Nie piszesz? Nie kręcę z tobą filmu
Być może lekarstwem na brak inwencji powinien stać się powrót do sprawdzonych rozwiązań. Coraz większa liczba twórców czuje potrzebę współpracy z literatami. Rewers, błyskotliwy debiut Borysa Lankosza, w dużej mierze zawdzięcza swoją klasę scenariuszowi pióra Andrzeja Barta. Zachęcony sukcesem reżyser po raz kolejny korzysta ze wsparcia pisarza i pracuje teraz nad adaptacją kryminału Ziarno prawdy. Współscenarzystą filmu jest autor bestsellerowego pierwowzoru – Zygmunt Miłoszewski. Wsparcie literata przysłużyło się także Sztuce znikania Bartosza Konopki. Nominowany do Oscara dokumentalista przewidział w swoim projekcie miejsce dla narracji haitańskiego szamana, która komentuje rzeczywistość PRL-u. Do stworzenia ironicznego monologu zaprosił autora bestsellerowych Balladyn i romansów – Ignacego Karpowicza. Współpraca między oboma twórcami ułożyła się na tyle dobrze, że na horyzoncie mają kolejne wspólne projekty.
Kilka lat wcześniej znakomitym owocem związku między kinem i literaturą okazała się Wojna polsko-ruska Xawerego Żuławskiego. Młody reżyser w pełni wykorzystał na ekranie potencjał języka używanego przez Dorotę Masłowską. Przy okazji – dzięki zilustrowaniu słów pisarki serią surrealistycznych obrazów – uczynił swój film przystępniejszym i mniej manierycznym od książkowego pierwowzoru. Oby Żuławski z równym powodzeniem poradził sobie teraz z adaptacją Złego Leopolda Tyrmanda.
Śmiech to zdrowie
Ślepa wiara w potęgę literatury może jednak prowadzić na manowce. Na własnej skórze doświadczył tego Wojciech Smarzowski. Skuszony uwodzicielską frazą Jerzego Pilcha, reżyser kiepsko odnalazł się w knajpie Pod Mocnym Aniołem. Naturalizm rodem z Drogówki pasował do kwiecistego stylu pisarza jak Coca-Cola do najdroższej whisky. Nic dziwnego, że końcowy efekt okazał się ciężkostrawny.
Klęska Smarzowskiego nie powinna jednak zniechęcać polskich twórców przed żonglowaniem nastrojami. Nic nie robi lepiej ambitnemu dramatowi psychologicznemu, niż chwila wytchnienia zapewniona przez odrobinę śmiechu. Zrozumiał to scenarzysta Ki, Paweł Ferdek w scenie, gdy tytułowa bohaterka dopytuje swego towarzysza o znaczenie obco brzmiącego słowa „Hezbollah”. Zirytowany nadpobudliwością znajomej, mężczyzna oznajmia: „Hezbollah jest wtedy, gdy jakaś dziewczyna wywołuje wokół siebie same problemy”. Podobnym wyczuciem wykazał się Tomasz Wasilewski. W jednej ze scen Płynących wieżowców reżyser zażartował z własnego nazwiska, które dzieli z obrońcą piłkarskiej reprezentacji Polski. Charakterystyczny dla Władysława Pasikowskiego szorstki dowcip w kilku miejscach okazał się natomiast zbawienny dla przeładowanego patosem Pokłosia. Podobną zaletę dało się dostrzec także w najgłośniejszym polskim filmie ostatnich miesięcy – Idzie Pawła Pawlikowskiego. Ciotka tytułowej bohaterki – ocalona z Holokaustu stalinowska prokurator – jest bez wątpienia postacią tragiczną. Do pewnego stopnia potrafi jednak odreagowywać swoje traumy za sprawą sarkastycznego poczucia humoru. Gdy cnotliwa Ida krytykuje Wandę za prowadzenie pod wpływem alkoholu, kobieta odpowiada tylko: „To długa droga. Wytrzeźwieję”.
Ucieczka z Kopenhagi
Nie wszyscy reżyserzy potrafią jednak zdobyć się na tak duży dystans do opowiadanych historii. Wielu z nich nie wykorzystuje ponadto prezentów dostarczanych przez otaczającą rzeczywistość. Twórcy tego rodzaju przypominają ojca głównej bohaterki filmu Obietnica. Na wieść o tym, że jego córka pozostaje zamieszana w zabójstwo szkolnej koleżanki, mężczyzna umie wydusić z siebie tylko kuriozalne usprawiedliwienie: „Proszę pani, nie jestem na bieżąco. Mieszkam w Kopenhadze”. Czasem można odnieść wrażenie, że wielu rodzimych filmowców spędza swój czas w równie odległym miejscu. Twórcom tego rodzaju wypada zadedykować słowa Jana Ole Gerstera. Autor przebojowego Oh, Boya! opowiadał w wywiadzie o olśnieniu doznanym podczas oglądania dokumentu o François Truffaucie. Wiele scen pokazywało mistrza francuskiego kina w trakcie dyskusji z jego współscenarzystą. Obaj mężczyźni każdorazowo rozpoczynali swoje spotkania od streszczenia zabawnych sytuacji, które zaobserwowali podczas spacerów po okolicznych ulicach. Podobny eksperyment w Polsce cieszyłby się zapewne równym powodzeniem. Dialogi usłyszane w sklepie, tramwaju czy urzędzie swoją błyskotliwością często przewyższyłyby przecież pomysły najzdolniejszego scenarzysty.