałaszowaniem pizzy kupionej za kieszonkowe Brada Pitta.
Piotr Czerkawski:
Elektryzujący część obserwatorów pojedynek pomiędzy Zniewolonym, a Grawitacją mnie akurat pozostawił głęboko obojętnym. Oba filmy od początku uważałem za miałkie, przecenione i niegodne najważniejszych nagród. Z tego samego powodu nie mogę wykrzesać dla siebie współczucia dla pominiętego w werdykcie, choć obdarzonego 10 nominacjami, American Hustle. Znacznie bardziej boli mnie za to ostentacyjne zignorowanie Wilka z Wall Street – bodaj jedynego oscarowego filmu, który odważył się na polemikę z mitami amerykańskiej kultury. Główna kategoria od samego początku wydawała mi się niepełna także ze względu na brak nominacji dla kameralnego, choć iskrzącego emocjami Inside Llewyn Davis braci Coen.
Podczas tegorocznych Oscarów najciekawsze rozstrzygnięcia zapadały na drugim planie. Na skandal zakrawa pominięcie Sceny zbrodni w kategorii Najlepszy dokument. Jednocześnie przerażający i śmieszny film Joshui Oppenheimera to arcydzieło groteski, o którym będziemy pamiętać znacznie dłużej niż o większości Oscarowych laureatów. Częściową rehabilitację zapewniło Akademii uhonorowanie Wielkiego piękna w kategorii Najlepszy film nieanglojęzyczny. Arcydzieło Paola Sorrentina zdobywało ostatnio nagrodę za nagrodą, ale – w obliczu kilku kuriozalnych rozstrzygnięć z zeszłych lat – wcale nie było murowanym faworytem. Nagroda dla Wielkiego piękna sprowokowała jeden z najbarwniejszych momentów tegorocznej gali. W swoich podziękowaniach Sorrentino znalazł miejsce dla Federico Felliniego, zespołu Talking Heads i Diego Armando Maradony. Niecodzienne zestawienie nie tylko świadczy o poczuciu humoru Włocha, ale w pełni definiuje też unikalność jego kina.