Ojczyzną intymistyki jest Anglia. W opublikowanej w 1950 roku Bibliografii brytyjskich dzienników 1442–1942 uwzględniono 2300 diariuszy i na tę listę ciągle wpisywane są kolejne, nowo odkrywane. Trzeba tu wszakże dodać, że pod miano „dziennika” aż do początków XX wieku podciągano różne formy tzw. pisarstwa osobistego, jak np. medytacje, listy, powieści kronikarskie czy okazjonalne eseje. Pojęcia „dziennik” używano wymiennie z określeniem „pamiętnik”. Szczególne, reprezentacyjne znaczenie ma dla angielskiej diarystyki słynny XVII-wieczny dziennik Samuela Pepysa, odszyfrowany ponad 100 lat po śmierci autora, który zyskał dzięki niemu światową sławę – każdy prowadzący dziennik pisarz zna co najmniej fragmenty owego dzieła. Na język polski wybrane części diariusza Pepysa przetłumaczyła na początku lat 50. zafascynowana nim Maria Dąbrowska.
Także we Francji dzienniki mają długą historię. Powstało ich tam niemało, niestety nie doczekały się tak dokładnego zestawienia jak angielskie. Z ważniejszych można wymienić dziennik Michela de Montaigne’a z jego podróży do Włoch. W XVIII wieku musiał to być we Francji rodzaj pisarstwa rozpowszechnionego w wyższych sferach, skoro dzienniki prowadzili i Ludwik XVI, i Maria Antonina. Diariusze te zachowały się i zostały wydane. Maria Antonina robiła zapiski od 12 roku życia – musiały mieć dla niej ogromną wartość, skoro przemyciła dziennik do więzienia i ukrywała w celi.
Epokę romantyzmu, który kultem otoczył indywiduum, nazwać można złotym okresem intymistyki. Uprawianie dziennika stało się wówczas jednym z ważniejszych sposobów pielęgnowania osobowości, a także swego rodzaju świadectwem niezwykłego, bogatego życia duchowego. Nic dziwnego zatem, że aby się swoim wnętrzem pochwalić, zaczęto naruszać sekretność dzieła, chętnie ujawniając nie tylko fakt jego posiadania, ale nawet zawartość. To właśnie wtedy gdy osobowość stała się wartością cenną, pożądaną, zaczęła się pomału rodzić popularność dzienników. W czasach cesarstwa prowadzili je artyści, politycy i pensjonarki, kierując się gwałtownie rozbudzonymi potrzebami wewnętrznymi, ale także modą, snobizmem. Lidia Łopatyńska, jedna z pierwszych w Polsce badaczek diarystyki, stwierdziła, że w pewnych środowiskach pisanie dziennika należało wręcz do dobrego tonu[1]. A skoro tak, to wypadało się tym pochwalić przed innymi. Dzienniki zaczęły więc wychodzić z ukrycia! Już wtedy dziennik, ów – jak go określił Paul Bourget – ostateczny i najbardziej chorobliwy wariant indywidualizmu, objawił niezwykłą przydatność do autoprezentacji. Kiedy dla autorów stało się widoczne, jak doskonałym narzędziem do wyrażenia siebie dysponują, powstał zwyczaj odczytywania zapisków w szerszym gronie słuchaczy. Było to coś w rodzaju spektaklu, podczas którego starano się zrobić na słuchaczach jak największe wrażenie. Piszący dzienniki autorzy marzyli, by po ich śmierci dzieła owe w całości ujrzały światło dzienne. Po tym, gdy nieoczekiwanie zmarł George Byron, który nie zostawił dyspozycji co do swego diariusza, wydawca natychmiast przechwycił jego rękopis. Polski przekład ukazał się w roku 1830!
Moda na dzienniki dotarła w XIX wieku także do naszego kraju. Zrodziła ją moda na podróże. Zygmunt Krasiński pierwszy dziennik podróży zaczął prowadzić jako trzynastolatek. Wiadomo, że dziennik pisał także Juliusz Słowacki. Najznaczniejszą pozycję w rodzimej diarystyce okresu romantyzmu zajął Dziennik podróży do Tatrów Seweryna Goszczyńskiego[2].
Dzienniki w XIX wieku były oczywiście istotne dla samych autorów, z czasem jednak zaczęto także doceniać rolę, jaką odgrywały dla innych. W dzienniku francuskiego pisarza, historyka i filozofa Jules’a Micheleta znalazło się zapewnienie, iż ujawnił wszystkie szczegóły swego pożycia małżeńskiego. Czym tłumaczy się ten zapis? Najwyraźniej autor kierował się rzetelnością dokumentalisty, zdającego sobie sprawę, iż na podstawie tego, co napisał, czytelnicy będą kiedyś odtwarzać wizerunek epoki. A była to epoka, w której zwrócono uwagę na istotny udział jednostki w rozwoju dziejów; epoka, która uformowała nowy sposób pojmowania historii. Przyczyniły się do tego także dzienniki.
Dzienniki zyskiwały popularność dzięki korzystającym z ich formy utworom literackim. Przykładami mogą być: Cierpienia młodego Wertera, powieść Johanna Wolfganga von Goethego w formie listów przypominających zapiski z dziennika, czy – na polskim gruncie – powieść Dziennik Franciszki Krasińskiej w ostatnich latach panowania Augusta III pisany Klementyny z Tańskich Hoffmanowej oraz Dziennik Serafiny Józefa Ignacego Kraszewskiego. W II połowie XIX wieku edycje dzienników w Europie Zachodniej zaczęły się ukazywać jedna po drugiej. Słowo „intymny” przestawało znaczyć „tajny”, „poufny”; określenie to rozumiane było już tylko jako – „odnoszący się do życia wewnętrznego”. Zmieniały się pewne normy obyczajowe, już wtedy odbiorcy dzienników nie odczuwali nic nagannego w podsłuchiwaniu cudzych sekretów. Popyt czytelniczy sprawił, iż wydawcy stali się łowcami tego typu rękopisów. Autorzy dzienników, opowiadając w nich o swoich intymnych sprawach, bez wątpienia uzyskiwali coraz silniejszą świadomość, że świadkiem ich zwierzeń jest liczne audytorium. Taki dziennik był już dość odległy od swojej formy macierzystej. Wyodrębnił się spośród innych gatunków tekstów autobiograficznych i znakiem jego genologicznej przynależności stało się datowanie poszczególnych fragmentów. Od pamiętnika odróżniało go to, że składał się z zapisów sporządzanych z dnia na dzień bądź z perspektywy niewielkiego dystansu czasowego.
Odkąd dziennik wyszedł z ukrycia i z pozycji należących do pisarstwa użytkowego zaczął ewoluować w kierunku literatury, reguły diarystyki skonwencjonalizowały się. Szczerość stała się wartością umowną, podobnie jak spontaniczność i bezinteresowność zapisów. Kierunek przekształcania się funkcji dziennika najlepiej obrazuje diariusz Marii Baszkircewej. Autorka nie była pisarką, mimo to jej dziennik zyskał niewiarygodną wprost popularność, czytali go i zachwycali się nim poważni ludzie pióra. Maria Baszkircewa była wszechstronnie utalentowaną Rosjanką, która z powodu choroby zamieszkała z matką w Nicei. Dziennik prowadziła od 13 roku życia do śmierci. Zmarła w roku 1884, przeżywszy zaledwie 26 lat. Dziennik wydany został w trzy lata później i natychmiast przetłumaczono go na liczne języki. Stał się świadectwem, iż Maria oprócz predyspozycji malarskich i rzeźbiarskich posiadała także duży talent literacki. Diariusz ów zyskał sławę nie z powodu tragicznego piętna, jakim go naznaczyła przedwczesna śmierć autorki, ale dlatego, że był potężną manifestacją jej istnienia i jej wyjątkowej osobowości. Maria chciała opowiedzieć światu, jaka jest piękna, utalentowana i niezwykła; chciała sobą świat zachwycić. Jej dzieło stało się rodzajem samej sobie wznoszonego pomnika. Bez wątpienia wpłynęło na ukształtowanie się nowej świadomości gatunku. Zaważyło również na młodzieńczym dzienniku Nałkowskiej[3].
Chwilę uwagi warto ponadto poświęcić dziennikowi, który – choć był całkowicie różny od tego prowadzonego przez Baszkircewą – także wywarł znaczący wpływ na intymne pisarstwo Nałkowskiej oraz wielu innych diarystów, zarówno zachodnich, jak i polskich. Mowa o dziele genewskiego filozofa Henriego-Frédérica Amiela, którego dziennik filozoficzny cieszył się wielką poczytnością i do dziś wspominany jest przez najmłodszych autorów diariuszy[4]. Amiel był człowiekiem skromnym, nie pisał, by zostać zapamiętanym, od świata właściwie się odwracał. On po prostu najuważniej „przypatrywał się swemu życiu”, ale tylko temu, co miało duchowy charakter, uważał bowiem, że jedynie dusza jako odbicie absolutu godna jest uwagi. Zasłuchany w siebie, starał się tak daleko posunąć w samoanalizie, żeby osiągnąć aż świadomość świadomości. Jego dziennik porusza do głębi, gdyż stał się wyrazem wewnętrznego dramatu autora, świadectwem cierpienia geniusza jałowego, który wszystkie siły spożytkował na badanie samego siebie, na najgłębszą introspekcję i samoanalizę, co w istocie okazało się wysiłkiem bezowocnym, czyniąc z piszącego jedynie męczennika absolutu. Diariuszowi Amiela, dla którego prowadzenie dziennika było twórczością, czymś ważniejszym od życia, wielu przyznaje miano arcydzieła – nie odstręcza ich od lektury widoma daremność intelektualnego „ćwiartowania samego siebie”.
Tradycyjne dzienniki intymne mają niezwykłe przymioty. Starzeją się nieporównanie wolniej niż teksty należące do innych gatunków literackich. Upływający czas, tak niekiedy bezwzględny wobec różnego rodzaju literatury, wydaje się nie odbierać wartości dziennikom, a może nawet przydaje im swoistego uroku. Diariusz, w którym króluje czas teraźniejszy, stwarza iluzję bliskości opisywanego świata. Odczuwamy, że jest to nie tylko świat nigdy się niestarzejący, ale również w jakimś stopniu dobrze nam – i coraz lepiej – znany, jakbyśmy z nim mieli osobiste związki. Poza nieprzemijającą teraźniejszością w dziennikach pociąga nas to, że w cudzych doświadczeniach odnajdujemy podobne do swoich przeżycia wewnętrzne. Tym bliższy staje się nam autor, im lepiej rozumiemy jego miłość własną, uleganie złudzeniom, powody, dla których się okłamuje, jego pożądanie życia, oczekiwania wobec losu, a zarazem – poczucie absurdalności egzystencji. W dziennikach lubimy plotki i skandale, ale satysfakcję odczuwamy wówczas, gdy lektura niesie cenne wartości poznawcze – gdy dzięki temu, co usłyszeliśmy od autora, zyskujemy większą wiedzę o życiu wewnętrznym człowieka, a niekiedy nawet głębszą świadomość samych siebie. Mimo że nie ma dwóch takich samych dzienników, to przecież w każdym z nich znajdujemy uniwersalne problemy ludzkiej egzystencji. Osoby prowadzące przez lata regularne zapiski nie tylko pragną utrwalić własne istnienie, zatrzymać bezlitośnie przemijający czas, lecz zarazem szukają rozwiązania tajemnic świata, własnej osobowości i własnego losu. Czytamy o cudzych doświadczeniach z nadzieją, że lektura owa – poza wszystkimi innymi satysfakcjami, jakie niesie – pozwoli nam też zrozumieć, jak postępować, jak mierzyć się z życiem, w czym widzieć sens egzystencji. Ale takich dzienników już chyba nie będzie.
W naszych czasach dzienniki wyszły z ukrycia, tracąc pierwotną niewinność. Traktowane przez pisarzy jako instrumenty służące bezpośredniemu spotkaniu z czytelnikami, stały się jakby tylko sceną dla szczególnego rodzaju monodramu. Autorzy prezentują się odbiorcom bynajmniej nie w dezabilu i z twarzą bez makijażu, lecz – przeciwnie – w pozach mniej lub bardziej wystudiowanych, wygłaszając w pełni kontrolowane monologi. Bohater takiego spektaklu ukazuje publiczności nie tyle siebie, ile sukcesywnie pisaną rolę. Autorzy oczywiście starannie to kamuflują, starają się ujmować czytelnika rzekomą prawdą i szczerością, ale tak naprawdę chodzi im o jedno: chcą być widziani, chcą się podobać lub co najmniej wzbudzić zainteresowanie. To już inne dzienniki. Na pewno jeszcze za wcześnie na jakieś uogólniające wnioski, a tym bardziej na przesądzanie o przyszłości gatunku. Dajmy szansę młodym autorom, może jednak pojawi się dziennik na miarę tego Gombrowiczowskiego. Póki co, trzeba powiedzieć, że dzienniki wydane w 2015 roku rozczarowały. Może autorzy (Siemion, Dehnel, Twardoch) są jednak za młodzi (?) na tego rodzaju twórczość, a może po prostu żaden z nich nie ma właściwych predyspozycji do uprawiania diarystyki – umiejętności choćby tylko po części takich, jakie w swoim intelektualnym dzienniku zademonstrował Gombrowicz. On nie musiał się uciekać do odsłaniania prywatności, żeby zdobyć czytelników. Podbijał ich inteligencją, błyskotliwą refleksją intelektualną, barwnym i ciętym językiem – interesującą osobowością! Tymczasem najnowsze dzienniki tym się nie charakteryzują. Jeden przykład: trudno, żeby zafascynowało odbiorców powtórzone raz i drugi przez Twardocha zwierzenie w rodzaju: „ja nie mam żadnej mądrości, żyję, sobą i w sobie, w innych ludziach”. Nawet w czasach „zombie-apokalipsy”, jak pisarz ów – nie bez pewnej racji – określa dzisiejszą rzeczywistość, takie wyznanie wywołuje tylko niemiłe wrażenie. Chcielibyśmy przecież, by po wszystkich swoich przekształceniach dzienniki zachowały jednak jakąś wartość intelektualną, a w końcu – żeby czymkolwiek porywały. Skoro pisarz kłamie i zamiast prawdy oferuje nam sztuczność, to niech to będzie spektakl jeśli już nie fascynujący, to chociaż ciekawy.
Na pociechę wymienionym wcześniej autorom przypomnę, że nawet Miłosz po jednej próbie uznał, że dziennik nie jest „jego” gatunkiem. Ma co prawda fenomenalnie pociągającą amorficzność, ale bynajmniej nie jest formą tak łatwą, jak by się zdawało.
Na niektórych amerykańskich uniwersytetach diarystyka już wiele lat temu stała się przedmiotem wykładów oraz seminariów. Amerykanie pokochali dzienniki, a że są praktyczni – uczą, jak należy je pisać. U nas też by się to przydało.
- L. Łopatyńska: Dziennik osobisty, jego odmiany i przemiany (w:) „Prace Polonistyczne” 1950, seria 8, ss. 253–280.↵
- Podróż po Podhalu, Spiszu i Tatrach odbył Goszczyński w 1832 roku. Fragmenty dziennika powstałego w czasie tej wyprawy publikował na łamach różnych pism. W postaci książkowej dziennik wydany został w 1853 roku w Petersburgu.↵
- Nałkowska była zachwycona diariuszem Baszkircewej, co wiele razy akcentowała w swoim dzienniku, w którym napisała między innymi, że podczas podróży do Francji, gdy szukała śladów Baszkircewej, odnalazła na cmentarzu w Nicei jej grób.↵
- Dzienniki Amiela powstawały w latach 1847–1881. Liczą siedemnaście tysięcy stron. Częściowo publikowane były w latach 1883–1884. Na język polski wybrane fragmenty dzieła Amiela przełożyła Joanna Guze – tłumaczenie ukazało się w 1997 roku.↵