Luźna atmosfera. Aktorzy popijają piwo, siedzą po turecku. Scenografię tworzy położona na podłodze trawa, namiot, leżaki oraz instrumenty muzyczne, przy pomocy których aktorzy grać będą podkład na żywo w trakcie przedstawienia. Tło stanowi wielki ekran. Spektakl zaczyna się od przedstawienia bohaterów – Allen Ginsberg, Jack Kerouac, Gary Snyder, William S. Burroughs, Neal Cassady, Ken Kesey, Charlie Parker. O każdym z nich usłyszymy historię, wyświetlone zostaną także ich zdjęcia – beatnicy wydają się być idolami nastolatków. Każdy z aktorów wcieli się w jakąś postać, zespoli się z nią na chwilę, aby za moment wyjść z roli i stać się zdystansowanym komentatorem. Pomysł wydaje się podobny do tego z Factory 2 Krystiana Lupy, który stworzył spektakl odnoszący się do grupy ludzi skupionych wokół Andy’ego Warhola, ukazał tam moment zawieszenia pomiędzy rolą aktorów w spektaklu a ich życiem prywatnym. Jednak w Skowycie nie ma tego luzu – panuje raczej chaos: rozpoczęte wątki zostają zawieszone (przykładem mogą być postawione pytania na temat roli kobiet otaczających beatników czy wprowadzenie postaci Kurta Cobaina).
Skowyt, napisany przez Allena Ginsberga, ukazał się w 1956 roku i wzbudził sporo kontrowersji: w dużej mierze oskarżenia dotyczyły opisów narkotycznych wizji oraz bezpruderyjnego ukazywania seksualności. Rok po wydaniu dzieła doszło do procesu, w którym Ginsbergowi postawiono zarzut rozpowszechniania treści obscenicznych. Bitwa o Skowyt została wygrana, co niewątpliwie było ważnym elementem na drodze do kulturowej rewolucji. Dziś poemat jest dla nas świadectwem kultury, która przeminęła – uznajemy go za manifest Beat Generation – pokolenia kontestującego, ludzi żyjących na marginesie ówczesnej kultury, również w społeczności homoseksualistów czy Afroamerykanów.
Punktem wyjścia, który w spektaklu ma łączyć odgrywane historyczne persony z ich odpowiednikami na scenie, jest postać hipstera – jak się okazuje to pojęcie funkcjonowało również w latach 40. i 50. Rzeczywiście ciekawe zdaje się być pytanie, w jaki sposób ta postać postrzegana jest dzisiaj. Obraz współczesnego hipstera rysuje się dość wyraźnie: snob, pozornie nie dbający o wygląd zewnętrzny, otaczający się jednak wszelkimi dobrami materialnymi, bez motywacji do działania i bez wyraźnych poglądów. W swoim monologu Paweł Paczesny usilnie stara się przekonać nas, że przyczyn takiej postawy jest kilka – możemy powiedzieć, że warunkuje ją świat, w którym żyjemy, świat gdzie wszystko już było, gdzie bunt jest bardzo trudny, a może nawet niemożliwy. Rzeczywistość zdaje się być w takim wydaniu opresyjna paradoksalnie przez brak społecznych i moralnych granic oraz zmniejszenie obszaru objętego tabu. Jednak czy nie jest to tylko naiwne tłumaczenie się?
W tekście Beka z beki Robert Siewiorek piesze: „Dla hipisów emocją była miłość, dla bitników ekstaza – «społeczna forma indywidualnej transcendencji» (…). Emocje millennialsów, z hipsterami na czele, są emocjami ekspedientów (…). Uprzejma, uładzona postawa jest w tej rzeczywistości postawą komercyjną”[1]. Autor pokusił się o przeanalizowanie współczesnego pokolenia poprzez obrazy filmowe, zachowania społeczne, kończąc na tym, co pojawia się w Internecie. Zauważyć można tu skłonność do porównywania obecnego pokolenia z kontrkulturą, która funkcjonuje jako dosyć szerokie pojęcie: mieszczą się w nim bowiem zarówno beatnicy, hipisi, jak i skinheadzi – wszyscy zbuntowani i kontestujący. Siewiorek zderza aktualny obraz młodych z portretami poprzednich pokoleń. Tego typu schemat stał się dosyć prostym sposobem na ujarzmienie i zdefiniowanie obecnego status quo – na zasadzenie porównania i ukazywania niezgodności w stosunku do dawnych ideałów, tworzy się obraz współczesnego przedstawiciela pokolenia: hipstera.
Twórcy spektaklu także bazują na porównaniu pokoleń, jednocześnie silnie nawiązując do współczesnego świata konsumpcji; staje się to wyraźne poprzez użycie w spektaklu telefonów komórkowych, nagrań video, które mogą niejako symulować internetowe medium – jednym z elementów przedstawienia jest projekcja, która dokumentuje wyjście aktorów w przestrzeń publiczną z kamerą. Filmik wywołuje śmiech na widowni: aktorzy przedstawiają fragmenty Ameryki w McDonaldzie, miejscu będącym synonimem współczesnej kultury konsumpcyjnej. W swoim monologu Monika Frajczyk rzeczywiście wydaje się być podobna do znudzonych, ironicznych millenialsów, o których pisze Siewiorek – mówi o braku idei czy świętości. Jednak czy dążenie do zobrazowania pokolenia w taki sposób i przy takich założeniach ma w ogóle sens?
Wydaje się, że twórcy spektaklu starali się przekazać myśl, że to nie młodzi się zmienili, ale świat, który ich otacza. Ten wątek jednak nie zostaje szczególnie mocno rozwinięty. Zatrzymujemy się bowiem na samej konstatacji. Oprócz monologów aktorów wychodzących z roli, stosunkowo dużą część przedstawienia stanowi odgrywanie imprez, rozmów czy ukazywanie wolności beatników. Nie dowiadujemy się o możliwych alternatywach buntu lub o tym, w jakiej formie możemy go teraz odnaleźć. Przecież stwierdzenie, że obecne pokolenie w porównaniu do beatników jest całkowicie niezdolne do sprzeciwu, nie jest do końca prawdziwe, widać to chociażby w sferze politycznej – w Polsce mamy chociażby do czynienia ze ścieraniem się kontestujących, rodzących się wśród młodych, radykalnych ruchów prawicowych z lewicowymi. Może patrząc na historię warto sobie zadać pytanie, czy bunt nie przybrał nowej formy, a jeśli tak – pomyśleć o konsekwencjach tej zmiany. W spektaklu pytań jest sporo, ale pozostają one bez odpowiedzi. Nie ma nawet propozycji, a przecież sama konstatacja „wszystko już było” nie wystarcza.
Ostatnia scena spektaklu to odczytanie przez Allena Ginsberga (Jan Jurkowski) tekstu Skowytu w całości. Za czytającym aktorem pojawia się stopniowo nadmuchiwany balon, który powoli zajmuje coraz większą część sceny. Jednak czy czytanie Skowytu Ginsberga wnosi do interpretacji spektaklu coś więcej? W opisie przedstawienia czytamy: „Trzymając w rękach wybuchowy manifest wolności, orientujemy się, jak bardzo rozmiar propozycji bitników nas przerasta” – wydaje się być to ostateczna konstatacja, która wypływa z ostatniej sceny (przytłaczający nas balon staje się wtedy metaforą narosłych interpretacji i co za tym idzie wyczerpania możliwości wyrażania czegoś na nowo). W deklamacji nie ma świeżości, wręcz przeciwnie, tekst wepchnięty zostaje w ramy kanonu – wielkiego dzieła. Problematyczne staje się jednak określenie czy jest to zabieg celowy. Widownia jest zmęczona przedłużającą się sceną.
Czy zatem na spadku po kontrkulturze, wciąż porównując się do niej i na siłę starając się uchwycić jej język, jesteśmy w stanie zbudować lub dostrzec w rzeczywistości coś nowego? Może najwyższy czas oderwać się od schematycznego myślenia oraz ciągłego obracania się za siebie, i rzeczywiście coś stworzyć, zamiast użalać się nad niesatysfakcjonującym stanem rzeczy. Beatnicy, podobnie jak twórcy spektaklu, także analizowali otaczający ich świat: różnica jest jednak taka, że w Skowycie Ginsberg starał się zaproponować coś nowego (choćby poprzez przekraczanie granicy tabu), zaś w Skowycie z Łaźni Nowej takiej sytuacji dostrzec nie można.
- R. Siewiorek, Powaga: Beka z beki, http://www.dwutygodnik.com/artykul/5610-powaga-beka-z-beki.html (dostęp: 25.06.2015 r.).↵