Jowita Kubiak: To już 10. edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Opowiadania. Jaka była najważniejsza idea, która towarzyszyła Wam przez ten czas? Czy znaczenie i cele Festiwalu zmieniały się wraz z upływem czasu?
Małgorzata Litwinowicz: Sądzę, że od samego początku byliśmy bardzo blisko źródłosłowu pojęcia „Festiwal”. To święto. Przedmiotem radosnej celebracji staje się tutaj sytuacja opowiadania. Sytuacja, a nie sztuka opowiadania: chodzi o możliwość spotkania, a nie budowanie okoliczności, której sensem jest admirowanie czyjejś maestrii. Wiele się nauczyliśmy przez dziesięć lat, wiele spraw się wykrystalizowało artystycznie i organizacyjnie (choć biurem tego międzynarodowego przedsięwzięcia jest nadal stół w moim dużym pokoju). Ale istota Festiwalu pozostaje ta sama: to spotkanie równych i wolnych ludzi, mających odwagę mówić i słuchać, to wielki rynek opowieści.
W podtytule tegorocznego Festiwalu zamieściliście hasło „czas”. We współczesnym zabieganym świecie jest to „towar” deficytowy. Czy ludzie znajdują chwilę, żeby się zatrzymać i posłuchać opowieści? A jeśli tak, to czego szukają i co mogą odnaleźć w trakcie spotkań z opowiadaczami?
Nigdy nie mieliśmy problemu z tym, by zapełnić sale w trakcie Festiwalu. Od samego początku najbardziej pożądanym spektaklem jest Noc Opowieści, która nie jest symboliczna: naprawdę trwa 6 godzin, naprawdę zaczyna się w środku nocy i kończy nad ranem. Więc chyba ludzie tego potrzebują? Poczucia, że czas należy do nich, że jest jakością, którą mają w swoich rękach, że w czasie słuchania nikt – szef, mąż, teściowa, matka, dziecko, minister, papież – nie będzie im w stanie tego odebrać. Żadna władza nie zniweczy wartości bycia tu i teraz, żadne bieżące zadania i pilności nie złamią uwagi, której wymaga uczestniczenie w opowieści. Zgadzam się z tym, że czas jest dzisiaj towarem deficytowym, nie mamy go, dla nikogo, prawda? Więc to bardzo przyjemne – móc poczuć, jak czas wraca w nasze ręce. Ale ważny aspekt tej kategorii to także jej zróżnicowanie kulturowe; mamy inną datę w świecie zachodnim, inną w świecie islamu, inną w kulturze żydowskiej. Różnią się one o setki lat, a jednak możemy się spotkać. To wielka wartość, niezwykle aktualizująca się dzisiaj, w chwili, w której tak bardzo jesteśmy skłonni ogłaszać własną kulturę hegemonem… Czas jest względny, choć wydaje się przezroczysty i uniwersalny. Niech to będzie lekcja różnorodności.
Wspomniała Pani o tajemniczo zapowiadającej się sobotniej Nocy opowieści. Słuchanie opowieści do trzeciej nad ranem wydaje się być intrygujące, ale czy słuchaczom starcza zawsze sił i wytrwałości?
Po dziesięciu latach to nie jest już żadna tajemnica. Noc Opowieści to statek, który wyrusza nocą i płynie przez ciemne i spokojne wody. Nie wyobrażała sobie Pani w dzieciństwie właśnie tego? W chwili zaśnięcia leżymy w łóżku, ale myślimy, że ono jest na statku, a ten statek jest pośrodku bezmiernego oceanu… Scenariusz Nocy sięga właśnie do tego uczucia – wielkiego bezpieczeństwa i wielkiego otwarcia. Ludzie chcą tak żeglować. Są z nami. Słuchają, śmieją się, śpiewają, płaczą, jedzą, klaszczą, tańczą. Nie pytamy o to, jak ludziom wystarcza sił w Sylwestra, dlaczego ma dziwić wytrwałość na Nocy Opowieści? To wydarzenie jest sercem naszego rocznego kalendarza – po niej zaczyna się następny rok opowiadania. Każdy chce być na barce, która płynie na tę nową stronę. Od wielu lat to właśnie Noc jest spektaklem najbardziej obleganym.
Podczas Festiwalu będzie można wysłuchać opowieści z różnych kontynentów. Kilka spektakli jest związanych z kulturą arabską i nawiązuje nie tylko do dawnych eposów czy baśni, ale do problemów współczesności, takich jak wojna i uchodźcy. W jaki sposób opowiadacze włączają się do dyskusji na te tematy? Czym wyróżnia się ich głos w morzu innych?
Są dwie zasady, na których budujemy program Festiwalu: osoby i tematy. Wśród gości tegorocznego Festiwalu pojawi się Jihad Darwiche, opowiadacz z Libanu, hakawati, mistrz sztuki opowiadania. Jego warsztat jest połączeniem dziedzictwa tradycyjnego i doświadczeń współczesności, jest fuzją warsztatu bajarza i strategii reportera, jest działaniem pełnym uwagi i czułości, gdyż w swoich spektaklach daje głos zwykłym ludziom: kobietom z ogarniętego wojną Libanu czy buntowniczkom z placu Tahrir. Dzisiejsza sytuacja na Bliskim Wschodzie: wojny, kryzys humanitarny, gigantyczna fala migracji prowadzą z kolei w stronę pytania: jak to się stało, że ludzie których zbiorowo etykietujemy jako „uchodźców” zostali pozbawieni głosu? Wypowiadamy się na ich temat, ale nie dajemy im prawa wypowiadania się. Nawet jeśli współczujemy – nadal traktujemy ich jako masę. Może jesteśmy gotowi dawać im jedzenie i finansować noclegi, ale nie zastanawiamy się nad sprawą nostryfikacji dyplomów lekarskich czy inżynierskich, nie jesteśmy ciekawi tego kim są – jako osoby. Udostępniamy medialną przestrzeń najrozmaitszym ekspertom, jednak żadnym z nich nie jest Syryjczyk/Syryjka… Projekty Darwiche’a pokazują, że opowiadacz może być m e d i u m – dzięki niemu mogą wybrzmieć głosy w publicznym dyskursie sprowadzane do liczb. Dzięki niemu mogą zaistnieć i porazić nasze uszy i oczy opowieści, które wolelibyśmy widzieć jako statystyki. Opowiadacz może być głosem tych, którym elegancko zabroniliśmy mówić.
W tegorocznym programie słowo „epos” powtórzy się kilka razy – wysłuchamy eposów z Kamerunu, Czeczenii i Jakucji. Bardzo ciekawym zagadnieniem, prócz samej historii, jest tutaj relacja, którą artyści budują z tymi wielkimi opowieściami: Kirill Nikiphorov jest jednym z najbardziej uznanych olonchosutów (wykonawców eposu Oloncho), strażnikiem tradycji; Jihad Darwiche, który sięga po czeczeński Mame Alan, buduje swoją własną wersję opowieści, bardzo kameralną i osobistą; Catherine Ahonkoba wyśpiewuje dzieje wielkiego bohatera o imieniu Djeki – sięgając do źródeł własnej tradycji (jest przecież Kamerunką), a jednak dokonuje czegoś nowatorskiego – bo epos ten tradycyjnie wykonywali jedynie mężczyźni…
W spektaklu Bahar znaczy Wiosna Wschód łączy się z Zachodem. Czy sztuka opowiadania może pomagać w przełamywaniu odwiecznych barier między ludźmi rożnych kultur?
Co też Pani opowiada o tych barierach? Generał Józef Bem umarł jako pobożny muzułmanin, listopadowy powstaniec – Wacław Rzewuski – na wszystkich portretach wygląda z arabska, Adam Mickiewicz mówił źle po polsku, bo „zaciągał”, a kieszonkowe serie literatury polskiej poczytne w II połowie XIX wieku zawdzięczamy żydowskim wydawcom. Przedrozbiorowa Polska graniczyła bezpośrednio z Imperium Osmańskim i wbrew temu, co włożyły nam do głowy powieści Sienkiewicza – na tej właśnie granicy od końca XVII wieku panował spokój. Pomysł taki, że państwo jest narodowe i zamieszkują je ludzie tego samego koloru skóry, języka i religii ma około stu lat i w dziejach ludzkości jest naprawdę innowacją, oby przejściową. Rzeczywistość kulturowa może być sytuacją, w której mówienie w trzech czy czterech językach jest normą, świętowanie świąt wielu wyznań mieści się w kalendarzu życia. Żeby czytać dokumenty z życia moich własnych przodków potrzebny jest mi polski, rosyjski, litewski, białoruski, niemiecki; sądzę, że to i tak krótka, prosta, nawet trochę nudna lista. Kontakt między kulturami to niekoniecznie konflikt, to także nieustanny przepływ, fuzje, mieszania i połączenia. Więc nie, proszę nie mówić, że bariery między ludźmi różnych kultur są odwieczne. To my je sobie w Polsce dzisiaj wmawiamy z niesłychanym uporem. Kluczem do spektaklu takiego jak Bahar znaczy Wiosna nie jest misja pojednania kultur, tylko osobista historia, doświadczenie podróży i dwóch ojczyzn. Ten wątek zresztą – docierania poprzez opowieści do pytania o własną tożsamość pojawi się przy innych okazjach – na przykład w świetnym muzyczno-narracyjnym projekcie Jarka Kaczmarka Opowieści bluesowe. Gdzie są moje korzenie? czy w widowisku Anety Cruz-Kąciak Opowieści Trzech Pomarańczy, dla której Meksyk stał się najbliższą sercu, własną przestrzenią.
Rękopis znaleziony w Saragossie to kultowa powieść Jana Potockiego. W jaki sposób chcecie przełożyć jej niezwykły język, koloryt epoki i bogactwo wątków na formę opowieści? Jak wygląda Wasza praca z literaturą? Czy wykorzystujecie w niej elementy teatralne?
Rękopis jest opowieścią. To dzieło o wielu wymiarach, wielowątkowe, ale także – książka o opowiadaniu, jako sztuce i przyjemności. Unaocznienie tego poprzez żywą opowieść wydaje się więc aktem dość naturalnym. Praca z literaturą jest ważna w Studni i ważna dla wielu współczesnych opowiadaczy; nieliczni z nas to wnuczki Homera i dziedzice wajdelotów, więc praca z tekstami literackimi jest czymś powszechnym. Są autorzy, których pisarstwo ma charakter partyturowy – Mickiewicz czy Leśmian, Andersen czy Singer; w wiele ich tekstów wpisana jest sytuacja wykonawcza, słowo, które domaga się wypowiedzenia, ucieleśnienia, a nie jedynie cichej lektury. Przy okazji tegorocznego festiwalu będzie można usłyszeć i zobaczyć spektakle Magdy Leny Górskiej – oparte właśnie na wątkach wziętych z twórczości Leśmiana.
Wiele festiwalowych spektakli jest skierowanych do najmłodszych widzów. Czy współczesne dzieci są uważnymi słuchaczami opowieści? Czy opowiadane na żywo baśnie mogą konkurować z filmami czy komputerowymi grami?
Nie czuję, byśmy byli w jakimś wrogim zwarciu z filmami czy grami. Jestem wielbicielką dobrego kina dla najmłodszych, a moi synowie z namiętnością poruszają się w uniwersach gier. Trzeba powiedzieć, że dzieci są niezwykle uważnymi i czujnymi słuchaczami. Zanurzają się w rzeczywistość opowieści, bezwględnie odrzucają pozę i fałsz, są naturalnymi metafizykami i wspaniałymi filozofami egzystencji. To one przecież zadają wprost te pytania, które jako dorośli rozmydlamy: „Co będzie, gdy umarnę? Mamo, czy ty też umarniesz?”, „A czy mnie kochasz? A c z y m mnie kochasz?”, „Dlaczego akurat ty mnie urodziłaś? A gdyby to był kto inny, to czy byśmy się spotkali? Bo kocham ciebie”. Mówią takie rzeczy i pytają o takie rzeczy – chwilowe, a jednocześnie ostateczne. A dobre i sensowne opowieści właśnie z tymi rzeczami się mierzą, więc to się świetnie wszystko składa.
Czy każdy może nauczyć się sztuki opowiadania? Co mogą dać uczestnikom warsztaty opowiadania, które w tym roku poprowadzi w trakcie Festiwalu Jihad Darwiche?
Tak, każdy może nauczyć się opowiadania. Każdy opowiada – to nie jest sztuka, ale codzienna praktyka, komunikacja. Jej początkiem jest pragnienie by coś komuś opowiedzieć – dziecku historię własnej rodziny, ukochanemu historię własnych przygód, sąsiadom historię naszych przeprowadzek, studentom historię o tym, dlaczego kocham rękopis X. Warsztaty z Jihadem na tym będą skupione – na opowieści jako prawdzie opowieści o życiu, a nie opowieści jako sztuce krasomówczej.
Jak zachęciłaby Pani do wzięcia udziału w Festiwalu, zarówno tych widzów, którzy towarzyszą Wam od dekady, jak i tych którzy trafią na Festiwal po raz pierwszy?
Jeśli masz czas – przyjdź. Jeśli nie masz czasu – przyjdź tym bardziej.