Agnieszka Wnękowicz-Smenżyk: Czy może Pan wskazać konkretne wydarzenie bądź wydarzenia, które według Pana bardzo silnie wpłynęły na obecny obraz polskiej kultury?
Artur Tyszkiewicz: Będę mówił o teatrze, ponieważ to jest przedmiot mojej działalności.
Oczywiście.
Kiedy przechodziliśmy transformację ustrojową (nie chcę wracać do czasów Kantora, którego wpływ na teatr jest oczywisty), wydarzeniem takim było rozpoczęcie działalności Grzegorza Jarzyny i Krzysztofa Warlikowskiego, którzy wprowadzili na polską scenę inny sposób myślenia o teatrze. Od nich zaczęła się swego rodzaju rewolucja teatralna.
Istotna dla polskiej kultury była zapewne również wymiana pokoleniowa na przełomie XX i XXI wieku – mam na myśli wymianę dyrektorów w polskich teatrach. W latach 90. fotele dyrektorskie zaczęli obejmować stosunkowo młodzi ludzie, choćby Piotrek Kruszczyński w teatrze w Wałbrzychu czy Paweł Szkotak w teatrze w Poznaniu. Zmiany następowały też w wielu innych teatrach popularnie zwanych „prowincjonalnymi”, które po kilku sezonach zaczęły dyktować ogólnopolskie trendy. Bardzo często to tam, a nie w Warszawie, odbywały się najciekawsze wydarzenia teatralne.
Smutną tendencją było odejście wielkich mistrzów teatralnych. Nie wiem dlaczego, ale Opatrzność albo – jak kto woli – Bóg sprawia, że ci „wielcy” odchodzą w grupach i w ciągu kilku lat okazuje się, że już ich nie ma – mówię o Erwinie Axerze, Gustawie Holoubku, Andrzeju Łapickim, Zbigniewie Zapasiewiczu, Jerzym Jarockim… niestety można by wymieniać dalej. To jest kawał historii polskiego teatru. Miałem okazję zetknąć się z nimi osobiście. Byli świadkami „starego” teatru, który bezpowrotnie odszedł wraz z nimi.
Wspomniał Pan Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzynę oraz wielkich, którzy odeszli, jako tych, którzy zmienili oblicze polskiego teatru. Czy ktoś jeszcze Pana zdaniem odcisnął silne piętno na historii polskiego teatru?
Z pewnością. Moim zdaniem teatr zawsze powinien być kontynuacją pewnych idei, myśli, działań wielkich mistrzów. Takim mistrzem był chociażby Erwin Axer, z którym miałem przyjemność pracować, oraz inni „wielcy”, o których już wspomniałem. Oni w swoim czasie, gdy zaczynali drogę twórczą, byli traktowani jak Jarzyna czy Warlikowski w naszych czasach. To, co robił Erwin Axer w Teatrze Współczesnym, było niezwykle nowatorskie jak na tamte czasy. Dla mnie zatem ważnymi osobowościami są ci, którzy stawiają cezurę i otwierają nowe drzwi w świecie teatralnym. Myślę jednak, że młodsze pokolenie – Jarzyna, Warlikowski – nie wywarzyłoby swoich drzwi, gdyby wcześniejsi mistrzowie nie otwierali własnych. Gdyby Erwin Axer nie wprowadził na deski teatralne choćby Dürrenmatta czy awangardzistów tamtych czasów, to trudniej byłoby robić coś nowego kolejnym pokoleniom.
Jaka Pana zdaniem jest misja współczesnego teatru? Jaką teatr niesie wartość dla współczesnego człowieka?
Uważam, że bardzo trudno jest określić jedną misję teatru, który jest dziś na tyle niejednorodny, że w poszczególnych przypadkach ta misja się różni.
Jest teatr polityczny, uprawiany choćby przez Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego, który w sposób jasny, zrozumiały, wręcz dokumentalny mówi o tym, co dzieje się tu i teraz. Taki teatr ma misję mówienia na tematy doraźne, bieżące, polityczne. To jest absolutnie potrzebne. Z drugiej strony jest też teatr, który posługuje się przede wszystkim metaforą i zamiast rzeczywistości społecznej czy politycznej chce opisywać człowieka, ma służyć jego poznaniu. Taki teatr uprawiał według mnie choćby Jerzy Grzegorzewski, a w dzisiejszych czasach wiele osób, w tym ja, stara się iść tą drogą. Myślę jednak, że wszystkie nurty łączy chęć rozmowy z widzem, bezpośredniego kontaktu z nim oraz potrzeba mówienia o czymś istotnym i mądrym. W zalewie informacji atakujących współczesnego człowieka teatr powinien być przykładem rozmowy mądrej. Niezależnie od tego, czy odbywa się ona poprzez granie Fredry czy Sary Kane, widz przychodzący do teatru musi mieć poczucie, że nie dostaje wyłącznie taniej rozrywki, którą może mu dać każdy kanał telewizyjny, lecz możliwość, by pomyśleć; oczywiście również pośmiać się i posmucić, ale przede wszystkim pomyśleć. To powinno łączyć wszystkie nurty w teatrze, niezależnie od tego, do czego każdy z nich dąży.
Wspomniał Pan o różnych wizjach i nurtach we współczesnym teatrze. Czy zauważa Pan jakieś szczególne zjawiska, nie tyle w obrębie samego teatru, ile również w polityce, historii czy życiu społecznym, które mają silny wpływ na kształt dzisiejszej polskiej sceny teatralnej?
Oczywiście. Takim podstawowym zjawiskiem kształtującym naszą scenę teatralną jest moim zdaniem szybki rozwój cywilizacyjny naszego kraju, a właściwie szybki rozwój kapitalizmu. Obecnie jesteśmy w momencie, w którym po pierwszym zachłyśnięciu się wolnością, wolnym rynkiem, kapitalizmem zaczynamy snuć refleksję nad tym, do czego to wszystko prowadzi. Nagle okazuje się, że kapitalizm nie jest najlepszym z systemów wymyślonych przez człowieka i że niesie za sobą różnego rodzaju pułapki. Stąd w teatrze pojawienie się nurtu lewicowego, który „zastanawia się” nad sensem pewnych działań i wyciąga niekoniecznie pozytywne wnioski. Rozczarowanie kapitalizmem jest zatem jednym z ważniejszych tematów pojawiających się w dzisiejszym teatrze.
Uważam jednak, że niedługo takim tematem stanie się tożsamość narodowa. Choćby na podstawie 11 listopada i tej „pokojowej” manifestacji widzimy, że temat powraca. Niezależnie od tego, co sądzimy o ludziach, którzy wyszli na ulice, niebezpieczna i niepokojąca jest ich ilość. Czterdzieści tysięcy nieprzymuszonych przez nikogo osób wyszło, by zamanifestować swoje, często skrajnie nacjonalistyczne i faszystowskie, poglądy. To jest siła, której nie można lekceważyć i udawać, że jej nie ma, by nie powtórzyć błędu z Monachium sprzed wielu lat. Pojawia się zatem kolejny temat do dialogu z publicznością w teatrze.
Zamierza Pan w najbliższym czasie zgłębiać temat tożsamości narodowej – w swoich spektaklach czy w planach kierowanego przez Pana Teatru Osterwy w Lublinie?
Z pewnością. Jako reżyser podjąłem tę tematykę w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, realizując Nosorożca Ionesco. Premierę mieliśmy 15 listopada, czyli cztery dni po marszu.
Bardzo na czasie…
Tak, podczas pracy nad Nosorożcem oglądałem w telewizji relację na żywo z marszu, a na słupach ogłoszeniowych wisiały plakaty do spektaklu. To było bardzo ciekawe zestawienie. Oczywiście oni nie wiedzieli, o czym jest Nosorożec, tak jak pewnie nie wiedzą, kim był Ionesco. Samo zderzenie było jednak intrygujące.
Myślę więc, że ten temat trzeba podejmować, ponieważ nasila się w Polsce rozczarowanie tym, co się dzieje. Wałęsa obiecał kiedyś ludziom sto milionów – i rozpoczął u władzy skłonność do niespełniania obietnic. Rozczarowany tłum, pod sztandarem pewnych łatwych haseł, zaczyna się radykalizować. Jest to więc temat, również w teatrze, nieunikniony i również w Lublinie, w Teatrze Osterwy będziemy się nad nim zastanawiać.