Otwarta w połowie stycznia w BWA Awangarda retrospektywna wystawa Eduardo Chillidy pt. Brzmienia jest częścią programu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Jest dużą (biorąc pod uwagę możliwości budynku) starannie wyprodukowaną ekspozycją, której trudno cokolwiek zarzucić. Wystawa, która przybliża postać Eduardo Chillidy – w oczach laików reprezentującą awangardę sztuki współczesnej, dla art worlu już klasyczną – to na tle atrakcji ESK 2016 jedna z mniej komercyjnych propozycji. Narracją przewodnią Brzmień jest muzyka. Pozornie nie jest to zatem wystawa eksponująca intelektualny wymiar sztuki, ale nastawiona na jej zmysłowe i emocjonalne doznawanie.
Na potrzeby Brzmień wnętrze BWA zostało przearanżowane. Jasne dotychczas ściany, pozostałości po dawnej willi Hatzfeldów, zostały obudowane tymczasowymi ścianami działowymi w kolorze głębokiej aksamitnej czerni. Przekraczając próg ekspozycji dostawało się zatem czytelny sygnał – to nie jest przestrzeń przezroczysta. Musisz się zatrzymać, zmienić swój stosunek do miejsca, w które wkraczasz, bo ono nie jest bez znaczenia. Ekspozycja z jej czarnym entourage zaczyna się już w przedsionku, jakby chciała wchłonąć widza w swoją ciemną materię, zanim ten świadomie obierze kierunek zwiedzania. Tymczasem dopiero znajdując się w epicentrum, wśród wyznaczonego czarnymi ścianami działowymi pola, naprzeciw monumentalnej rzeźby pod tytułem Locmariaquer IX, można było wybrać kierunek. Ekspozycja podzielona została na dwie sfery. Na lewo znalazły się bryły kubiczne, ciężkie, wyznaczające przestrzeni prostsze, ale i bardziej intymne granice. Na prawo zaś zobaczyć można było formy rozczłonkowane, nie podporządkowane zimnej geometrii, śmiało wchodzące w relacje z przestrzenią, wdzierające się w nią. Choć kuratorzy zaznaczyli, że kierunek zwiedzania jest dowolny, mi wydawało się raczej, że początek i koniec jest tu wyraźnie zaakcentowany. Naturalne wydało mi się wejście w relacje najpierw z tym co ciężkie, masywne i kubiczne, by potem znaleźć się w miejscu, gdzie rzeźby sprawiają wrażenie lżejszych.
Prace zaprezentowane zostały w typowy dla modernizmu sposób – na postumentach z punktowym światłem skierowanym z góry na eksponat. Przestrzeń jest czysta, postumenty z rzeźbami rozstawione są w odpowiedniej odległości, nie przytłaczają. Mniejsze rzeźby i bozzetta znalazły się w podświetlonych gablotach, umieszczonych w ścianach. Typowo modernistyczna fetyszyzacja obiektu, praktyka sytuująca dzieła sztuki „na ołtarzach” to zasadnicza składowa aranżacji Brzmień. Efekt wzmagają wyrwane z kontekstu cytaty Eduardo Chillidy – abstrakcyjne, pretendujące do miana metafizycznych slogany, które zastąpiły opisy rzeźb i kontekstów. To dobre posunięcie. Niosące ślady modernistycznego snobizmu, ale z drugiej strony nie narzucające odbiorcy jednej, dominującej narracji.
Jak wspomniałam, rzeźby Eduardo Chillidy przedstawione zostały w analogii do muzyki. Kuratorzy Brzmień, Ines R. Artola i Ignacio Chillida pisali, że muzyka przez całe życie pozostawała dla artysty największą inspiracją. Kuratorzy starali się w metaforyczny sposób odtworzyć muzykę wydobywającą się z wnętrza dzieł. Niektórym obiektom towarzyszą kompozycje Gorkiego Aldy i Jose M. Sanchez-Verdu. Dla mnie jednak nie ma żadnej muzyki wewnątrz tych prac. Wnętrze to materiał. Prace Chillidy oparte są na sekwencjach addycji i ubytków. Tworzą rytmy, labirynty, relacje formalno-przestrzenne. Otwory pochłaniają światło, powierzchnie je odbijają. To samo dzieje się z dźwiękami, błądzą w labiryntach powycinanych otworów. Rezonują i zderzają się z materią. To dialog między materią a pustką, ubytkiem, addycją form i muzyką. To kierunek z zewnątrz do wewnątrz, nie odwrotnie.
W sali przekrytej kopułą, w miejscu dawnej pałacowej kaplicy Hatzfeldów, na postumencie zobaczyć można tylko jeden eksponat – Pochwała światła XX. Monumentalna bryła z alabastru znalazła się w centralnym punkcie, pod sklepieniem kopuły. Ustawiona na wysokości wzroku, zmusza jednak odbiorcę do wykonania ukłonu – by zobaczyć labirynt wyciętych otworów, grę światła i cienia, powietrza i materii, trzeba się schylić. Symboliczna przemoc sztuki, poddająca nasze ciało dyscyplinie niczym w kościele. Pochwale światła XX towarzyszy kompozycja Gorki Aldy, który, jak napisali kuratorzy: „zainspirował sie bezpośrednio brzmieniem tego eksponatu w rezonansie tej konkretnej sali, potraktowanej przez nas jako swego rodzaju przestrzeń medytacyjna”. Wygląda zatem na to, że znalazłam się w modernistycznej świątyni sztuki. Biorąc pod uwagę muzyczny wątek narracji, dotyczący paralelności muzyki i rytmu form w dziełach Chillidy, zastanowić się można nad problemem przekładalności form tak abstrakcyjnych jak muzyka na jakąkolwiek znakowość. Czy abstrakcyjne idee i ich zmysłowy, zależny od indywidualnej wrażliwości i biologicznego uwarunkowania charakter, mogą w ogóle być przekładalne na pismo, mowę, zapis nutowy? Czym jest zapis nutowy, jeśli nie niedoskonałą, jedynie konwencjonalną próbą uchwycenia tego, co nieprzekładalne na jakiekolwiek pismo? Wygląda zatem na to, że pod retrospektywną wystawą gwiazdy okrzepłej moderny kryje się metafizyczna narracja o bycie.
Sakralny z powodu świątynnego kontekstu i w związku z tym patetyczny charakter Brzmień przypomina mi odbywającą się rok temu wystawę indywidualną Nicoli Samoriego, Religo w szczecińskiej Trafostacji Sztuki. O ile była to wystawa przystępna, bijąca komercyjne rekordy, Brzmienia pozostają pod silnym urokiem elitarnych modernistycznych idei. Za komercyjnym sukcesem Religo stał niewątpliwie figuratywny i nieco kiczowy charakter rzeźb Samoriego, spotęgowany przez kreację wzniosłości oraz bardzo dobrą aranżację przestrzenną wystawy: ciekawą, nietypową, w pewnym zakresie uwarunkowaną przez samą architekturę postindustrialnego budynku. Wydaje mi się jednak, że i wystawa Chillidy osiągnąć może podobny sukces komercyjny. Czy niegdyś elitarna, wręcz snobistyczna moderna, dzisiaj może być brana na poważnie? Myślę, że Brzmienia wykorzystują właśnie ten proces – przejścia elitarnej awangardy dla oczytanych elit w narrację oswojoną, której motywy takie jak sztuka jako religia i muzeum-świątynia mogą zostać wykorzystane nie po to, by oddzielić to, co wysokie od niskiego, ale po to, by przybliżyć sztukę współczesną szerszemu gronu odbiorców.
Warto nadmienić, że Brzmienia to już druga wystawa indywidualna Eduardo Chillidy we Wrocławiu. Poprzednia – Milcząca Muzyka – miała miejsce w Muzeum Narodowym we Wrocławiu w 2004 roku. Organizatorzy wystawy również zwrócili uwagę na kontekst muzyczny, na który sam artysta powoływał się przez całą swoją artystyczną karierę. Jednak dopiero instytucja o statusie BWA Awangarda, upolityczniona w mniejszym stopniu niż polskie tak zwane „Muzea Narodowe”, mogła pozwolić sobie na śmielszą narrację i mniej akademickie podejście do przestrzeni muzealnej, choć oczywiście powołujące się na dobrze rozpoznane tradycje modernistyczne i postmodernistyczne. Brzmienia to bez dwóch znać wystawa o charakterze komercyjnym, prezentująca artystę o bezpiecznym, kanonicznym statusie. Biorąc jednak pod uwagę cały wachlarz rozrywkowych i zwyczajnie kiczowatych atrakcji przygotowanych w ramach Europejskiej Stolicy Kultury 2016 – na czele z wielkim otwarciem pod tytułem Przebudzenie – wystawa Chillidy wychodzi zwycięsko. Nie bez znaczenia jest dwojaki charakter muzycznej narracji – z jednej strony stawiający na wrażliwość i spontaniczny odbiór sztuki, z drugiej stanowiący podstawę dla filozoficznej dyskusji. Jest to zatem wystawa o kilkupoziomowej strukturze, gdzie sama sztuka, postać artysty, aranżacja ekspozycji, muzyka i ich metafizyczne analogie mogą być rozpatrywane przez różne grupy społeczne i środowiska intelektualne. Jako realizacja powstała w ramach komercyjnego programu Europejskiej Stolicy Kultury, wystawa Brzmienia spełniła stawiane przed nią oczekiwania i jest z pewnością ekspozycją, którą warto zobaczyć. Ja tym czasem z niecierpliwością czekam na kolejną propozycję BWA Awangarda, tym razem wolną od zewnętrznych programów.