(…)
Kiedy w sierpniu 1941 roku rodzina uciekała z Kijowa przed armią niemiecką, a mój dziadek Siemion musiał iść na front, babuszka została sama w domu przy ulicy Engelsa, która prowadziła stromo w dół na wspaniały bulwar Kreszczatik.
Babuszki nie zabrano. Nie mogła się już prawie poruszać i w ciągu całego wojennego lata nie udało jej się zejść po schodach na dół i wyjść na ulicę. Zabranie jej z sobą było wykluczone, nie wytrzymałaby drogi.
Ta ewakuacja przypominała wyjazd na daczę i babuszkę pozostawiono z myślą, że wszyscy się znowu zobaczą, kiedy skończy się lato. Lipiec nakazywał zmianę miejsca pobytu i wszyscy ci ludzie na ulicy nosili walizki i tobołki, jak zawsze w lecie, tylko pośpiech i to, że było ich tak dużo, zdradzały, że wydarzenie, mimo właściwej pory roku i zwykłych manatek, nie ma nic, ale to nic wspólnego z wyjazdem na daczę.
Myślę, że nazywała się Estera, powiedział mój ojciec. Tak, może Estera. Miałem dwie babcie i jedna z nich nazywała się Estera, właśnie tak.
Jak to – może? – spytałam zbulwersowana. – Nie wiesz, jak nazywała się twoja babcia?
Nigdy nie nazywałem jej po imieniu, odparł ojciec, mówiłem babuszka, a moi rodzice mówili matka.
Może Estera została w Kijowie. Poruszała się z trudem po nagle opustoszałym mieszkaniu, jedzenie przynosili sąsiedzi. Myśleliśmy, że wkrótce wrócimy, dodał mój ojciec, ale wróciliśmy dopiero po siedmiu latach.
Początkowo w mieście zasadniczo nic się nie zmieniło. Po prostu przyszli Niemcy. Kiedy również do babuszki dotarło wezwanie, że Wszyscy Żydzi miasta Kijowa muszą się punktualnie… itd., zaczęła się natychmiast przygotowywać. Sąsiedzi próbowali jej to wyperswadować. Niech pani nie idzie! Przecież pani nie może w ogóle chodzić!
(…)
Jak Wszyscy, to Wszyscy, powiedziała sobie, jakby to była sprawa honoru. I zeszła na dół. Wszystko inne zamarło. W jaki sposób zeszła, historia milczy. Chociaż nie. Musieli jej pomóc sąsiedzi, jakżeby inaczej?
Na skrzyżowaniu w dole ulice tworzyły zakręty, zaokrąglały się w oddali i czuło się, że ziemia jednak się obraca. Na ulicy była potem sama.
Poza jednym patrolem nikogo w tym momencie nie było widać. Może Wszyscy już poszli. Na skrzyżowaniu przechadzali się niespiesznie dwaj lnianowłosi, sprężyści, niemal eleganccy mężczyźni, świadomi swoich obowiązków. Było jasno i zupełnie pusto, jak we śnie. Gdy Może Estera do nich doszła, zobaczyła, że to niemiecki patrol.
(…)
Cherr ofizehr, zaczęła babuszka z jedynym w swoim rodzaju przydechem, przekonana, że mówi po niemiecku, niech pan bhędzie tak uprzejmy, zajn Zi zo fajn, i powie mi, co ja mam rhobić, was zol ikh denn machen? Widziałam plakhaty z instrhukcją dla Żydhów, ale nie moghę tak dobrzhe chodzić, ikh kan nyszt lojfn azoj sznel.
Zastrzelono ją na miejscu, z niedbałą rutyną, żołnierze nie przerwali nawet rozmowy, nawet dobrze się nie odwrócili, jakby przy okazji. Albo nie, nie. Może zapytała: Niech pan bhędzie takh miły, cher ofizehr, prhoszę mi powiedzieć, jak dojść do Babiego Jarhu? To mogło być naprawdę denerwujące. Kto lubi odpowiadać na głupie pytania?
Obserwuję tę scenę z okna domu położonego naprzeciwko jak Bóg. Może tak się pisze powieści. Albo bajki. Siedzę wysoko, widzę wszystko! Czasami zbieram się na odwagę i podchodzę bliżej, i ustawiam się za plecami oficera, żeby podsłuchać rozmowę. Dlaczego stoją do mnie plecami? Chodzę wokół nich i widzę tylko ich plecy. Chociaż bardzo się staram, żeby zobaczyć twarze, żeby spojrzeć w ich twarze, babuszki i oficera, choć bardzo się natężam, żeby im się przyjrzeć, i napinam wszystkie muskuły pamięci, wyobraźni i intuicji – nic z tego. Nie widzę ich twarzy, nie rozumiem, a książki historyczne milczą.
Więcej o książce: Chyba miała na imię Estera.