W 2008 roku, w czasie kampanii prezydenckiej w USA, plakat z wizerunkiem Baracka Obamy zyskał ogromną popularność. Syntetyczny, wypełniony plamami błękitu, czerwieni i beżu obrys głowy i ramion przyszłego gospodarza Białego Domu stał się emblematem wyborczego wyścigu. Wykorzystany w walce o fotel prezydenta poster, który uzupełniały hasła „nadzieja (hope)”, „zmiana (change)” i „postęp (progress)”, jak się później okazało, miał niebagatelne znaczenie w komunikowaniu treści założeń programowych kandydata, a co za tym idzie wpłynął na losy kampanii i wyniki elekcji. Miarą sukcesu i popularności tej litografii stała się również ilość jej rozdystrybuowanych kopii (pół miliona plakatów, trzysta tysięcy naklejek), nieskończona liczba powieleń cyfrowych, czy chociażby fakt powstania na jego temat osobnej notki na Wikipedii. Przykład pracy Sheparda Fairey’a – bo to właśnie on jest twórcą plakatu z sylwetką Obamy – w bardzo czytelny sposób obrazuje to, jak kultura wizualna wchłania wizerunki i wprowadza je w niekontrolowany obieg.
Ilustracja w swych najprzeróżniejszych postaciach – plakatów, okładek płyt, czasopism, książek, czy też ta wykorzystywana w reklamie – w ubiegłym wieku niepostrzeżenie stała się integralnym elementem naszej codzienności. Na przestrzeni czasu zmieniali się jednak zarówno idole, jak i technologia oraz język wizualny. Wyobraźnię tłumów dziś pobudza odrobinę pop-artowa w swym charakterze podobizna Obamy, ale kiedyś czyniła to np. czarno-biała okładka płyty Revolver Beatlesów opracowana przez Klausa Voormanna czy grafika Miltona Glasera z wizerunkiem Boba Dylana (kojarzona przede wszystkim z secesyjnie przestylizowanymi kolorowymi kosmykami składającymi się na zmierzwioną grzywę loków).
Prześledzenie losów szeroko pojętej ilustracji na przestrzeni ostatniego półwiecza postawili sobie za cel autorzy publikacji 50 lat ilustracji, której polską wersję wypuściło ostatnio do księgarń wydawnictwo TMC. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że pojawienie się na rynku tego tytułu można wiązać z obserwowanym obecnie rosnącym zainteresowaniem plastyką sensu stricto, będącym – jak się zdaje – reakcją na zmęczenie publiczności sztuką nowych mediów (zwrot ten podkreślali np. kuratorzy wystawy Co widać w warszawskim MSN-ie). Mimo że ilustracja i wszystkie dziedziny jej pokrewne – grafika, rysunek czy kolaż – niezaprzeczalnie kojarzą się z formą działania, w którą bezpośrednio zaangażowane są ręce artysty, nic nie zmieni jednak tego, że projektowanie komputerowe i obróbka cyfrowa stały się równoprawną strategią działania w obrębie tych dziedzin artystycznych. Książka Lawrenca Zeegena i Caroline Roberts w czytelny sposób obrazuje tę dwoistość, która mocno uwidoczniła się zwłaszcza na przełomie wieków XX i XXI.
Stworzona przez nich publikacja to album, w którym krótkie wprowadzenia omawiające specyfikę każdej z dekad rozwoju myśli projektowej oraz biogramy poszczególnych artystów działających w omawianych okresach, stanowią tylko dodatek do przebogatego materiału ikonograficznego, stanowiącego o wartości tego wydawnictwa. 50 lat ilustracji nie jest kompendium wiedzy o grafice użytkowej, choć sygnalizuje wiele problemów związanych z tą tematyką. Uświadamia m.in. jak wielką wiedzą należy dysponować, żeby właściwie posługiwać się rzemiosłem, jakim jest ilustratorstwo, potwierdzając tym samym słuszność spostrzeżeń Krzysztofa Lenka, który stwierdził, że „zaawansowane projektowanie graficzne jest dziś skomplikowaną i złożoną dyscypliną. Oprócz kreacji wizualnej (…), na projekt – zwłaszcza bardziej skomplikowany – mają wpływ różne dyscypliny, i to w różnych proporcjach, zależnie od zadania. Teoria komunikacji, marketing, socjologia i psychologia postrzegania, techniki narracji i hipertekst, semiotyka wizualna i retoryka, systemy wizualne i metody typografii, historia komunikacji wizualnej i teoria koloru – to przykłady dyscyplin, z którymi współczesny projektant ma do czynienia”[1].
Eseje rozpoczynające każdy z rozdziałów omawianej książki budują jednak tylko pewną szerszą perspektywę do percypowania twórczości ilustratorów II połowy XX wieku i początków kolejnego stulecia, zarysowując kontekst historyczny i omawiając kulturowe tło, na jakim rozwijała się aktywność poszczególnych artystów. Teksty te nie mają jednak wymiaru analitycznego, ale raczej czysto faktograficzny. W oczy rzuca się także dość duży „rozrzut” wątków poruszanych przez autorów, pragnących uwypuklić różnorodność wpływów, jakim ulegali twórcy ilustracji począwszy od lat 60. Więzi przyczynowo-skutkowe są tu jednak zachwiane, a zależności między działalnością poszczególnych grafików a wydarzeniami, takimi jak ludobójstwa w Rwandzie, wprowadzenie na rynek pigułek antykoncepcyjnych czy zamachy stanu w Argentynie i Syrii – niebezpośrednie, bardzo mgliste i dość nieczytelne. Odnieść można także wrażenie, że istnieje pewna dysproporcja między tym, ile uwagi poświęcono omówieniu całego spektrum przeróżnych aspektów kulturowych i politycznych, które w mniemaniu autorów odcisnęły swe piętno na sztukach użytkowych, a zasadniczym tematem publikacji, którym jest przecież działalność projektantów-ilustratorów. Po cóż nam bowiem wiedzieć, że roczna inflacja w Stanach Zjednoczonych na początku w lata 70. wynosiła 6% (w poprzedniej dekadzie było to 2,5%), by w 1979 roku urosnąć do 13,3%? Czy znajomość danych statystycznych pozwoli nam lepiej zrozumieć mentalność zarówno artystów tamtego czasu, jak i odbiorców ich sztuki?
W tekście promocyjnym towarzyszącym polskiemu wydaniu książki, podkreślona została obecności na jej łamach sylwetek artystów z naszego kraju, m.in. przedstawicieli tzw. „polskiej szkoły plakatu”. Rzeczywiście, ich twórczości została odnotowana i nawet – o dziwo – nazwiska te składają się na relatywnie liczną grupę, jeśli wziąć pod uwagę to, że w publikacji zdominowanej przez Amerykanów i Anglików (dorzucić tu można jeszcze ewentualnie Francuzów i artystów różnego pochodzenia osiadłych w Paryżu) wzmiankowanych jest niewielu artystów z Europy Środkowo-Wschodniej czy nawet włoskich lub skandynawskich. Nie ma jednak co popadać w euforię, bowiem Polacy działający poza obszarem, który zwykło się określać jako centrum artystycznej produkcji, potraktowani zostali po macoszemu. Jak nietrudno zgadnąć, uwaga autorów skupiła się na tych twórcach, którzy wyemigrowali lub osiągnęli sukces międzynarodowy (np. Franciszek Starowieyski, Andrzej Klimowski, Rafał Olbiński). Optymizmem nie napawa również krótki komentarz mówiący, że „Jan Lenica i Roman Cieślewicz udowadniali, że estetyka wschodniej Europy może być interesująca dla szerszej publiczności” – potwierdza on bowiem smutną prawdę, że artyści z tego rejonu geograficznego wciąż postrzegani są jako twórcy działający na peryferiach sztuki „uniwersalistycznej”, utożsamianej z zachodnioeuropejskim i północnoamerykańskim kręgiem kulturowym.
Mimo że sięgając po publikację 50 lat ilustracji oczekiwałam bardziej krytycznego i analitycznego spojrzenia na tę dziedzinę plastyki, nie można powiedzieć, że książka ta nie jest warta uwagi – wręcz przeciwnie. Jej niezaprzeczalnym atutem jest sama forma wydania oraz wysoki poziom oprawy graficznej i edytorskiej, zapewniające nie tylko radość z czytania/oglądania, ale także prezentację sylwetek poszczególnych artystów w czytelnym, przejrzystym układzie. Publikacja ta stanowić może więc pewien rodzaj drogowskazu i zachęcać do dalszych, samodzielnych poszukiwań i zgłębiania twórczości artystów, którzy nas zaintrygowali.
- K. Lenk, Od autora, [w:] tegoż, Krótkie teksty o sztuce projektowania, Gdańsk 2009, s. 9.↵