W dniach od 28 lutego do 15 marca 2014 roku mieszkańcy stolicy mieli okazję zadać sobie pytanie, czy są mieszczanami. Wszystko za sprawą organizowanego przez Komunę Warszawa i poznańskie Centrum Kultury Zamek festiwalu My, mieszczanie. Organizatorzy postawili na liczbę trzy – w ramach festiwalowych wydarzeń znalazły się dokładnie trzy przedstawienia teatralne oraz tyle samo paneli dyskusyjnych. Za pomocą tych interdyscyplinarnych przedsięwzięć podjęto próbę znalezienia odpowiedzi na pytania: czy nadal możemy posługiwać się terminem „mieszczanin”, jak zdefiniować tę kategorię pojęciową, czy ta grupa społeczna obecnie dominuje, czy też może w ogóle już nie istnieje, aż wreszcie – czy taką tematyką powinni zajmować się artyści?
Spośród paneli najciekawsza, w moim odczuciu, była debata O gustach się nie dyskutuje. Teatr mieszczański – głównie za sprawą interesujących spostrzeżeń Macieja Nowaka, nie tylko na współczesny teatr. Otóż ten znany historyk sztuki oraz krytyk teatralny i kulinarny, stwierdził, że typowo „mieszczańskich” teatrów oraz sztuk właściwie w Polsce nie ma, a jeśli się pojawiają, to sporadycznie. Natomiast wspomnianą tematykę dość często poruszają twórcy seriali, zwłaszcza zagranicznych (HBO, BBC etc.). Nowak słusznie zapytał – dlaczego nie wykorzystuje się tych koncepcji serialowych w teatrze? Postawił również odważną tezę odnośnie dofinansowania dla polskich teatrów. Unaocznił bowiem zdumionym słuchaczom, że owszem, rządzący przyznają im duże środki finansowe, ale niestety nie zasilają one sfery artystycznej, lecz są przeznaczane na rozbudowę budynków, w których teatry się mieszczą. Przykładowo Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi to zdaniem Macieja Nowaka w istocie rzeczy przedsiębiorstwo, ogromny moloch, utrzymujący szereg scen podmiejskich z właściwie zerową koncepcją repertuarową. Abstrahując od słuszności powyższej opinii, na pewno trudno polemizować z drugą uczestniczką wspomnianej debaty – Małgorzatą Dziewulską, eseistką, pisarką teatralną, reżyserką – że obecnie nie można mówić o mieszczaństwie, ale o klasie średniej. Przy czym termin ten pozostaje niejednoznaczny i niełatwy do zdefiniowania.
W kolejnym panelu dyskusyjnym Prześniona rewolucja? wziął udział kurator cyklu My, mieszczanie – Tomasz Plata oraz sekretarz redakcji Krytyki Politycznej – Michał Sutowski. W jej trakcie spierano się przede wszystkim o zasadność idei zawartych w książce Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja. Plata udowadniał, że współcześnie dominuje wartość wolności indywidualnej, która nie pozwala na prowadzenie wspólnotowej działalności. Z kolei zamykanie się ludzi na strzeżonych osiedlach, których w Warszawie jest znacznie więcej aniżeli na przykład w Berlinie, niweczy próby budowy nowoczesnego mieszczaństwa.
Podczas trzeciej debaty Ruchy miejskie, urzędnicy i sposoby mówienia o mieście i mieszczaństwie, prowadzonej przez redaktora naczelnego Gazety Stołecznej (warszawskiego dodatku do Gazety Wyborczej) – Michała Wybieralskiego, uczestnicy mogli poznać specyfikę dwóch miast: Łodzi i Warszawy. Głównie za sprawą Hanny Gill-Piątek – aktywistki społecznej, która niejako przeszła „na drugą stronę”, zostając łódzką urzędniczką miejską. Z jej relacji wynikało, że urzędnik w Łodzi nie jest taki „straszny”, jak mogłoby się pozornie wydawać i chętnie angażuje się w działania mające poprawić funkcjonowanie przestrzeni miejskiej. Zgoła inny obraz Warszawy, a przede wszystkim Targówka, wyłonił się z opowieści Jana Mencwela – warszawskiego aktywisty, reprezentującego stowarzyszenie Miasto Jest Nasze. Skrytykował on burmistrza tej dzielnicy w dość ostrych słowach, popierając swoje oskarżenia licznymi dowodami. Z tak zwanym betonem urzędniczym w Warszawie zderzył się także inny aktywista, animator kultury i współzałożyciel Inicjatywy Warszawa 2020 – Grzegorz Lewandowski. Po wysłuchaniu ożywionej dyskusji można było odnieść wrażenie, że łódzkie i warszawskie realia urzędnicze są jak niebo i ziemia. Z jednej strony otwarcie na innowacje, z drugiej skostniałe biurokratyczne mury, oporne na wszelkie propozycje zmian. Tezie tej starał się zadać kłam, występujący w roli adwokata – chciałoby się powiedzieć: diabła, a ściślej rzecz ujmując urzędniczej braci – Zastępca Prezydenta m.st. Warszawy – Jarosław Jóźwiak. Ukazał on stolicę w zupełnie innym świetle, rzecz jasna korzystnym. Kto miał rację? Każdy sam powinien sobie odpowiedzieć. Przy czym prawda z reguły znajduje się gdzieś pośrodku. Pamiętać też warto, że nawet jeśli nie czujemy się mieszczanami, to jesteśmy mieszkańcami miast. Wobec tego powinna się w nas zrodzić świadomość wspólnych praw, ale też i obowiązków. Przynajmniej taki przekaz przyświecał festiwalowi.
W ramach My mieszczanie, jak już wzmiankowałam, wystawiono trzy spektakle: Jeżycjadę, Tocqueville. Życie codzienne po Wielkiej Rewolucji oraz Pigmaliona – opartego na podstawie dramatu George’a Bernarda Shawa, a wyreżyserowanego przez Wojtka Ziemilskiego.
Intrygujące, w moim odczuciu, było przedstawienie Tocqueville. Życie codzienne po Wielkiej Rewolucji, według koncepcji i w reżyserii Grzegorza Laszuka. W istocie swej dalekie od tradycyjnie pojmowanej sztuki teatralnej. Bardziej przypominało współczesny performance. Wykorzystując koncepcje spisane w dziele O demokracji w Ameryce przez XIX-wiecznego filozofa Alexisa de Tocqueville’a, twórca próbował znaleźć odpowiedź na pytanie: „Dlaczego wolimy dobrze zarabiać niż angażować się społecznie?”. Ciekawe kreacje aktorskie stworzyli tutaj Romuald Krężel i Anna Wojnarowska.
Natomiast nie przekonał mnie wyreżyserowany przez Weronikę Szczawińską spektakl Jeżycjada, będący raczej pewnego rodzaju projektem muzycznym z indierockowymi piosenkami. O ile na początku wzbudził moje zainteresowanie, o tyle im dłużej trwał, tym bardziej zacierał się w moich oczach przekaz, jaki zawarła Małgorzata Musierowicz w swojej mieszczańskiej epopei. W tekście i dramaturgii Agnieszki Jakimiak trudno było odnaleźć wątki zawarte w utworach wspomnianej pisarki.
Festiwal My, mieszczanie zmusił do zadania sobie istotnych pytań, w tym przede wszystkim, czy jestem mieszczanką/mieszczaninem? Jednocześnie, dzięki omówionym inicjatywom, dał szansę uczestnikom, by odkryli własną mieszczańską duszę. I tutaj prawdopodobnie zawierało się clue omawianego przedsięwzięcia. Im więcej ludzi uświadomi sobie, jak ważne jest dbanie o miasto, w którym się żyje, w tym większym stopniu będzie się mogło ono rozwijać. Szkoda tylko, że ten nietuzinkowy festiwal przyciągnął tak niewielką liczbę widzów.