W Religo kluczowym problemem jest według mnie akt tworzenia. Wbrew opinii Joanny Szczepanik, która w swojej recenzji Religo[1], jako przewodni problem wystawy widzi naznaczony konfliktem związek religii i sztuki współczesnej, uważam, że to nie jest do końca sztuka sakralna. To sztuka, która ze sztuką sakralną gra, lub prowadzi dialog, jednocześnie sytuując się, w subtelny i wymagający wnikliwego namysłu sposób, na granicy obrazoburczych praktyk. Obrazoburczy charakter krystalizuje się właśnie w akcie tworzenia, który dla mnie stanowi kluczowy problem tej wystawy. Choć kluczowy, to na tyle delikatnie zarysowany, że na pierwszy rzut oka sztuka Samoriego wydawać się może religijna. Co jednak w bardzo wyeksponowanym, naznaczonym „piedestałem” miejscu robi pogańskie bóstwo płodności? Na ten konflikt zwraca uwagę także Joanna Szczepanik.
Na szczególnym miejscu konflikt sztuki sakralnej ze sztuką współczesną stawia także redakcja „Szumu”[2]. W obydwu przywołanych przeze mnie tekstach autorzy podkreślają fakt, że Trafostacja Sztuki została niedawno poświęcona przez księdza. Podobny „los” spotkał także nominowaną do nagrody Miesa van der Rohe Filharmonię Szczecińską. Z pewnością decyzja kadry Trafostacji budzić może co najmniej zdziwienie i prowokować do rozmowy na temat napięć między instytucjami kultury a kościołem, jednak nie była projektowana jako cześć konceptu wystawy i nie jest intencjonalnie z nią powiązana. Zagadnienie godne zastanowienia i być może – krytyki, jednak czy warte podejmowania dyskusji w kontekście samej wystawy? I czy naprawdę warto zamykać Religo w kontekście sztuki sakralnej? Może lepiej skupić się na formach dzieł i spróbować odpowiedzieć na pytanie, jakie znaczenie niesie ich deformacja i dekonstrukcja, momentami zaś – destrukcja.
Wszystkie postaci powołane do życia przez Samoriego – bo to prace w przeważającej mierze figuratywne – są w jakimś stopniu nieudane, niedoprowadzone do końca. Nie bez znaczenia jest tu światło, które drobnymi, precyzyjnie skierowanymi strumieniami wydobywa jedynie fragmenty rzeźb i obrazów. Tym samym figury, i tak już niepełne, uszkodzone, naznaczone defektami, wyłaniają się z ciemności sukcesywnie, nigdy do końca. Jesteśmy światkami ich wynurzania się, tworzenia odbywającego się na naszych oczach ciągle na nowo. Stwarzanie to okazuje się być naznaczone wadami. W tym sensie w pracach Samoriego dostrzec można, oprócz natrętnie narzucającej się etykietki sztuki sakralnej, gest obrazoburczy, heretycki. Samori zabawia się z Genesis, jednocześnie igrając z „najgorętszą” pod kontem religijnym epoką w historii sztuki włoskiej – z barokiem.
Pojawiająca się w renesansie koncepcja człowieka idealnego znalazła swą kontynuację w baroku. Doskonałość człowieka jako przedmiotu bożego stworzenia ukazywano wtedy między innymi poprzez piękno fizycznie doskonałego ciała, stworzonego na podobieństwo Ojca. Ciało renesansowego, a później barokowego człowieka jest muskularne i smukłe zarazem, pozbawione wad. Samori do tworzenia swoich rzeźb czy obrazów używa tych samych tradycyjnych materiałów, z którymi pracowali artyści nowożytni: płótna, marmuru karraryjskiego, odlewu z brązu, a jednocześnie dekonstruuje przedmiot swojego stworzenia za pomocą rytuałów dokonywanych na materiale. Użycie idealnego materiału i wadliwy, nieudany produkt końcowy ukazują nieudolność, utopijność idei kreacji. Takie stworzenie skryć się może jedynie w mroku, zawieszone między ciemnością, samotnością i odrzuceniem.
Tę dychotomię między sakralnym na pozór charakterem sztuki Samoriego a jego obrazoburczym drugim dnem najpełniej dostrzec możemy w piwnicy, gdzie do ekstremum wyeksponowane zostały wszelkie defekty dzieł. Breeding czyli pokurczone, zdefragmentowane i ukruszone figurki rozłożone na stole są jak katalog odrzutów, nieudanych destruktów. Chore i źle narodzone najdobitniej reprezentują nieudolność aktu stworzenia, a także odrzucenie, z jakim spotkać się musi niespełniający oczekiwań twór. Stojące w narożu piwnicy kobiece popiersie także odzwierciedla rozdźwięk między doskonałą ideą oraz materiałem (marmur karraryjski) a nieudanym, wadliwym produktem końcowym.
Odbiór tej wystawy, wielowymiarowej i głębokiej, nie byłby jednak tak sugestywny i spójny zarazem, gdyby nie doskonałe wręcz wyczucie materiału przez artystę. Samori nie tylko posiada bezbłędny warsztat, ale wykorzystuje kamień i metale świadomie, wydobywając ich znaczenie symboliczne, jak to ma miejsce w przypadku marmuru karraryjskiego czy czerwonego trawertynu. Samori dokonuje także rytuałów na płótnie. Zdrapuje warstwy malarskie, tworząc bądź pogłębiając rysunek, zdziera całe połacie emalii, by pozostawić je na wpół przyległe do płótna, na wpół pokryte kolejnymi warstwami. W instalacji znajdującej się w środkowej komorze w holu głównym Samori nakłada kolejną warstwę płótna, następnie zdziera ją wraz z warstwą malarską, multiplikując i pogłębiając zarazem wydźwięk biblijnej historii – ciało Chrystusa owinięte płótnem, już martwe, na obrazie Samoriego jest zdzierane z płótna, potraktowane jak dodatkowa warstwa materiału. Niektóre z obrazów prezentowanych na wystawie nakryte zostały szklaną gablotką, tworzącą rodzaj półki u dołu obrazu. Pozdzierana i skruszała warstwa malarska opadła, wychodząc poza dwuwymiarowość płótna. W martwej naturze prezentowanej na drugim piętrze pozdzierane z płótna kwiatki leżą u stóp wazonu, kontynuując anegdotę – zeschłe pąki opadły: vanitas w dobie Internetu.
Na niektórych ciemnych płótnach przykrytych szklaną gablotą dostrzec możemy odbicia obrazów z naprzeciwka – w ten sposób stajemy się świadkami niekończącej się replikacji obrazów. Im dalej, tym reprezentacja dalsza jest od oryginału. W tym zabiegu ujawnia się nic innego jak ilustracja neoplatońskiej idei emanacji, według której (w wielkim skrócie) każda rzecz na ziemi jest kopią idei. Idee są nieskończenie doskonałe, ich emanacje zaś niedoskonałe. Im niżej w hierarchii bytów, tym emanacja idei jest dalsza od ideału. Być może w tej kategorii spojrzeć można raz jeszcze na Religo, by na te (piękne pod względem artystycznym) destrukty aktu stworzenia spojrzeć innym – uduchowionym – wzrokiem. Ja jednak wolę spojrzeć na nie wzrokiem perwersyjnym i upajać się obrazoburczym dialogiem ze sztuką sakralną.
Z pewnością niemała w sukcesie tej wystawy rola kuratorki, Marie-Eve Lafontaine. Precyzyjnie i bezbłędnie rozmieszczone oświetlenie oraz izolacja poszczególnych prac w holu głównym wzmagają sakralny charakter kontaktu ze sztuką, czynią go intymnym i intensywnym. Kontrasty światła i cienia, a momentami gęstej ciemności czy oszałamiającego blasku, same w sobie stanowią tu doznanie estetyczne. Przemyślany podział prac pod względem ich materiału (rzeźba, działanie w przestrzeni, malarstwo) i pod względem tematu (malarstwo quasi-religijne, portret i martwa natura) kreśli czytelną i spójną strukturę wystawy, co nie znaczy, że zamyka jej odbiór w ciasnych kategoriach. Wręcz przeciwnie, w konglomeracie wciąż rodzących się na nowo form, samoodnawiającym się akcie stworzenia, wyczytać można jeszcze wiele. Do 22 marca możecie zmierzyć się z tą jakże intrygującą, uduchowioną i sakralną – czy też obrazoburczą i perwersyjną – wystawą.