O książce Krall Wojciecha Tochmana i Mariusza Szczygła było głośno na długo przedtem, zanim się ukazała. O planach jej powstania wspominała sama tytułowa bohaterka już w 2013 roku podczas spotkania z cyklu „Goście Akcentu” w Teatrze Starym w Lublinie. Później „przecieki” z pracy nad tą publikacją pojawiały się co jakiś czas na stronie internetowej i facebookowym profilu Instytutu Reportażu, a jej fragmenty można było przeczytać w „Akcencie” (2015, nr 3). Swoistym preludium poprzedzającym wydanie dzieła Tochmana i Szczygła było wznowienie przez oficynę Dowody na Istnienie dwóch ważnych, aczkolwiek trochę zapomnianych książek Krall: Na wschód od Arbatu oraz Sześciu odcieni bieli i innych historii. Pierwsza z nich jest antologią reportaży, które powstały na przełomie lat 60. i 70., gdy autorka Białej Marii przebywała w Związku Radzieckim (artykuły owe ukazywały się pierwotnie w tygodniku „Polityka”), druga natomiast zawiera teksty z kultowych, zakazanych przez PRL-owską cenzurę tomów: tytułowych Sześciu odcieni bieli oraz Trudności ze wstawaniem. Oba wznowione zbiory nie należą do najbardziej znanych dzieł w dorobku Hanny Krall, można wręcz powiedzieć, że na tle innych jej publikacji są to wydawnictwa dość nieoczekiwane. Tak samo zaskakująca wydaje się książka najnowsza, firmowana nazwiskami dwóch wybitnych reporterów, którzy – jak często podkreślają – są uczniami autorki Zdążyć przed panem Bogiem i pod jej kierunkiem stawiali na początku lat 90. pierwsze zawodowe kroki w redakcji reportażu „Gazety Wyborczej”.
Pierwsza część książki oparta jest na bardzo ciekawym pomyśle – stanowi zapis rozmowy, jaką Wojciech Tochman prowadzi z tytułową bohaterką, odwiedzając miejsca ważne dla jej biografii. W Milanówku szukają domu Kebera, w którym Krall schroniła się z matką po upadku powstania warszawskiego. Pisarka wspomina wejście Armii Czerwonej, koniec wojny. Choć uważa, że jej „pamięć jest jak źle zmontowany film. W najważniejszych momentach są cięcia i nie wiem, co było dalej” (s. 5), podaje wiele informacji, nazwisk i szczegółów. Tochman stwierdza nawet w pewnym momencie: „Już jako dziecko świetnie pani dokumentowała świat” (s. 6). O tym, że ma rację, świadczy chociażby sposób, w jaki Krall zapamiętała moment, gdy po raz pierwszy poszła do szkoły – fragment ten jest jednym z najbardziej poruszających, a zarazem doskonale obrazuje sytuację dziecka, które przeżyło wojnę: „A jak się nazywasz? – zapytał. Zaniemówiłam. Nie wiedziałam jak (…) Nie uzgodniłam tego z mamą. Obie o tym zapomniałyśmy. Czy ja się nazywam Krysia Szczepańska, tak jak się nazywałam w powstaniu, czy się nazywam Wiesia Ostrowska, tak jak przed wpadką w komisariacie. Czy już się nazywam Hania Krall. I on, ten dyrektor szkoły, popatrzył na mnie: O! Taka duża dziewczynka i nie wie, jak się nazywa? A ja sobie pomyślałam: Człowieku! Ja nie wiem, jak ja się dzisiaj nazywam” (ss. 10-11).
Kolejnym punktem podróży jest Otwock, gdzie autorka Białej Marii przebywała w domu dziecka podczas choroby matki. Choć po przedwojennym budynku pozostały dziś tylko fundamenty, Krall „oprowadza” swego rozmówcę po sierocińcu („Przy tej samosiejce był pokój z pianinem i lekcje muzyki. A pod klonem była nasza sypialnia”; s. 18) oraz wspomina dramatyczne historie przebywających tam dzieci. W Warszawie na ulicy Targowej reportażystka chce pokazać Tochmanowi kamienicę, w której mieszkała z matką jako „uczennica, studentka i debiutantka”, okazuje się jednak, że dom został wyburzony. Pretekstem do wspomnień staje się więc widok bramy – Krall mówi o matce, studiach, reporterskim debiucie.
Krall i Tochman odwiedzają też dawną siedzibę redakcji „Polityki”. Z tygodnikiem tym reportażystka współpracowała przez wiele lat i – jak sama przyznaje – był to dla niej bardzo istotny okres: „Lubi pani opowiadać o „Polityce”. Lubię. Ale zawsze mówię to samo. Że była ważna. Bardzo ważna. W moim życiu. W historii prasy polskiej. I w historii Polski” (s. 33). Ten fragment rozmowy to opowieść o życiu dziennikarza w bardzo trudnym momencie polskiej historii: od lat 60. XX wieku do końca stanu wojennego. Krall mówi o walce z cenzurą: „My, reporterzy, jeździliśmy po Polsce i wiedzieliśmy, jak jest. A cenzorzy wiedzieli, jak być powinno. (…) Można było się nie zgodzić: jak nie, to nie, zdejmujemy wszystko, cały tekst. Redakcja tego nie lubiła. A i człowiek sam siebie okłamywał. Myślał sobie: jeszcze z tego zrezygnuję, jeszcze z tamtego, ale coś przecież zostanie, jakaś prawda w tym amputowanym reportażu” (ss. 38-39); o geście lojalności podczas antysemickiej nagonki w marcu 1968 roku: „Rakowski powiedział, że po powrocie do Warszawy mogę liczyć na pracę w „Polityce”. Nie dlatego, że się lituje nad moją dolą, tylko podobają mu się moje reportaże. Powiedziałam: panie redaktorze, ja panu pogorszę skład narodowościowy redakcji. Na co on – że nie robi tego dla mnie, tylko dla siebie, że nie zamierza ulegać…” (s. 37); o zamknięciu redakcji podczas stanu wojennego: „Staliśmy wszyscy w korytarzu, tutaj, panie Wojtku, a Janek uśmiechał się z zakłopotaniem. I mówił, że pan pułkownik zaraz zamknie redakcję. I że nie wolno nam będzie tutaj przychodzić, w ogóle nie wolno nam będzie się spotykać. (…) I wtedy ktoś, nie pamiętam kto, powiedział, że my się w tym składzie nie spotkamy już nigdy” (s. 44); oraz o jej powtórnym otwarciu: „Kiedy odwieszono redakcję, ludzie zaczęli odchodzić. Byłam związana z „Polityką” i nie wyobrażałam sobie bez niej życia. Była nie tylko miejscem pracy, ale także jakąś grupą odniesienia, wspólnotą. To byli ludzie, z którymi się liczyłam, dla których pisałam, których zdanie było ważne. Rakowski ogłosił, że każdy sam podejmie decyzję. Każdy po kolei miał przyjść do niego, do Urzędu Rady Ministrów, gdzie był wicepremierem, i powiedzieć: zostaję albo odchodzę. Podeszłam do Rakowskiego i zachciało mi się płakać. Nic nie mówiłam. (…) Stałam jak głupia jakaś. Bez słowa. On popatrzył na mnie: Ty też odchodzisz? Kiwnęłam głową” (s. 45).
W tej części znaleźć można również refleksje dotyczące warsztatu reporterskiego, np.: mniejsza o to, o czym napiszesz, forma jest najważniejsza (s. 45). Rzeczywiście teksty pisane przez Krall w tym okresie potwierdzają, iż znalezienie odpowiedniej formy było warunkiem „wymknięcia” się cenzurze: „Miałam dość prosty pomysł na pisanie: jedno miejsce, jedno życie jednego człowieka. Mały realizm wynikał z tego pomysłu. Sprowadzałam wszystko do najdrobniejszych szczegółów. Świat zaczął się składać z koszul non-iron, małych fiatów, zwiędłych gerber, sztucznych szczęk, przecenionej kamionki, fasolki po bretońsku…” (s. 39). Bardzo dobrze widać to w tekstach ze wspomnianego już zbioru Sześć odcieni bieli i inne historie. Każdy z reportaży poświęcony jest pewnemu konkretnemu wycinkowi życia, brak tu „wielkich” ogólnopolskich tematów, głośnych spraw. Krall przygląda się „zwykłym ludziom” – ich dramatom, sukcesom, porażkom, miłościom. Ukazując codzienność, obnaża mechanizmy funkcjonowania systemu, grę pozorów, sztuczność, groteskowość. Doskonałym przykładem takiego zabiegu może być tekst Marzenie o siedemnastej bili. Jego bohaterem jest młody chłopak ze wsi, który nauczył się wykonywać sztuczki magiczne. Początkowo prezentował swoje umiejętności znajomym i przyjaciołom, wkrótce jednak zdolnym chłopakiem zainteresowali się działacze partyjni, którzy zaproponowali mu „polityczną robótkę” – jego zadaniem było rozładowywanie napięcia podczas zebrań i dyskusji: „Kończy się zebranie – żeby nie wiem jak nerwowe – ja otwieram walizkę, wyjmuję chusty, bile, chińskie pałeczki… i robi się cisza. Żeby nie wiem jak było głośno przedtem, to teraz robi się cichuteńko – i ja zaczynam czarować. I te władze siedzą zapatrzone, i ci z komitetów strajkowych, i z partii, i żadnych odłamów już nie ma, tylko wszyscy siedzą i patrzą na mnie…”[1].
W dalszej części rozmowy z Tochmanem bohaterka wraca do czasów wojennych. Fragment będący opowieścią o „małej, kilkuletniej dziewczynce”, którą Krall „znała dość dobrze”, ukazał się pierwotnie w „Gazecie Wyborczej” w 2011 roku jako rodzaj komentarza, dopowiedzenia do opublikowanej właśnie Białej Marii[2]. W Krall pełni natomiast funkcję wstępu do wspomnień o Marii – krawcowej, która w czasie wojny uratowała przyszłą pisarkę z rąk gestapo. Tochman i jego mentorka odwiedzają mieszkanie tej kobiety, rozmawiają z jej sąsiadką. Krall opowiada o Marii w typowy dla siebie sposób: bez patosu, zwyczajnie, za to z dużą ilością szczegółów: „Bo tu Maria gotowała wszystkie swoje pyszności, zawsze te same. Najpierw była galaretka z nóżek, potem sałatka jarzynowa i wędliny. Szynkę udawało się jej dostać, bo szyła dla sprzedawczyni z mięsnego. A na imieniny, 2 lutego, były pyzy i gęś. Albo wołowa pieczeń. Wspaniała, naprawdę” (s. 65).
Ostatnim etapem wędrówki są odwiedziny w obecnym mieszkaniu reportażystki: „To co na koniec, panie Wojtku? Może mieszkanie? To, w którym rozmawiamy. W którym mieszkam od trzydziestu sześciu lat. Ursynów. Wielka płyta. Jakoś mnie to nie kręci. Bo pana kręcą rzeczy straszne. A tu nic. Życie sobie płynie” (s. 71). Szybko jednak okazuje się, że nawet to „nic” jest bardzo interesujące. Krall pokazuje przedmioty codziennego użytku – pralkę, zegar, stół – jednak każdy z nich jest tylko pretekstem do przedstawienia niezwykłej historii. Ostatnia z oglądanych rzeczy to zeszyt z luźnymi zapiskami. Kartkując go, Tochman dziwi się: „Tak pani sobie pisze o ludziach do szuflady?” (s. 77). Odpowiedź brzmi jak życiowa maksyma, memento dla kolejnych pokoleń reporterów: „Wszystko musi być zapisane, mówiłam panu” (s. 77).
Dialog Tochmana z Krall nie jest zwykłym wywiadem. Sprawia wrażenie, jakby był spisywany na żywo. Tochman nie pomija np. rozmów ze spotykanymi przypadkowo ludźmi: „Przepraszam, państwo chyba sobie idą. Chwileczkę! Często tutaj przychodzicie? Po jakiej terapii? I nie bierze się potem? Blisko macie. I terapia, i piwo, wszystko na Brzeskiej? I nie musicie Targową chodzić? Na skróty, widzę, chodzicie, prosto z podwórka. Pan najmłodszy tu jest, a jak panu na imię?” (s. 28). Uwagę czytelników mogą też zwrócić fragmenty, które ujawniają niezwykłą bliskość zadającego pytania reportażysty i bohaterki książki – raz po raz pojawiają się słowne przekomarzania, a mentorka strofuje swego dawnego ucznia, np.: „I co pana tak śmieszy? Reporter nie powinien się śmiać ze swojego rozmówcy” (s. 29).
Krall okazuje się niełatwą rozmówczynią – mnoży wątki, nazwiska, szczegóły, przywołuje liczne anegdoty, zaczepia innych ludzi. Świadczy to o tęsknocie bohaterki za pracą reporterską („Taką nostalgię poczułam, jak zobaczyłam te kobitki na zwalonym drzewie. Za? Za sobą ówczesną. Za tamtą młodą reporterką, która by się przysiadła”; s. 29), a zarazem sprawia wrażenie, jakby chciała odwrócić uwagę Tochmana od własnej osoby. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” reportażystka ciekawie uzasadniła swoją postawę: „Rozmawiając z panem Wojtkiem, obawiałam się, że zapominamy, dlaczego w ogóle się ze mną rozmawia. Ja nie jestem ważna. Ważne jest to, co przeze mnie przepłynęło. Przez każdego reportera coś przepływa, a ja miałam to szczęście, że przeze mnie przepłynęła pierwsza połowa XX wieku. Która była jednym z najważniejszych okresów w historii ludzkości. Zostałam w tę ważność wchłonięta, wessana, a potem użyta do zapisania. I tylko dlatego tu z wami siedzę”[3].
Pomysłodawcą drugiej części tomu jest Mariusz Szczygieł. Nosi ona tytuł Szuflada i stanowi – jak bardzo trafnie określił ją krytyk literacki Rafał Hetman – „kolaż z życia Hanny Krall”[4]. Wśród zamieszczonych tam różnorodnych tekstów reportażystki (również tych ogłoszonych drukiem po raz pierwszy), luźnych notatek, listów (zeskanowanych, a nie przedrukowanych), fotografii czy okładek zagranicznych wydań jej książek na szczególną uwagę zasługują artykuły, które Krall pisała dla „Wiadomości Wędkarskich”. Ona sama tak wspomina ówczesną pracę: W „Wiadomościach” pisałam felietony w cyklu „Smutek ryb”. Sumiennie pracowałam, ale i tak mnie zwolnili (s. 46). O kunszcie dziennikarskim Krall świadczy fakt, iż potrafiła nadać niepowtarzalny rys nawet „lekkiej” z założenia rubryce, przeznaczonej dla żon wędkarzy. W publikowanych tam tekstach zastanawiała się na przykład nad funkcjonowaniem motywu ryby w kulturze, przeprowadzała wywiady z socjologami czy historykami sztuki.
Zbiór ten jeszcze wyraźniej uzmysławia nam, że Hanna Krall jest jedną z najważniejszych uczestniczek polskiego życia kulturalnego. W Szufladzie znalazła się jej korespondencja z Leszkiem Kołakowskim, Ryszardem Kapuścińskim, Krzysztofem Kieślowskim czy Markiem Edelmanem, a także wiersz dedykowany pisarce przez Agnieszkę Osiecką. A jednak Krall to przede wszystkim książka bardzo intymna, pozwalająca czytelnikom zbliżyć się do bohaterki, podejrzeć dyskretnie jej życie. Nie ma tu gloryfikacji, patosu, wielkich słów; publikacja ta nie jest – jak słusznie zauważył bloger Adrian Fulneczek – „pomnikiem ani laurką dla wciąż żyjącej idolki”[5]. Stworzeniu takiej opowieści o wybitnej reportażystce podołać mogli tylko jej wychowankowie.
- H. Krall: Sześć odcieni bieli i inne historie. Dowody na Istnienie, Warszawa 2015, s. 189.↵
- Zob. Nieopłakanie. Z Hanną Krall o jej nowej książce „Biała Maria” rozmawia Wojciech Tochman. „Gazeta Świąteczna” z 2 maja 2011 roku.↵
- A. Wiśniewska: Po prostu KRALL. Rozmowa z Hanną Krall, Wojciechem Tochmanem i Mariuszem Szczygłem. „Gazeta Wyborcza” z 20 sierpnia 2015 roku (dodatek „Magazyn Reporterów. Duży Format”). Tekst dostępny na stronie internetowej http://wyborcza.pl/duzyformat/1,147366,18592593,po-prostu-krall.html (09.01.2016).↵
- R. Hetman: Mariusz Szczygieł, Wojciech Tochman „Krall”. http://czytamrecenzuje.pl/recenzja/463/krall (09.01.2016).↵
- A. Fulneczek: KRALL – Anty-portret reporterki. http://niska-kultura.blog.pl/2015/09/02/hanna-krall-recenzja-antyportret-reporterki/ (09.01.2016).↵