Na przełomie stycznia i lutego 2016 roku odbywała się w Galerii Fibak w Warszawie wystawa malarstwa Sławomira Marca pod zastanawiającym tytułem Obrazy użytkowe. Można by ją także nazwać inaczej – według modelu tytułowania obrazów – „Wystawą na poprawę kontaktów sztuki z odbiorcą”. A to już stanowi rekomendację i wyraźną zachętę. Wystawa trwała tylko dwa tygodnie. Mam nadzieję, że niedługo te i inne obrazy Marca będzie można gdzieś znów obejrzeć.
Sławomir Marzec posiada poczucie humoru, co ma niemałe znaczenie w przypadku jego Obrazów użytkowych, przede wszystkim zaś wykazuje się przenikliwością spraw ludzkich, kultury i życia społecznego, spraw samej sztuki. Jako abstrakcjonista wcale nie obiera perspektywy wyobcowania z nich. Nieskalaność abstrakcji jest jednak dla niego zbyt idealistyczna, może jej „bezużyteczność” jest bezużyteczna.
Te obrazy formatują się prostokątem o proporcji według zasady złotego podziału. Powierzchnia równomiernie założona jest – poza wyodrębnioną z reguły dolną, wąską listwą bieli – kolorem wielowarstwowym, spiętrzonym, melanżowym, nakrapianym, wibrującym odcieniami i świetlistym – oferującym złudzenia optyczne. Efekt taki zostaje osiągnięty dzięki zastosowaniu techniki bliskiej neoekspresjonistycznemu pointylizmowi, stąd obrazy mają swoistą pikselizację. Podstawową paletę stanowi 7 barw tęczowych, choć bez przesadnej dyscypliny w tym względzie. Powstają koktajle kolorystyczne, mieszaniny-mikstury. Przy czym obrazy dają jednolite, jednoznaczne komunikaty kolorystyczne. To znaczy, że skrótowo i automatycznie identyfikujemy je – przy całej ich kolorystycznej złożoności – jako zielony, indygo, czerwony, żółty itd. Kolor jest jeszcze dookreślony powidokowo barwą rantów blejtramu, na które nacieka. Powstaje efekt kolorowej, chropawej ściany, jakiegoś tynku – maska nieartystyczności. Abstrakcja tym samym znajduje się w swoistej sytuacji „dojścia do ściany” – niemal zderzenia z utopią pełnego odrzeczywistnienia i uogólnienia – uzyskując właśnie ten „dosłowny”, murarski wyraz. Ta abstrakcja pozornie nic nie przedstawia, i nic nie znaczy. A przedstawia ścianę nieobojętnego, nieautonomicznego koloru (z werbalnym aneksem – o czym dalej).
Marzec, kolorem ustanawiając abstrakcję, opowiada się za jego funkcją i wartością przedstawieniową. Kolor ma przecież immanentną zdolność do przekazywania znaczeń, afektywną, energetyczną, psychologiczną naturę i bogatą symbolikę. Podlega czynnikom kulturowym, a, jak twierdzi Marzec, „Obrazy użytkowe” sumują w sobie jego wielokulturowość. Według niego kolor ma posiadać magiczne moce, zmyślnie uważone, spreparowane intencje. Artysta wyjawia, że: „tęskni za kolorem jako poruszeniem i stanem duszy”. Dopuszcza się zatem na płótnach rytualnych, niemal prymitywnych, plemiennych działań, by to osiągnąć. Działa niczym szaman, który był odpowiedzialny między innymi za sprowadzanie deszczu.
Malarz nadaje obrazom tytuły: Obraz na poprawę pamięci, Obraz na słoneczną pogodę, Obraz przeciw chrypce, Obraz na uspokojenie, Obraz na poprawę kondycji, Obraz na karierę estradową, Obraz na przyrost prestiżu, Obraz na przyrost cierpliwości, Obraz na pomnożenie majątku, Obraz na wzmożenie inteligencji, Obraz na porost włosów, Obraz przeciw korkom ulicznym, Obraz przeciw rdzawieniu duszy, Obraz przeciw nieuzasadnionym melancholiom, Obraz na ironie przenikliwe… Obrazy są więc postulatywne. Zakładają potrzebę – u odbiorcy/odbiorców – intensyfikacji, nasilenia, natężenia, progresu, zwielokrotnienia, spotęgowania, wzrostu, wzmożenia, zaostrzenia, zwiększenia. Są wyrazem apetytu na życie, na jego wygodę, treści, pełnię. Obrazy są i korekcyjne – naprawcze, ułatwiające, niosą ulepszenie, udoskonalenie, udogodnienie, usprawnienie. Są i obrazy prewencyjne. Wszystkie one dotyczą jakości życia i wychodzą naprzeciw potencjalnym potrzebom. Bądź też wytykają jakieś ludzkie przywary.
W tytułach mieści się dyskretna, naskórkowa, niezobowiązująca opowieść, facecja o egzystencji. Są one odręcznym wpisem w języku łacińskim na froncie obrazu, określającym jego zastosowanie. (Tłumaczenia pojawiają się tuż obok niego w standardowym opisie.) Tytuł staje się więc częścią obrazu, a nie li tylko informacyjnym czy literackim uzupełnieniem. To osobliwy wiersz rozpisany na obrazy, jakaś quasi poezja. Jakby tomik, w którym kolejne wiersze eksponowane są na kolejnych, osobnych kartach z ilustracjami. Te są ekspresyjne, sugestywne i niejednokrotnie mieszczą się zgrabnie w spodziewanych, dość oczywistych symbolizacjach kolorów, prostych wskazaniach, jakie dają kolorystyczne skojarzenia. Nie zawsze jednak, czasem mamy taką iluzję, a kiedy indziej staramy się doszukać związku koloru i zastosowania, ich przekładalności. Niemniej kolor i tylko kolor pełni tu funkcje ilustracyjne – nieważne na jakim poziomie adekwatności.
Te obrazy w istocie nie są trudne czy hermetyczne. Są przyjazne, bo działają na prostej zasadzie – koloru, oraz mówią – w sferze tekstu – o wspólnych, niezawiłych sprawach ludzi. Teksty-tytuły wydają się nieco prześmiewcze, ale w tonie przyjaznym, pobłażliwym – przez współuczestniczenie, współodczuwanie. Te obrazy działają – bo skupiają na sobie odbiorcę, który jest zaciekawiony, rozbawiony i pobudzony. Nie jest on zobligowany do skrajnych przeżyć, powagi i znawstwa. Skuteczność sztuki – to nade wszystko zwrócenie na siebie uwagi odbiorcy, doraźne zaistnienie (o jakimś charakterze – emocjonalnym, dramaturgicznym, intelektualnym, estetycznym, ludycznym…) w spersonalizowanym odbiorze, a niekoniecznie ponadto wywieranie wpływu na rzeczywistość, wypełnianie konkretnych uogólnionych/umasowionych zadań celowych, bycie orężem itp. A może w ogóle nie. W przypadku obrazów Marca nie chodzi o działanie na zewnątrz, o przekroczenie obszaru sztuki – te obrazy nie rozładują korków, nie zastąpią lecytyny, fizycznej aktywności, nie sypną manną z nieba czy z Lotto. Sztuka ma swoją przestrzeń. I w niej te obrazy działają, są użytkowe – jak i jako sztuka, bo tu komunikują. (Choć nie należy zapominać, że sztuka miała i ma aspiracje, żeby zmieniać świat, była i jest też instrumentalizowana. Należy do kultury, znajduje się w obiegu społecznym, i to ma swoje konsekwencje dla jej pożytecznego istnienia w świecie.) Daje się jednak zauważyć to, że współcześnie część artystów społecznie zaangażowanych popadła w rozczarowania na punkcie swojej artystycznej skuteczności. Obrazy użytkowe, znając krytyczne poglądy Marca co do sztuki najnowszej, te na temat sztuki krytycznej i właśnie społecznie zaangażowanej, można by rozumieć jako ironiczny komentarz do ich operatywnych aspiracji w sprawach społecznych i politycznych. Może przestrzenie działania i sprawczości sztuki są artefaktyczne, a przynajmniej mocno ograniczone i niesamodzielne, niewyemancypowane – bardziej niż się to dziś wydaje. Ale to pytanie otwarte.
Artysta nieco zwodzi widza swoim sceptycyzmem – tym samym prowokuje do zastanowienia. Wyjaśnia mianowicie w nocie towarzyszącej wystawie: „Właściwie nie jest ważne, czy te obrazy działają. Niemniej sam fakt ich istnienia stanowi źródło krytycznej refleksji i wywrotowych idei. I to nieomal w każdym możliwym przypadku. Jeśli bowiem działają, to stanowią dowód, że chybiona jest nasza cywilizacja oparta na niszczeniu środowiska. Jeśli nie działają, to demaskują w ten sposób utratę więzi z pierwotną naturą. Jeśli natomiast czasami działają, a czasami nie działają, to jeszcze gorzej, bo dowodzą, iż świat jest przypadkowy”. Każdy z wariantów odnosi działanie sztuki do jej instynktownych funkcji, pewnej ekologii, natury czy naturalizmu świata, relacji natura–kultura, przypadek – reguła. Marzec także wyjawia, że jego kolor sumuje i miksuje w sobie własną wielokulturowość. Naraża go więc w pewnym sensie na niebezpieczeństwo zatracenia się w sobie, utraty skuteczności komunikacyjnej, kontekstów, zdolności do wyraźnych znaczeniowych rozstrzygnięć, i w ten sposób zautonomizowania się. Pokazuje jego nabyty kosmopolityzm albo, co bardziej tu pasuje, próbuje z nadzieją dowieść, że kody koloru należą do uniwersaliów kulturowych. Każdy widz na podstawie własnej autopsji może odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kolor coś może, czy działa czy niedomaga – czy w sztuce, tej sztuce czy poza nią. Marzec przeprowadza kolorystyczny eksperyment, którego wyniki nie będą mu łatwo znane. Ale jego obrazy na pewno działają, może dlatego, że nie działają wyłącznie kolorem.
Na marginesie dodam, że dla intelektualisty akt intelektualny często równa się działaniu. I tak chyba jest i w tym przypadku. To, co pomyślane, i jeszcze co wyartykułowane słowem, jest nacechowane sprawczością. Nie musi być spełnione jako fakt dokonany, z odnotowanym skutkiem. Wystarczy by był sprawczością potencjalną czy wolą sprawczą. Intelektualny postulat działania jest deklaracją aktywnej postawy. Nadto „Obrazy użytkowe” mają charakter dyskursu. Z Marca – typowy artysta-intelektualista (przecież krytyk i teoretyk sztuki).
Obrazy użytkowe są o poważnych sprawach, o samej sztuce, i są żartem. Mówią o więzi współczesnego człowieka z naturą i kodach kultury, skutkach cywilizacyjnych. Działają, co ważne, poprzez synergię dwóch odmiennych języków – systemów znaków – języka pisanego i barwy jako języka w malarstwie abstrakcyjnym. Marzec zajmuje się antropologią (współczesnego) koloru. Puszcza do widza oko, to wymaga odwzajemnienia. I to wystarczy do porozumienia poprzez sztukę. Sztuka Marca – z jej mądrością, subtelnością i życzliwością – jest dobra na wszystko. A to dobrze się składa, bo kilka lat temu zaprezentował w Galerii XX1 instalację poświęconą obecności słowa „wszystko” w naszej rzeczywistości. Podsumował ją aforyzmem: „mimo, że życie często toczy się na poziomie gry resztkami, symulacji czy pozoru, to nadal jest to gra o wszystko”. Sztuka różnie się wyraża i różny ma kształt, ale, miejmy nadzieję, jest dobra na wszystko. Jest też grą o wszystko – a to już dobrze wiedzą jej uczestnicy.