42. edycja Biennale Malarstwa „Bielska Jesień” już daleko za nami. Opadły pierwsze emocje, uspokoiła się też żywa dyskusja dotycząca kontrowersyjnego – jak się okazało – werdyktu jury. Przyszedł zatem czas na podjęcie tematu tego niejako na nowo, tym razem jednak z nabytym dystansem i zgromadzoną przez minione tygodnie solidną refleksją.
Niewątpliwie Bielska Jesień jest jednym z ważniejszych konkursów malarskich w Polsce, od lat cieszącym się niesłabnącym zainteresowaniem wśród artystów. Nie tylko dlatego, że można zdobyć w nim poważne nagrody, ale również – i przede wszystkim – dlatego, że gwarantuje on trwałe zaistnienie w ogólnopolskim obiegu artystycznym, a także swoisty prestiż. Nie powinno więc dziwić, że – jak podają organizatorzy – na tegoroczną edycję nadesłano rekordową liczbę zgłoszeń, która zamknęła się w ilości 3282 obrazów autorstwa 776 artystów, z czego jury w składzie: Jakub Banasiak, Ryszard Grzyb, Dorota Monkiewicz, Jadwiga Sawicka i Agata Smalcerz wybrało 89 prac zaledwie 46 autorów. Podane liczby rzeczywiście imponują, wskazując tym samym na niesłabnące zainteresowanie rodzimych artystów tak tradycyjną techniką, jaką jest malarstwo. Jednak przy tego typu konkursach niemalże zawsze nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście dają one możliwość rzetelnego przyjrzenia się – a może lepiej prześledzenia – obecnych bądź kształtujących się tendencji w sztuce i czy padające na drodze selekcji wybory wskazują na obiektywnie najciekawsze postawy oraz rozwiązania formalne. Pytania te stają się ważne tym bardziej, gdy prezentowane na wystawie pokonkursowej realizacje utrzymane są na średnim, niczym nie wyróżniającym się poziomie, a praca nagrodzona budzi powszechny, głośny sprzeciw krytyków i odbiorców. Czy zatem tegoroczną edycję Bielskiej Jesieni można uznać za udaną?
Z pewnością pod względem organizacyjnym taka była. Wątpliwości jednak rodzą się w momencie, w którym zaczynamy przyglądać się wybranym przez jury pracom. Oczywiście można powiedzieć, że wiele z nich było przykładem umiarkowanie interesującego malarstwa, z drugiej strony zaś ogromna ich ilość wydaje się być wtórna w stosunku do poprzednich edycji, wpisuje się w przebrzmiałe już trendy w malarstwie polskim. Poza tym przestrzeń ekspozycyjna bielskiej galerii nie była w stanie pomieścić wszystkich zgromadzonych w tym czasie obiektów, co niestety miało swoje konsekwencje. Panujący ścisk, wykorzystanie niemalże każdego skrawka wolnej powierzchni i zbyt duże nagromadzenie różnorodnych pod względem stylistycznym obrazów bardzo utrudniało odbiór i sprawiło, że większość z prezentowanych prac została pozbawiona możliwości pełnego wybrzmienia. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tego typu wystawy rządzą się własnymi prawami i niezwykle trudno jest – przy takiej ilości obiektów – zadbać o dobrą ekspozycję każdej z nadesłanych propozycji, ale jednak w przypadku bielskiego przeglądu był to problem na tyle wyraźny, że znacząca ilość prac straciła możliwość zwrócenia na siebie uwagi widzów. Warto w tym miejscu dodać, że zaprezentowane obrazy były bardzo nierówne – zarówno pod względem formalnym, jak i stylistycznym, a tym co w odbiorcę uderzało najmocniej, to dominująca, wspominana już, wtórność i bezpośredniość nawiązań do znanych już estetyk. Wystarczy przytoczyć tu obraz autorstwa Anny Wójcik pt. Może piesek im pomoże, który przez autorkę został osadzony głęboko, wręcz nachalnie w estetyce Basquiata. Inspiracja ta była na tyle widoczna, że trudno było uwierzyć, iż praca ta nie jest po prostu artystycznym żartem. Niestety nie była to sytuacja odosobniona. Tego typu obrazów, które automatycznie kojarzyły się z innym autorem było znacznie więcej. Dla przykładu – wyróżniony przez portal Art&Business obraz Irminy Staś to hybryda stylu Basi Bańdy i wczesnych prac Justyny Adamczyk, podczas gdy doceniony przez magazyn FORMAT obraz Roberta Bubla pt. Rysunek na ceracie, jest reminiscencją – nieco radośniejszą wersją – stylu Łukasza Stokłosy. Tego typu przykładów można by podać znacznie więcej.
Wracając jednak do tematu zasadniczego – tegoroczny przegląd okazał się zbiorem różnorodnych obrazów, w którym, jak słusznie zauważył Jakub Banasiak, można było dostrzec „bodaj wszystkie tendencje współczesnego malarstwa”. Tendencje te zawarte zostały w obrazach raczej średnich, raz lepszych, innym razem gorszych, momentami całkowicie nieciekawych. Czy dało się wobec tego wytypować prace rzeczywiście najbardziej interesujące? Z pewnością było to zadanie trudne, tym bardziej, że – z uwagi na brak miejsca – żaden z obrazów nie miał wystarczająco dużo przestrzeni by wybrzmieć w pełni. Niemniej jednak po dłuższym przebywaniu z nimi, całkiem naturalne wyłoniła się grupa realizacji, która w moim odczuciu rzeczywiście warte były większej uwagi. Nie tylko dlatego, że w wyraźny sposób odstawały poziomem o pozostałej grupy zgromadzonych obiektów, ale też z uwagi na wyraźną chęć podjęcia starań o wprowadzenie eksperymentalnego dialogu z tradycją, jak i na widoczną niemalże od razu dojrzałość artystyczną. W przypadku autorów prac nagrodzonych owej dojrzałości właściwie zabrakło. Z drugiej strony, czy wskazane jest by wymagać jej od młodego, poszukującego jeszcze artysty?
Przyznam, że bardzo długo zastanawiałam się na werdyktem jury, z którym nie do końca się zgadzam. W przypadku Nagrody Grand Prix dla Martyny Czech, rozważając wszystkie argumenty przemawiające za słusznością tego wyboru, doszłam do wniosku, że niezależnie od tego w jaki sposób podchodzi się do analizy zaprezentowanych przez Czech prac, to wnioski z niej wynikające zawsze będą trochę naciągane, niesatysfakcjonujące. Bo nawet jeśli wyborowi temu przyświecała myśl ożywienia współczesnego malarstwa polskiego czy też nagrodzenie kompletnie odmiennego sposobu myślenia, to i tak obrazy te jawią się jako czysto studenckie poszukiwania niewyrobionej jeszcze malarki. Wartość estetyczna prac nie jest wybitna. Cech szczególnych nie da się również odnaleźć w symbolice, która jest znikoma, ani w zawartym w obrazach tym kodzie ikonograficznym (jeśli on w ogóle jest). Trudno też docenić tu antyakademicki bunt, gdyż tego rodzaju obrazów na polskich uczelniach powstaje mnóstwo. Argumenty jury niestety do mnie nie przemawiają. Wydaje mi się też, że w przypadku tych akurat obrazów zarysowała się chęć wylansowania nowej tendencji wśród młodych twórców i zwrócenia ich uwagi na trochę w tym momencie zakurzoną sztukę utrzymaną w duchu prymitywizmu. Czy jednak przekona to odbiorców? Czy młodzi malarze chwycą zarzucony przez jury haczyk? Okaże się to niebawem.
Druga nagroda została przyznana wrocławskiemu malarzowi Michałowi Gątarkowi, którego twórczość zachowana jest w dość mocno „wrocławskiej” fantasmagorycznej, organicznej stylistyce, trochę rodem z koszmarów sennych, która popularna była wśród młodych malarzy w latach 2008-2010. Z tym, że malarstwo Gątarka jest znacznie prostsze niż realizacje starszych kolegów, którzy ze stylistyki tej potrafili wyciągnąć maksimum ekspresji i ująć za jej pomocą ogromne pokłady emocji, pokazać samych siebie. Gątarek natomiast prezentuje nam malarstwo zaangażowane jakby połowicznie, posługujące się prostymi metaforami, nawiązaniami i takimi też napięciami. Nietrudno jest odczytać sens tych prac, które – mam wrażenie – aspirują do bycia tymi trudniejszymi w odbiorze. Dlatego też z malarstwem tym jest pewien problem – nie do końca wiadomo jak je traktować i w których kierunku będzie się ono rozwijać. Jednak, na obronę artysty, warto powiedzieć, że szuka on świadomie. Analizuje, sprawdza, dotyka nowego. I myślę, że dobrze jest upatrywać w tym właśnie wartości, gdyż owa ciekawość może doprowadzić go do naprawdę interesujących rozwiązań. Trzecim laureatem został Tomasz Kręcicki, którego obrazy według mnie nie wyróżniają się niczym szczególnym – po prostu są. Neutralne, nie mówiące zbyt wiele, nie porażające ani maestrią, ani tematem. Być może obraz pt. Miód ma w sobie coś więcej niż pozostałe prace tego autora, ale i tak nieszczególnie zachwyca. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że – mimo, iż ładne – jest przykładem stosunkowo płaskiego, nieskomplikowanego malarstwa, które pod względem stylistycznym nic nowego do dziedziny tej nie wnosi.
Wśród wyróżnionych obrazów znalazło się natomiast kilka rzeczywiście interesujących obiektów, które zwracały na siebie uwagę eksperymentalnym podejściem autorów do struktury malarskiej. Nie powinno dziwić, że artyści ci nie są twórcami anonimowymi, ale dość dobrze radzącymi sobie w polskim świecie sztuki. Warto w tym miejscu wymienić Martę Antoniak, Pawła Matyszewskiego i Bartosza Kokosińskiego, który jednak przyzwyczaił nas do ciekawszych rozwiązań niż te, które zaprezentowane zostały w Bielsku Białej. Pod względem struktury dobrze wypadły też obrazy Izabeli Chamczyk oraz ilustracyjne prace Justyny Adamczyk. Również Hubert Pokrandt, którego obrazy umieszczone zostały w bardzo niefortunnej dla nich lokalizacji, zaprezentował interesujące, niezwykle ekspresyjne rozwiązania. Artysta ten od wielu już lat podąża wytyczoną przez siebie ścieżką malarską, coraz mocniej wypracowując sobie dojrzałą, ujmującą stylistykę, która właściwa jest tylko jemu i z tego też powodu jest praktycznie niekopiowalna. Stosunkowo dużą grupę tworzyły realizacje graficzne i ilustracyjne. Do tego rodzaju prac należy zaliczyć obrazy wspomnianej już Justyny Adamczyk oraz promowanego przez krakowski Zderzak Jakuba Czycza. Również mroczniejsze, acz dość dobrze wyważone obrazy Łukasza Patelczyka przyciągały uwagę odbiorcy, co potwierdzone zostało wyróżnieniem przyznanym tym pracom przez „Notes na 6 Tygodni”. Niewątpliwie więc prace artystów starszych, prezentujących bardziej dojrzałą i świadomą postawę artystyczną, wypadły znacznie lepiej niż obrazy twórców poszukujących.
Zaprezentowane na wystawie pokonkursowej obrazy nie są przekonujące, nie zachwycają także postawy artystyczne większości autorów. Ani prace, ani też autorzy nie zapadają w pamięć, nie zachęcają do bliższego kontaktu, nie poruszają. Kreślą przed nami natomiast obraz niezbyt ambitnego malarstwa, które samo jeszcze nie wie, o czym i w jaki sposób chciałoby mówić. O ile dwa lata temu w aktualnym malarstwie polskim czuć było pewne ożywienie, o tyle w dniu dzisiejszym, szczególnie wśród sztuki młodej, nie czuć absolutnie nic.
2 comments
Pytanie jest następujące, czy jest to kryzys malarstwa czy jury?
Zgadza sie w 100%
A kryzys jury jest rownie powazny jak i malarstwa tak prezentowanego.
Comments are closed.