W połowie maja otwarto we wrocławskim Muzeum Architektury wystawę Paryskie pracownie artystów. Tytuł ten zaciekawił niewątpliwie wielu miłośników nie tylko architektury, ale i sztuki, która w Polsce zawsze kojarzyła się w pierwszy rzędzie z Paryżem impresjonistów oraz ich następców – postimpresjonistów, kubistów, fowistów, licznych przedstawicieli pierwszej a potem drugiej École de Paris. Ale ten, kto nastawiał się przede wszystkim na odwiedziny w słynnych pracowniach Montmartre czy Montparnasse, mógł poczuć się nieco zaskoczony zgromadzonym na wystawie materiałem. Owszem, można było tam znaleźć i sławne La Bateau-Lavoir, La Ruche oraz nie mniej znane kawiarnie, w których ponoć przesiadywały całymi dniami legiony geniuszy pędzla i dłuta, ale punkt ciężkości tej ekspozycji zdawał się leżeć gdzie indziej.
W dodatku był to ten typ wystawy, który stawia pewien opór widzom. Składało się na nią kilkadziesiąt wielkoformatowych zdjęć i mnóstwo plansz z tekstami je objaśniającymi. Czytanie na stojąco przez godzinę lub dwie nie jest niestety zajęciem, które jest w stanie utrzymać nas w stanie entuzjazmu zbyt długo. Szczęściem jednak, nie była to jedyna forma zapoznania się bliżej z paryskimi pracowniami, właściwym bowiem celem tego pokazu, była promocja książki-przewodnika Jean-Claude’a Delorme’a i Anne-Marie Dubois, których wspierał fotograf David Boureau, przez dwa lata dokumentujący artystyczne atelier w stolicy Francji (w ich obecnym stanie). Książka na pozór niezbyt pokaźna, choć zgrabna, za to przynosząca rzeczywiście arcyciekawy plon, poznawczo z pewnością dla nas zaskakujący, ale i niezmiernie miły dla oka.
Z perspektywy, jaką przyjęli jej autorzy, oglądamy inną historię sztuki francuskiej (w ogromnym oczywiście skrócie) i zaczynamy rozumieć, skąd wziął się fenomen Paryża jako światowej stolicy artystów. Przewodnicy na początek zabierają czytelnika na przechadzkę do Luwru i w jego najbliższą okolicę, ale nie tę znaną nam współcześnie, lecz tę z czasów Ludwika XIV, kiedy to artyści nie tylko wystawiali tam swoje dzieła, ale posiadali pracownie, a nawet mieszkali (nierzadko z rodzinami); gdy powstawały pierwsze Salony, a bliskość królewskiej władzy – i łaski – konsekrowała ich talent i umiejętności ich uczestników. Po przeniesieniu się króla do Wersalu, Luwr został niemal w całości opanowany przez mieszkających i pracujących tam artystów, których „eksmitował” dopiero Napoleon, oferując w zastępstwie roczne renty i siedziby m. in. na Sorbonie (architekt Moreau z nakazu cesarza przysposobił tam blisko pięćdziesiąt mieszkań dla malarzy, rzeźbiarzy i uczonych).
Jeszcze przed rewolucją, bogacąca się arystokracja i burżuazja szeroko korzystała z dobroci istnienia w Paryżu tak ogromnego rynku artystów, architektów oraz rzemiosła artystycznego. Wiele budowano i było co wyposażać we wszelkie dobra, jakimi mogła służyć sztuka. Kumulacja mecenatu państwa i zasobnych sfer społeczeństwa stworzyła podwaliny dla tego boomu, który zdarzył się w wieku XIX. Akademia nadal trzymała się mocno, ale sztuka zaczęła wylewać się z dotychczasowych ram – coraz większą rolę odgrywał rynek prywatny, na którym dyktat obejmowali marszandzi i krytycy z licznych pism artystycznych. Zmieniały się gusty ludzi i artystów. A tych ostatnich wciąż przybywało…
Pierwsze atelier, służące głównie akademickim malarzom żyjącym z zamówień publicznych i prywatnych, powstały w latach 1830-1880 i usytuowane były w okolicach Vavin i ulicy Vaugirard, aż do Montparnasse, a na prawym brzegu Sekwany na obrzeżach placu Pigalle. Bogato i wygodnie urządzone były wizytówką artysty, mającą na celu wzbudzenie zaufania i szacunku potencjalnego zleceniodawcy. W latach 1880–1915 pracownie artystów zajmują już znaczną część dzielnicy Montparnasse, coraz większą popularnością cieszy się również wzgórze Montmartre. Powstałe wtedy atelier to już jednak bardziej miejsca towarzyskich spotkań i debat o sztuce niż pracy; impresjoniści wychodzą ze swoimi obrazami w plener, malują w kawiarniach i publicznych parkach, wszędzie tam, gdzie mogą być blisko życia codziennego mieszkańców Paryża.
Ten rozdział historii paryskich atelier jest nam już raczej dość znany. Niespodzianki (dla tych, którzy tego miasta nie mieli okazji dobrze poznać) zaczynają się dalej. Autorzy książki zastrzegają się, że pokazują nam tylko wybrane szlaki, na których możemy spotkać w pewnym zagęszczeniu charakterystyczne budynki mieszczące, lub będące w całości artystycznymi atelier. Naszą uwagę powinny przykuć wielkie przeszklone okna widoczne na fasadach, za którymi kryją się podwójnej wysokości pomieszczenia. Okna, a więc – światło, które rządzi logiką pracowni. Tego rodzaju okna, jak się okazuje, możemy jednak dojrzeć właściwie w każdej dzielnicy miasta, bo pracownie z czasem przestały się skupiać na określonym terytorium i możemy je znaleźć dosłownie wszędzie. Z tej strony patrząc, należałoby mówić wręcz o ogromnej połaci miejskiej architektury, której poza Paryżem chyba nie spotkamy. W czasach modernizmu nadawał jej ton swoimi realizacjami sam Le Corbusier, ale i technologia oparta na konstrukcjach żelaznych, a potem betonowych, które sprawiały, że można było zmniejszać koszty budowy i zwiększać udział deweloperów w tych przedsięwzięciach. Niemało było zresztą wśród nich i takich, którzy fundowali artystom schronienie i miejsce pracy po minimalnych kosztach (choć trzeba też przyznać, że były to warunki umożliwiające egzystencję również na poziomie minimum).
Po drugiej wojnie złote czasy atelier się skończyły. Wiele budynków (te najwcześniejsze często miały tanią konstrukcję drewnianą) popadło w ruinę, ale też w ostatnich latach wiele innych zostało ocalonych, zrekonstruowanych, zamienionych na muzea, bądź na mieszkania, ale już nie dla artystów, częściej dla majętnych koneserów z klasy średniej, którym zachodzące słońce dawnej sławy wciąż przydaje prestiżu.
Pomijam wiele smacznych szczegółów; żeby cieszyć się przyjemnościami, jakie przynosi książka Delorme’a, Dubois i Boureau, trzeba się w nią zagłębić. A najlepiej wrzucić do torby, pojechać do Paryża i przespacerować się po kilku (na początek) wybranych dzielnicach szukając wielkich okien na fasadach, tudzież wypatrując, niewidocznych z ulicy podwórek i oficyn, ukrytych w zieleni, gdzie w swoim czasie trudzili się biedni i bogaci, sławni dziś bohaterowie historii sztuki.