Miasto Września od kilku lat wydaje albumy fotografii i organizuje wystawy poświęcone ludziom, architekturze, czy „nastrojowi okolicy”. Temu projektowi powinny przyjrzeć się włodarze dużych miast, jak Łódź, gdzie znaczną część budżetu przeznacza się na „sztukę dla mas” pod nazwą „murale”, festiwal Transatlantyk (4,5 ml złotych) czy „festiwal światła” (aktualne dotacje do 2016 roku w wysokości ok. 6 ml zł)[1].
Za stosunkowo niewielkie pieniądze co roku można opublikować dokumentalny i artystyczny zapis miasta, pokazujący także jego aktualny genius loci, choć z wielu powodów nie jest to łatwe. Miasto Września, dzięki inicjatywie Waldemara Śliwczyńskiego, a obecnie Karola Szymkowiaka, wytycza w tym momencie bardzo ciekawy nurt promocji miasta, niekoniecznie adekwatny dla większych ośrodków, którym zależy chyba bardziej na propagandzie wizualnej, zorientowanej na doraźne cele ekonomiczne i polityczne. Kolekcja Wrzesińska utrwala różne momenty życia miasta, operując szeroko rozumianą poetyką dokumentu. Z pewnością w annałach polskiej fotografii zapiszą się dokonania na tym polu Bogdana Konopki czy Andrzeja Lecha, choć niektóre z prób można uznać za nieudane (np. Zbigniewa Tomaszczuka).Od niedawna kuratorem projektu jest Karol Szymkowiak, będący, podobnie jak jego poprzednik Waldemar Śliwczyński, fotografem[2].
Grafika projektowa, okładka, czyli o układzie znaczeń
Niebieską, płócienną okładkę Nibylandu cechuje graficzna lapidarność. Ale mam wrażenie, że taki układ ma swoje mankamenty. Do projektu użyto zbyt małej czcionki i to nie tylko na okładce, ale także w środku, np. w słowie od kuratora, mimo, że było miejsce na większą skalę układu typograficznego. Ale największe wątpliwości budzi we mnie pierwsza strona okładki, która błękitny kolor całości łączy z formą kropki (mającej swoje dalsze uzasadnienie na następnych stronach, także w wierszu) oraz z trzema nieregularnymi liniami. Zapowiadają one kolejne części albumu, który podzielony jest krótkimi wierszami Nadii Smolarkiewicz. Brakuje mi jednak konsekwencji w układzie graficznym; poleciłbym np. sięgniecie do pracy Wasyla Kandyńskiego Punkt i linia a płaszczyzna (wyd. pol. 1986), aby ostateczny wyraz był bardziej przekonujący.
Okładka zapowiada „nic”, czyli tytułowy „nibyland”, ale czytelnik chyba oczekuje raczej opowieści o „innej” Wrześni. Należałoby użyć np. fragmentu lub całości reprezentatywnego dla Lacha zdjęcia.
Brakuje w albumie deklaracji samego fotografa lub rozmowy z nim, która wprowadziłaby odbiorcę w klimat zdjęć[3]. Próbują to czynić krótkie utwory poetyckie, ale czy jest to właściwa forma? Prawdopodobnie wiersze powstały do zdjęć i wpasowano je w układ samego albumu.
Ryzykowne, ale po zastanowieniu napiszę, że ciekawe – z ukrytym sensem znaczeniowym – jest powtórzenie w całym układzie albumu dwóch fotografii, jednej po drugiej z tą samą numeracją (32 i 32 oraz 38 i 38).
Infantylizm tekstu?
Nie mam oczywiście na myśli samych fotografii, o których za chwilę, ale wiersze pisane przez dwunastoletnią dziewczynkę – Nadię Smolarkiewicz, mieszkankę wsi Węgierki, uczennicę klasy VI Zespołu Szkół w Otocznej (gmina Września). Czy nie do końca świadoma i wyartykułowana poezja może wzbogacić czy pogłębić interpretację zdjęć? Raczej nie, jest ona bardziej formą równoległą, rozwijającą się niezależnie. Działa na zasadzie kontrastu, ale daje także efekt dopełnienia znaczeniowego, gdyż odmienne formy artystyczne zazwyczaj, mimo różnych dyskursów, mają wspólne linie i siatki znaczeń. Oczywiście ta skromna poezja nie jest infantylna, tylko przemawia innym, dziecięcym językiem.
Fotografie „innej” Wrześni
Wydaje mi się, że zdjęcia są ciekawe i pokazują „inne” miasto. Nie znajdziemy tutaj określonej historii, raczej problemy, jak „mój dom” czy „niby jest”. Posłużono się, i słusznie, zupełnie inną narracją, jak miało to miejsce np. w albumach Andrzeja Lecha, czy Katarzyny Majak, których zdjęcia odnosiły się m.in. do dziedzictwa Zofii Rydet (Lech) czy Eryka Zjeżdżałki (Majak).
Prace Lacha są bardziej fragmentami, wycinkami. I co ciekawe, obok usytuowania blisko stylu takich fotografów, jak Larry Towell, czy Adam Pańczuk (Karczeby – zdjęcie nr 43 z albumu Nibyland[4]), reprezentują w sobie dziedzictwo fotografii amerykańskiej, co dobrze świadczy o autorze. Nie jest ono zresztą jednoznaczne, bo dostrzegam odniesienia do zdjęć Ralpha Gibsona poprzez specyficzne kadrowanie, które znane było w fotografii polskiej około 1960 roku (Zdzisław Beksiński, Jerzy Lewczyński), Diany Arbus i od niedawna obecnego w polskiej świadomości Rogera Ballena (33). Września to fantasmagoria krainy ludzi starych (20) i niezbyt urodziwej młodzieży (09). To również niekończący się teatr zdarzeń i anonimowych postaci/fantomów. Ten oniryczny klimat dopełniają fragmenty pejzażu (24), pomników i dworca (27, 36). Czasami zdjęcia są bardziej optymistyczne, np. ukazujące dzieci (07), kobiety (38), choć i tu zawarta jest nuta pesymizmu. Ale przez to właśnie prace te są przejmujące, aurą przypominają styl Beksińskiego i Arbus.
Wszystkie fotografie są czarno-białe, czasami mogą pojawić się wątpliwości, co do właściwego wykorzystania lampy błyskowej z błyskiem na wprost i powstałym cieniem (37), a zwłaszcza maniery ukazywania „opadającego” horyzontu pejzażu (09) czy scenki (19). Ale to są drobiazgi. Być może to świadoma estetyka błędu.
Na użytek tej recenzji przeprowadziłem z Adamem Lachem krótki wywiad, który niech stanowi tło dla mego tekstu.
Krzysztof Jurecki: Czy wierzy Pan, że zdjęcia oddają prawdziwy obraz Wrześni? Czy jest to bardziej kreacja i wyobrażenie niż realistyczno-ekspresyjny dokument?
Adam Lach: Nie ma takiego czegoś, jak jedyny prawdziwy obraz. Każdy twórca patrzy na pewną przestrzeń przez własne doświadczenie, we własny indywidualny sposób. Nibyland to projekt dokumentalny, więc nawiązuje do realiów panujących we Wrześni. I moim zadaniem, jako dokumentalisty, jest opowiedzenie o tym miejscu tak, jak je odczuwam.
Które zdjęcia z albumu są dla Pana optymistyczne?
Większość fotografii w albumie ma dla mnie charakter pozytywny. Jednakże nie o optymizm tutaj chodzi, lecz o bliskość bohaterów i wrażenie miejsca. Nie jest moim celem, aby fotografia miała pozytywny bądź negatywny wydźwięk, ale by była prawdziwa w relacji twórca, bohater i odbiorca.
Czy zgodzi się Pan z opinią, że jest to wizja mocno inspirowana stylem Rogera Ballena?
Przepraszam, ale nie mam pojęcia skąd to powiązanie. W tym projekcie nie ma ani jednej fotografii, którą można by porównać do jego twórczości!
Kto Pana inspiruje?
Zawsze ujmował mnie sposób opowiadania Larry’ego Towella, niezwykła prostota i piękno czułej wypowiedzi, bez sztucznych perypetii. Bez wątpienia to najbliższy mi twórca. Ale jest i wielu innych.
Jaka jest narracja albumu, skąd pomysł na poezję?
Narracja albumu jest bardzo wrażeniowa. Te zdjęcia mają działać jako osobne obrazy składające się na jedną opowieść. Są oczywiście pewne sekwencje, opowiadające o konkretnych zdarzeniach. Wraz z edytorem Filipem Ćwikiem wiedzieliśmy, że ta narracja ma być magiczna, niedosłowna, ale też osadzona mocno w realiach. A na pomysł wykorzystania w książce poezji wpadliśmy z moją żoną – szukaliśmy czegoś pochodzącego z miejsca, o którym opowiadamy, zakorzenionego we Wrześni – historii, legend, przypowieści. Trafiliśmy jednak na coś współczesnego i piękniejszego, niż mogliśmy sobie wyobrazić – wiersze Nadii Smolarkiewicz, która z perspektywy dziecka, a jednocześnie w bardzo dojrzały sposób, komentuje otaczającą ją rzeczywistość. Te zdjęcia same połączyły się z fotografiami.
Jak patrzeć? Września, czyli polskie Twin Peaks?
Września jest w interpretacji Lacha niczym miasteczko Twin Peaks z serialu Davida Lyncha, skrywa różne tajemnice. Prócz wydobywania drobnych zdarzeń fotograf pokazuje nam swą pesymistyczna wizję, nie tylko tego konkretnego miasta, ale Polski prowincjonalnej lub Polski w ogóle. Oczywiście ma do tego prawo i czyni to w bardzo ciekawy i indywidualny sposób. Mamy więc do czynienia z fragmentami dokumentu i aranżacją, która wynika z określonego kadrowania i komponowania. Nie jest to typowy dokument, raczej wyjście poza jego znane terytorium. Bardzo dobrze, że w 2015 roku do pokazania Wrześni wybrano takiego fotografa, jak Lach.
Najważniejsze są zdjęcia i one robią na mnie wrażenie – jako całość. Września jest też tutaj metaforą, podobnie jak Twin Peaks. Jest miastem, które posiada określone „typy ludzkie” (określenie z początku XX wieku, z kręgu fotografii zakładowej, stosowane np. przez Józefa Szymańczyka), interesujący pejzaż i architektoniczny detal. Ale wszystko to fotograf musi ukazać we własnej wizji i to Lachowi się udało. Bardzo dobrze wydrukowany album będzie nie tylko reklamą dla miasta, ale także zapisem jego stanu świadomości, który jest trudny do określenia i oczywiście niejednoznaczny.
- Niektóre murale namalowano na zmurszałych i popękanych tynkach, więc nie przetrwają zapewne długo. Koszt wykonania jednego muralu to około kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie wnikam w estetykę i przesłanie artystyczne poszczególnych prac, to zadanie na inny tekst krytyczny. Największym zarzutem, jaki można postawić, to tworzenie prac o różnej estetyce, opierającej się na grze czy kontraście formalnym i przede wszystkim bez określonej idei, najczęściej o błahym, komiksowym rodowodzie.↵
- Ale Śliwczyński był także wydawcą i redaktorem „Kwartalnika Fotografia”, magazynu zasłużonego dla polskiej fotografii, przede wszystkim o znaczeniu artystycznym.↵
- Do albumu załączono w formie maszynopisu tekst Lacha Nibyland, jednak jest to bardziej komunikat prasowy, niż artystyczne wyznanie. Artysta napisał; „Ale dla wielu ludzi to przestrzeń dla zdarzeń pełnych piękna, prawdy i rodzinności, wydarzających się nieustannie w każdej sekundzie życia”. Szczególnie jest to interesujące, gdyż tego problemu zupełnie nie widać w zdjęciach Lacha, plasujących się zdecydowanie w formule postmodernizmu.↵
- W dalszej części tekstu podaję w nawiasie numer strony, ale warto znaczyć, ze każde zdjęcia ma swój tytuł, np. 36: Dworzec PKP, Września. ↵