„Okazało się, że pastor King nie był Murzynem ani czarnym – on był Afroamerykaninem” – śpiewał Kazik Staszewski w 12 groszach. Ironiczny komentarz sprzed lat doskonale pasuje do współczesnego Hollywood. Od czasu objęcia prezydentury przez Baracka Obamę amerykańskie kino opanował groteskowy terror poprawności politycznej. Opowiadające o emancypacji czarnoskórej ludności USA tytuły pokroju Służących czy Kamerdynera paradoksalnie przynoszą jednak więcej szkody niż pożytku. Ugrzecznione opowiastki ku pokrzepieniu serc trywializują dramat swoich bohaterów. Poprzez podkreślanie pozytywnych przemian w amerykańskich obyczajach zachęcają masowego widza do bezrefleksyjnej akceptacji otaczającej rzeczywistości. Być może jednak konwencjonalizacja dzisiejszego kina afroamerykańskiego stanowi naturalną reakcję na kryzys formy jego najwybitniejszych autorów. Niegdysiejsi buntownicy – w rodzaju Spike’a Lee czy Johna Singletona – z biegiem lat złagodnieli i pokornie przyjęli rolę szeregowych robotników w hollywoodzkiej „fabryce snów”. Lee Daniels – który przed kilku laty błysnął drapieżnym Precious – podpisał bezbarwnego Kamerdynera. W obecnym sezonie honoru afroamerykańskiego kina artystycznego wydaje się bronić tylko Steve McQueen. Zrealizowany przez niego Zniewolony urasta do rangi jednego z faworytów oscarowej gali.
Mroki historii
Nawet jeśli fala popularności filmów o niedoli czarnoskórych wynika z nękającego obywateli USA poczucia winy, wydaje się to do pewnego stopnia zrozumiałe. Jeszcze w XX wieku amerykańskie społeczeństwo dopuszczało się haniebnych aktów nietolerancji. Wstydliwy wpływ na podsycanie takich zachowań wywierało także kino. Wpisane na listę filmów budujących dziedzictwo kulturalne USA Narodziny narodu z 1915 roku sprawiają dziś wrażenie dzieła wyjątkowo rasistowskiego. Przez wiele lat w Hollywood panowała także niepisana dyskryminacja rasowa, a czarnoskórzy aktorzy byli skazani wyłącznie na odgrywanie ról drugoplanowych. Zmiany ustalonego w ten sposób porządku następowały zawstydzająco powoli. Przełom nastąpił dopiero w latach 60., gdy doskonałą pozycję w branży udało się wywalczyć Sidneyowi Poitier. Hollywoodzki gwiazdor słynął ze starannego doboru ról i bardzo często pojawiał się w filmach promujących idee wolności i tolerancji. W 1963 roku Poitier wystąpił w dramacie Polne lilie i przeszedł do historii jako pierwszy czarnoskóry aktor, który otrzymał Oscara za najlepszą główną rolę. Z biegiem czasu tematyka afroamerykańska stawała się coraz popularniejsza. Dwukrotnie podjął ją w swoich filmach – uznawany nie bez racji za kreatora hollywoodzkich mód – Steven Spielberg. Kolor purpury i Amistad pokazywały determinację bohaterów walczących o odmianę dramatycznego losu.
„A Spike Lee Joint”
Kino afroamerykańskie dorobiło się także własnych mistrzów. Niezależnie od ostatnich niepowodzeń, szczególnie mocną pozycję udało się wywalczyć wspomnianemu Spike’owi Lee. Słynny reżyser bardzo szybko wypracował unikalny styl i zyskał miano nieformalnego rzecznika środowiska czarnoskórych. W swych najlepszych dziełach Lee zachwyca umiejętnością połączenia wrażliwości społecznej i czarnego humoru. Rozpoczynający swe filmy prowokacyjnym napisem „A Spike Lee Joint” twórca doskonale odnajduje się jako poeta nowojorskiej ulicy. Piękne wizualnie, ale dosadne i niestroniące od przemocy wizje reżysera mają w sobie dynamikę hiphopowej improwizacji. Drapieżność filmów Lee często znajduje odbicie w używanym przez jego bohaterów języku. Pełne wyrażeń slangowych i obfitujące w przekleństwa dialogi należą do znaków rozpoznawczych amerykańskiego reżysera. Do czasu premiery Wilka z Wall Street zrealizowane przez Lee Mordercze lato dzierżyło nawet niechlubne miano najbardziej wulgarnego filmu w historii amerykańskiego kina. Słowo „fuck” pada w nim aż 435 razy. Lee zdarzało się czasem demonstrować temperament godny swych bohaterów na festiwalowych salonach. W 1989 roku amerykański reżyser był murowanym kandydatem do Złotej Palmy w Cannes, gdzie pokazał znakomite Rób, co należy. Jury pod przewodnictwem Wima Wendersa zdecydowało się jednak na zupełnie inny werdykt. Rozsierdzony tą decyzją Lee wyznał w wywiadzie: “Mam gdzieś w domu kij bejsbolowy z wypisanym nazwiskiem Wendersa…”. Przedstawiciele świata kina z łatwością wybaczają jednak amerykańskiemu reżyserowi podobne ekscesy. Twórca Rób, co należy – choć niemal w każdym filmie opowiada o targanej konfliktami etnicznymi Ameryce – imponuje wszechstronnością. Lee z równym powodzeniem zrealizował zarówno sentymentalny, przetykany akcentami autobiograficznymi Crooklyn, jak i przepełniony goryczą Ślepy zaułek. Osobny nurt w twórczości reżysera stanowią filmy otwarcie zaangażowane politycznie. Najważniejszy z nich stanowi Malcolm X – monumentalna biografia przywódcy radykalnego ruchu afroamerykańskiego.
W ostatnich latach trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że recepta na sukces uległa wyczerpaniu, a jointy Spike’a Lee straciły swój unikalny smak. Gdyby Ona mnie nienawidzi powstała kilkanaście lat wcześniej, okazałaby się pewnie ujmującym komediodramatem. Walczący z kryzysem formy reżyser zrobił jednak z niego schematyczny film obyczajowy, a na dodatek na siłę starał się ubarwić go za sprawą natłoku scen erotycznych. Niepowodzeniami kończyły się próby powrotu do pomysłów sprawdzonych w przeszłości. Opowiadający o czarnoskórych żołnierzach walczących w II wojnie światowej Cud w wiosce St. Anna nie miał w sobie propagandowej siły Malcolma X. Red Hook Summer okazał się natomiast wyłącznie bladym cieniem filmów w rodzaju Crooklynu czy Malarii.
Na muszce Django
Kino afroamerykańskie to jednak nie tylko tytuły próbujące zawojować najważniejsze światowe festiwale. W latach 70. furorę wśród czarnoskórej widowni robiły filmy spod znaku blacksploitation. Niskobudżetowe, pełne seksu i przemocy produkcje przedstawiały świat, w którym Afroamerykanie przenoszą się z marginesu społecznego do centrum ekranowych wydarzeń. Nierzadko filmy blacksploitation stanowiły wariacje na temat najważniejszych trendów ówczesnej popkultury. Serię opowieści o perypetiach kontrowersyjnego detektywa Johna Shafta traktowano na przykład jako odpowiedź na fenomen Brudnego Harry’ego. Blacksplotation bardzo szybko dorobiło się własnych gwiazd. Na jednego z najsłynniejszych twórców nurtu bardzo szybko urósł Melvin van Peebels. Na szczególną uwagę w dorobku tego reżysera zasługuje absurdalna komedia Człowiek – arbuz. Opowieść o młodym rasiście, który pewnego ranka budzi się jako czarnoskóry mężczyzna, wykorzystywała schematy kina klasy B do wyśmiania rasistowskiej hipokryzji.
Około 20 lat po wygaśnięciu nurtu pamięć o nim powróciła w zaskakujących okolicznościach. Do fascynacji kinem blacksplotation przyznał się jeden z najmodniejszych twórców amerykańskiego kina, Quentin Tarantino. Autor Pulp Fiction powtarza w wywiadach, że zetknął się z tym nurtem dzięki afroamerykańskim kochankom matki, którzy często zabierali go do kina. W filmie Jackie Brown Tarantino złożył kinu blacksplotation przewrotny, ale i wzruszający hołd. Tytułową rolę powierzył gwieździe sprzed lat – Pam Grier. Dzięki Tarantino specjalizująca się w filmach akcji aktorka zyskała okazję, by zademonstrować zaskakujący talent dramatyczny. Równie przewrotnych pomysłów było w Jackie Brown znacznie więcej. Tarantino wykorzystał wulgarną estetykę do opowiedzenia najbardziej melancholijnej historii w karierze. Gwałtowna zmiana tonacji zdezorientowała wielu fanów Wściekłych psów i Pulp Fiction, którzy pierwotnie odrzucili film. Po latach od premiery Jackie Brown stopniowo zyskuje jednak należną estymę. Do grona nieprzejednanych krytyków dzieła Tarantino należy za to wspomniany Spike Lee. Twórca Malarii wściekł się na kolegę po fachu za nadużywanie w scenariuszu słowa „nigger” („czarnuch”) zarezerwowanego rzekomo na użytek Afroamerykanów. Większość komentatorów stanęła jednak po stronie Tarantino i przyznała mu prawo do odzwierciedlania języka używanego w portretowanym środowisku.
Spór między dwoma filmowcami uaktywnił się po kilkunastu latach przy okazji premiery Django. Spaghetti western osadzony w czasach niewolnictwa ponownie wzbudził niesmak Lee. Twórca Rób, co należy porównał tragedię Afroamerykanów do Holokaustu i uznał, że tak poważna tematyka nie powinna służyć rozrywce. Korespondencyjny pojedynek po raz kolejny zakończył się zwycięstwem Tarantino. Karnawałowy nastrój opowieści w żaden sposób nie umniejsza szacunku, z jakim reżyser odnosi się do bohaterów i krwawego buntu przeciw dotykającej ich dyskryminacji. Jeśli wziąć pod uwagę filmy, które w ostatnich latach przedstawiały czarnoskórych bohaterów, Django po prostu rozstrzelał konkurencję. Przy okazji niezwykle wysoko postawił poprzeczkę Zniewolonemu. Niesłynącemu z poczucia humoru i ekscentrycznych pomysłów Steve’owi McQueenowi doprawdy ciężko będzie ją przeskoczyć.