Na mapie polskich prowincji szczecińska TRAFOstacja Sztuki wyrasta na prawdziwego hegemona. Mimo środowiskowych niesnasek i bojkotu TRAFO przez środowisko związane ze szczecińskim Muzeum Narodowym, nie można tej instytucji odmówić pracy jaką wykonuje. Pracy na markę instytucji nowoczesnej i dynamicznie się rozwijającej. Oprócz gwiazd weneckich Biennale: Nicoli Samoriego czy Gilada Ratmana, w TRAFO regularnie i konsekwentnie pokazuje się także prace najmłodszego pokolenia artystów. W ramach czwartej już odsłony MEDIA LAB-u – cyklicznych wystaw nakierowanych na dialog między medium fotografii i wideo – zobaczyć możemy pracę Krzysztofa Maniaka, laureata nagrody Artystyczna Podróż Hestii 2015 i trzynaście fotografii francuskiego duetu artystycznego Epectase, zatytułowanych Dieu est amour.
Niewielka przestrzeń piwnicznego white cube’u zaaranżowana została w sposób minimalistyczny. Video Maniaka rzutowane jest wprost na białą ścianę. Fotografie Corentina Fohlena i Jérôme’a Von Zilwa, odbite na aluminiowych płytach, powieszone zostały na sąsiedniej ścianie w równych odstępach, na wysokości wzroku. Trzynasta, kończąca cykl i cztery razy większa fotografia, znalazła się na prostopadłej ścianie.
Już na pierwszy rzut oka nie ma wątpliwości, kto w tej małej przestrzeni wygrywa. Choć z daleka seria rytmicznych fotografii Epectase wygląda intrygująco, to jest to bardziej zasługa strategii kuratorki niż atrakcyjności poszczególnych fotografii. Inaczej w przypadku Bez tytułu (Czas i przestrzeń) Krzysztofa Maniaka. W TRAFOstacji kuratorka, Agata Ubysz, zdecydowała się pokazać kilka ujęć, które wcześniej prezentowane były osobno, jako jeden film. Dzięki temu kolejne epizody zwiększają swoją wzajemną siłę oddziaływania. Z początku irytujące wideo, po chwili pochłania odbiorcę i budzi trudne do zdefiniowania uczucie nieznośnej intymności. W niektórych „zlupowanych” ujęciach w kółko odtwarzany jest jeden gest postaci (artysty). Usta dotykające koniuszków roślin, dłoń dotykająca unoszących się w powietrzu pyłków i nasion. Z pozoru zwyczajny gest jaki zdarza się na co dzień każdemu z nas, tutaj pokazany w większej skali i zapętlony, staje się synonimem przesadnej bliskości. Można mieć wrażenie naruszenia granicy własnej przestrzeni, jakby ten dotyk przeznaczony był dla naszej skóry.
Oprócz charakterystycznego dla Maniaka zainteresowania naturą, ukształtowanego w dużej mierze przez dzieciństwo i dojrzewanie na okolonych lasami obrzeżach Tuchowa, typowe są dla niego także eksperymenty z formą. Lupowanie, zapętlanie klatek przypomina sztandarowe eksperymenty Warsztatu Formy Filmowej. Podczas kiedy filmy takie jak Bliżej dalej czy Boli mnie noga Józefa Robakowskiego dzięki autotematycznym formalnym eksperymentom z medium obnażają absurdalny charakter Polski lat sześćdziesiątych, te same zabiegi formalne Maniaka zawieszają jego twórczość pomiędzy poetyckim pejzażem natury a ciężką do zniesienia intymnością zrodzoną w relacji podmiotu i odbiorcy pracy. Ten emocjonalny, intymny odbiór realizacji Bez tytułu (Czas i przestrzeń) wydaje się mieć genezę w równie emocjonalnym i intymnym stosunku artysty do natury oraz do procesu twórczego. W rozmowie z Karoliną Plintą na łamach SZUM-u można przeczytać taką wypowiedź artysty: „Kiedy już znajdę ciekawe miejsce, przez co mam na myśli także kwestie formalne, na przykład spodoba mi się układ drzew czy mozaikowa kompozycja krzaków, to wtedy mam ochotę się do niej zbliżyć i zaznaczyć ten moment poznania, wejścia w jeszcze mniejszy fragment rzeczywistości i skalowania z szerszego pola do mniejszego. Czyli dajmy na to idę, zbliżam się do jakiegoś punktu i w niego wnikam, następnie wkraczam dalej i zatapiam się w kolejną mniejszą mikro-przestrzeń”[1].
Czy ten osobliwy proces twórczy wystawia wspomnianą nieznośną intymność świadomie na pokaz, czy może – na zasadzie skutku ubocznego – odbiorca staje się voyeurem?
Nie do końca jest tak, że pokazani w tej edycji MEDIA LAB-u artyści to debiutanci. Krzysztof Maniak, choć ma zaledwie 25 lat (rocznik 1990), jest artystą robiącym aktualnie zawrotną karierę. Zwycięzca tegorocznej nagrody Artystyczna Podróż Hestii ma na koncie także pierwszą nagrodę Talenty Trójki 2013, Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a także nagrodę VII Festiwalu Filmów i Form Jednominutowych TheOneMinutes w Gdańsku. Pokazywany na prowincjach, ale i w Warszawie, szybko zdobył uznanie, którego apogeum stanowiło tegoroczne zwycięstwo we wspomnianym konkursie Hestii. Maniak – mimo młodego wieku – jest zatem wyborem bezpiecznym, trafnym niezależnie od kontekstu.
Zupełnie inaczej sprawy się mają w przypadku duetu Epectase i ich działań performatywnych oraz fotograficznej dokumentacji tychże, prezentowanej pod tytułem Bóg jest miłością. Corentin Fohlen i Jérôme Von Zilw jeździli po francuskich wsiach i miejscowościach w poszukiwaniu przydrożnych krucyfiksów. Podczas kiedy Corentin ukrywał się za obiektywem aparatu, Jérôme wdrapywał się na krucyfiks i w czułym geście przytulał wyrzeźbionego w drewnie Chrystusa. Jak można się spodziewać, oprócz efektu końcowego – czyli wystudiowanych fotografii – sam gest miał także wymiar performatywny i wiązały się z nim skrajne reakcje przypadkowych świadków zdarzenia.
Tytuł jaki duet Epectase nadał fotografiom, czyli Bóg jest miłością, oraz ich wypowiedzi i prezentowany stosunek do religii (odwołują się do katolicyzmu, choć posuwają się chyba do granicy perwersji) wykluczają polemiczny czy obrazoburczy charakter tych działań. O znaczeniu tego gestu stanowi nie jego katolicka czy antykatolicka krytyka, ale rozważania na temat miłości do Boga i jej charakteru. Dla lewackiej i antyklerykalnej publiki, która z pewnością stanowi większość wielbicieli sztuk wizualnych i współczesnej kultury, taki charakter artystycznych praktyk jest trudny do przełknięcia. Być może jednak narzucające się skojarzenia z perwersyjnymi i wypaczonymi zachowaniami głównej bohaterki filmu Raj: Wiara Ulriha Seidla, przeciwnie do zakładanego wolnomyślicielstwa „antyprawicowej frakcji” do której i ja się zaliczam, świadczą właśnie o konserwatywności i zamknięciu? Warto przytoczyć tutaj doskonałą kreację Marii Hofstätter, muzy Seidla, która w Raj: Wiara zagrała Annę Marię, fanatyczną katoliczkę i samotną, zrozpaczoną kobietę jednocześnie. W jej dłoniach krucyfiks stawał się niemal substytutem męskiego członka, wiszący na krzyżu Chrystus zaś prawowitym kochankiem. Nie da się ukryć, że obraz nakreślony przez reżysera stanowić może twardy argument przeciwko nadawaniu cielesnego wymiaru „miłości do Boga”. Biorąc pod uwagę moje, być może stronnicze nastawienie, staram się spojrzeć na zdjęcia jeszcze raz, oceniając ich wartość estetyczną, kompozycję i inne formalne wymogi, które składają się na zachwyt odbiorcy. Pomijając doskonały pomysł naniesienia fotografii na aluminiowe płytki, muszę stwierdzić – nie zachwyca.
Do głowy ciśnie się skojarzenie ze słynnym już projektem Cecylii Malik 365 drzew. Artystka (czy dzisiaj może już działaczka społeczna?) codziennie, przez cały rok, wdrapywała się na jedno drzewo. 365 fotografii dokumentujących to przedsięwzięcie jest dowodem na świadome i dopracowane w każdym aspekcie konceptualne działania. Niektóre fotografie, owszem, zachwycają, niektóre stały się ikoniczne. W porównaniu do Malik, zdjęcia Epectase wypadają co najmniej słabo. Symetryczna lub nudnie dokumentalna kompozycja, gdyby nie przytulający się do krzyża mężczyzna, niczym nie różniłaby się od rodzinnych zdjęć w albumie: Maj 2007, komunia naszej wnuczki, Lato 2011 spacer z wnuczką z Kosina do Przelewic. O! albo na przykład takie praktyki inwentaryzacyjne studentów historii sztuki – jedziemy na wieś i fotografujemy przydrożne Chrystusy. Dieu est amour, choćby chciało się podejść do tej pracy inaczej, pod wnikliwym spojrzeniem staje się pracą deklaratywną, odartą z niedopowiedzenia, w końcu – nudną.
Pomimo nijakości zdjęć francuskiego duetu, należałoby pochwalić kuratorkę wystawy. Wybór prac nie jest bowiem tak arbitralny, jak mogłoby się wydawać. To co łączy te tak różne – pod względem formalnym, ale przede wszystkim jakościowym – działania, to czułość. W przypadku Epectase jest to czułe, pełne miłości i wręcz cielesne podejście do Boga. Choć skojarzenie z ocierającą się o krucyfiks Anną Marią z filmu Seidla dla mnie jest nieuniknione, to wspinający się na krzyże Corentin Fohlen podobno deklaruje tu czułą i pozbawioną wszelkich podtekstów miłość. Czułość w pracach Krzysztofa Maniaka zawarta jest w jego subtelnych gestach i emocjonalnej, czasem cielesnej relacji z naturą. To właśnie ta delikatność i czułość gestów artysty są odpowiedzialne za zmieszanie, niepokój, a nawet dyskomfort odbiorcy. To właśnie ta siła oddziaływania, obok warstwy wizualnej, jest najmocniejszą cechą twórczości Maniaka.
Niewątpliwie wybór Krzysztofa Maniaka jako artysty prezentowanego w tej edycji MEDIA LAB-u był wyborem bezpiecznym. Chociaż spełnia on kryterium wieku, to jest już artystą znanym i docenionym. Po cyklicznej imprezie organizowanej w ramach „laboratorium” małej przestrzeni, oczekiwałabym dostarczania odbiorcy prawdziwie świeżych nazwisk. Z drugiej jednak strony, MEDIA LAB był pierwszą okazją zobaczenia prac tego artysty w Szczecinie. Być może gdyby nie TRAFOstacja, żeby zobaczyć prace Maniaka, ale i innych prezentowanych w TRAFO artystów, mieszkańcy Szczecina jechać musieliby co najmniej do Warszawy czy Krakowa. Dlatego kolejny już raz o działalności tej instytucji wypowiedzieć się muszę z dużą dozą sympatii. W ciągu ostatnich kilku lat swojej działalności zrobiła ona więcej dla Szczecina niż Muzeum Narodowe w ciągu kilkunastu lat; odebrała też pierwsze skrzypce równie prężnie działającemu Klubowi 13 Muz, organizującemu między innymi coroczny festiwal sztuk wizualnych Inspiracje. Czyżby TRAFO miała więcej czułości dla sztuki?
- Figura zatrzymania. Rozmowa z Krzysztofem Maniakiem, K. Plinta, SZUM – http://magazynszum.pl/rozmowy/figura-zatrzymania-rozmowa-z-krzysztofem-maniakiem↵