Gdy w pierwszej połowie 2013 roku wybiła ostatnia godzina Filmu (pożegnalny numer miesięcznika ukazał w czerwcu tamtego roku), dały się słyszeć lamenty czytelników rozgoryczonych przerwaniem liczonej w dekadach tradycji wydawania tego szacownego niegdyś pisma. Znamienne, że owe dyskusje odbywały się wirtualnie: na portalu Klub Miłośników Filmu, blogowej platformie na:temat, facebookowym fanpage’u samego Filmu i na prywatnych blogach czytelników niejednokrotnie współtworzących grono współpracownicze rzeczonego periodyku. Nie należało jednak rozdzierać szat nad – przewidzianym uprzednio przez wielu – faktem dokonanym. Już w 2001 roku Lev Manovich, jeden z największych entuzjastów Internetu, tłumaczył wszechogarniający zasięg komputerowej rewolucji. Jego zdaniem zmiana metod zapisu informacji z analogowych na cyfrowe miała zadecydować o zmianie metod dystrybucji tekstów kultury (w tym prasy), sposobów korzystania z nich, następnie o postępującej zmianie metod ich komentowania. Przepowiednia autora Języka nowych mediów musiała objąć także rolę i pozycję krytyka filmowego.
Epoka cyfrowa pozwoliła zegalitaryzować praktykę krytyczną. Uruchomienie ogólnodostępnego bloga czy videobloga i publikowanie na nim dowolnych form informacyjnego, analitycznego lub publicystycznego komentarza – w tym informacji nie tylko tekstowych i obrazkowych, ale i multimedialnych – nie stanowi dziś większego problemu. Każdy bloger może okazać się indywidualnością, ma równie szerokie (a pewnie nawet większe) możliwości kreowania własnego wizerunku i ferowania niezależnych wyroków niż najmniej pokorny w dziejach rodzimej krytyki, arcyzabawny manipulant, błazen (jak lubił o sobie mówić) i erudyta, Zygmunt Kałużyński (do legendy przeszła jego batalia o Noce i dnie z reżyserem Jerzym Antczakiem). Potencjał platform blogowych dostrzegli zresztą wybitni amerykańscy krytycy i weterani papierowego piśmiennictwa, z nieżyjącym już Rogerem Ebertem i Jimem Hobermanem na czele. Czy ocean internetowej opinii zatopi profesjonalnego krytyka? Czy musi on stracić na tej konfrontacji?
Przemawiałoby za tym kilka czynników. Mowa nie tylko o środowiskowym (i redakcyjnym) uwikłaniu, z którego z definicji wyzwolony jest piszący na własny rachunek, niezależny, finansowo bezinteresowny publicysta blogowy. Mowa także o dostępie do opisywanych źródeł. Jak bowiem wspominał Manovich, wraz z cyfrową rewolucją nadeszła zmiana metod dystrybucji filmu i obiegu informacji na jego temat. Rozmaite, legalne i nielegalne bazy filmowe i informacyjne (Filmweb, Stopklatka, Esensja, FilmPolski.pl) stawiają krytyka w niezręcznej sytuacji tego, który pisze o jakimś rodzaju kina, choć istnieje niemal stuprocentowa pewność, że któryś z jego czytelników zna tę odmianę kina dokładniej – lub chociaż widział filmy, których krytyk nie obejrzał. Do historii przechodzi sytuacja, w której ma wgląd do dzieła niedystrybuowanego w kinach, ani nigdzie indziej niedostępnego. Innymi słowy, rzadkością staje się sytuacja uprzywilejowania krytyka.
Czy nadal istnieje twórcza przestrzeń dla opiniotwórczego autorytetu i operującego słowem profesjonalnego recenzenta? Jak wielkiej zmianie musi ulec praktyka krytycznofilmowa, by nie umarła naturalną śmiercią nikomu niepotrzebnej sztuki rzemieślniczej?
W 2011 roku brytyjscy badacze cyberprzestrzeni ukuli termin NGU (Next Generation Users) określający wyodrębniającą się grupę wyjątkowo aktywnych internautów – nie tylko czerpiących z kultury za pośrednictwem Sieci, ale i produkujących w Internecie tego rodzaju przekazy. Zjawisko to notowane jest także w Polsce. Stary system, w którym funkcjonował krytyk, stawiał go w pozycji uprzywilejowanego nadawcy (komunikacja doby papierowego piśmiennictwa była niemal wyłącznie jednokierunkowa). Nowy system, w którym dotychczasowy bierny odbiorca przemienia się w równoprawnego współtwórcę treści, pozwala krytykowi na dalsze rozpowszechnianie komunikatu. To samo zjawisko, które miało doprowadzić do jego klęski, otwiera zatem przed krytykiem nowe perspektywy. Zalety internetowych społeczności są nieocenione. Sieć międzyludzkiej komunikacji jest przestrzenią także kulturotwórczych spotkań i dyskusji. Nie ma więc powodu, by mając świadomość inności tej komunikacji, nie można było spojrzeć na nią jak na kolejną platformę inspiracji, wymiany poglądów i idei. Jak w takim wypadku, wobec zacierania się granic relacji twórca-użytkownik, wybić się przed tłum wygłaszających wszem i wobec swoją opinię użytkowników? Jak wytworzyć coś w rodzaju krytycznego autorytetu na polu właściwego kulturze partycypacji opiniotwórczego równouprawnienia?
Humanistyczne przygotowanie już nie wystarcza. Wobec szerokiej dostępności kina i rozwarstwienia kultury na kolejne, nie zawsze przenikające się, coraz cieńsze kręgi, konieczne staje się przygotowanie coraz węższe, niejednokrotnie skupiające się na słabo znanej niszy. Przy tempie medialnych przemian i utyskiwań na „śmierć kina” (rozumianą jako transformacja X muzy wkraczającej coraz śmielej do galerii sztuki i teatru), bardziej przydatna wydaje się znajomość trendów z rejonów nowych technologii, audiowizualnego języka gier komputerowych i video czy video-artu, niż klasyczna postawa humanistycznego erudyty. Poza tym, skoro każdy posiada narzędzia do nakręcenia filmu, konieczna staje się umiejętność opisania kina nieprofesjonalnego. W świetle tak trudnych zadań profesjonalizacja amatorów nie powinna stanowić zagrożenia dla autora usiłującego zarabiać na pisaniu. Fani-amatorzy mogą okazać się dla niego jednym ze źródeł informacji.
Formuła partnerstwa objawia się w jeszcze inny sposób. Znika dawny status przemawiającego ex cathedra znawcy. Drugą stroną tego medalu jest jednak częściowa degradacja piśmiennictwa filmowego wśród pozbawionych redaktorskiej opieki domorosłych samozwańców – komentatorski język staje się bardziej kolokwialny, normy językowe ulegają rozluźnieniu. Szanująca się praktyka krytyczno-filmowa powinna być zaś rodzajem piśmiennictwa zdradzającego dbałość o język, wyczucie literackiej formy i zaplecze warsztatowe autora zdolnego uzasadnić wydawane sądy. O polskiej kinematografii pisał już w swoich Kronikach Bolesław Prus, pisała Maria Dąbrowska, recenzowali Antoni Słonimski, Tadeusz Konwicki i wielu innych ludzi parających się na codzień literaturą. Takie dziedzictwo zobowiązuje. Bolesław Michałek, Aleksander Jackiewicz i Konrad Eberhardt, czyli jedni z najwybitniejszych polskich krytyków, swój warsztat wywiedli z krytyki literackiej. Czy istnieje zatem możliwość pogodzenia literackiego etosu z oczekiwaniami odbiorcy? Trudno powiedzieć. Ile pokoleń krytyków, tyle odpowiedzi; ile rodzajów mediów, tyle przyjętych strategii; wreszcie: ilu odbiorców, tyle oczekiwań.
Jednej z możliwych odpowiedzi udzieliły anglojęzyczne środowiska kinofilskie. Dostrzegły potencjał prostych programów komputerowych łączących w sobie różne rodzaje mediów. Wyjątkowi pasjonaci od lat poświęcają dziesiątki godzin prywatnego czasu, by za pomocą aplikacji umożliwiających montaż i udźwiękowienie stworzyć autorską wypowiedź na temat filmu: videoeseje, supercuty, mashupy – skupione na poszczególnych reżyserach czy operatorach, na często występującym w danej twórczości motywie, a nawet na elemencie języka filmowego. Opatrzone w autorski komentarz i muzykę, takie audiowizualne teksty dowodzą, że można siedzieć w domu, być amatorem, a równocześnie stworzyć wypowiedź na granicy artyzmu, analizy zjawisk filmowych, filmoznawstwa i wypowiedzi kinofilskiej (lub polemicznej). Twórczość ta nie jest skomplikowana w obsłudze, nie można jej też odmówić czytelności w odbiorze. Oto przyszłość subiektywnego opowiadania wrażeń kinowych: wizualny język pełni tu tę samą funkcję, co wydrukowana w gazecie analiza; montaż jest rodzajem interpunkcji; ujęcia przypominają słowa i zdania. Spełnia się tym samym przepowiednia Manovicha o przenikających się cyfrowych mediach, o inter- i multimedialności. Charakter nowych mediów pozwala na integrację i upodabnianie się osobno funkcjonujących wcześniej mediów (autorski komentarz współistnieje z muzyką, malarstwo z filmowym montażem) i ich adaptację do nowych technologii (tzw. konwergencja mediów).
O ile strategia ta w Polsce ledwo raczkuje, święcąc triumfy za oceanem (przenika także do kina dokumentalnego, czego przykładem dokumentalny list miłosny adresowany do klasyka francuskiej nowej fali, Paryż Rohmera, w reżyserii Richarda Miseka), o tyle inne pomysły na odnowienie praktyk krytycznych są u nas dobrze widoczne i skutecznie realizowane. Krytycy i blogerzy doceniają możliwości portali społecznościowych: mogą pozwolić sobie nie tylko na bycie czytanym, ale i obserwowanym. Fanpage’e na facebooku służą dzieleniu się z czytelnikami niemieszczącymi się w tradycyjnych pisanych formach przemyśleniami o kulturze. Opcja mnożenia internetowych bytów i stwarzania odpowiedników blogów na innych platformach umożliwia bieżące badanie reakcji odbiorców. Przy okazji portale takie uświadamiają, jak bardzo krytyka była kiedyś koturnowa i zamknięta. Doskonałym pod względem komunikatywności przykładem będzie tu Zwierz popkulturalny – połączenie wiedzy, geekowskiego wygadania i amatorskiej bezpretensjonalności, docenionych ponad 9 tysiącami facebookowych obserwujących. Inny popularny przykład to równie opiniotwórczy Piotr Pluciński i jego Z górnej półki. Na tablicach tych blogów nieraz poczytać można dyskusje godne tradycyjnej polemiki, na którą dziś nie ma już w ogólnopolskich mediach drukowanych miejsca.
Choć na pierwszy rzut oka brzmi to paradoksalnie, jest w Sieci miejsce dla animatora kultury. Jak to możliwe, skoro animacja jest z definicji interpersonalna, więc Internet jako stały pośrednik i warunek, bez którego taka komunikacja nie zaistnieje, byłby w pewnym sensie zaprzeczeniem idei i praktyki animacyjnej? Krytyk doby Internetu animuje, czyli ożywia i inspiruje, odbiorcę kultury w stopniu wyższym, niż działo się to wcześniej: tylko za pośrednictwem tekstów drukowanych w czasopismach i książkach, ewentualnie w prelekcji przed seansem. Internauta nie ma takich ograniczeń: działa natychmiast, a wyniki jego działalności są przeważnie powszechnie dostępne. Rozbudza zainteresowania czytelników, prowadzi z nimi dialog, ukazuje nowe filmowe ideały. Przefiltrowuje nadmiar informacji, selekcjonuje tytuły, zwraca uwagę na te z jakiegoś względu ciekawe, pełni rolę pośrednika między dziełem a publicznością, dając możliwość rozsądnego zaspokajania potrzeb kulturalnych. Tak zresztą działo się zawsze: funkcja recenzji użytkowej to wszak nic innego, jak ułatwienie wyboru kinowego/internetowego seansu.
Krytyk to ten, kto potrafi ująć w słowa nie zawsze wyrażalne dla widza doświadczenie. Krytyk skupiony na pewnym rodzaju kina potrafi wreszcie rozbudzić zainteresowanie innych pasjonatów (przykładem takich blogów są skupione na niszowych gatunkach: Kinomisja i no hay banda). Tak jak rasowy animator, mimo że działa przed ekranem komputera, bloger/krytyk uruchamia drzemiące w ludziach siły: współtworzy opinie, organizuje eventy (jak wspomniany Zwierz Popkulturalny), inspiruje i poszerza horyzonty. Nie musi roztaczać wokół siebie nimbu rezonera – ważniejsza okazuje się umiejętność zbudowania relacji z mającym nierzadko dostęp do tych samych źródeł odbiorcą. Funkcje dotychczas pełnione przez animatora kultury: edukacyjna, komunikacyjna, integracyjna, partycypacyjna, informacyjna; także platformy dyskusji (blogowe, facebookowe, funkcjonujące na portalach społecznościowych i w bazach filmów, na których zakłada się prywatne publiczne konta i ocenia filmy, stwarzając kolejny pretekst do dyskusji) – wszystko to czyni krytyka skuteczniejszym, bliższym odbiorcy animatorem. Poszukiwania wciąż się odbywają. Perspektywy nowych, pełniejszych, jeszcze bardziej kreatywnych typów uczestnictwa w kulturze i oprowadzania nadal się poszerzają.