Galeria Henryk w Krakowie rozpoczęła nowy sezon artystyczny z przytupem. Na kilkunastu metrach kwadratowych przy ulicy Wrzesińskiej wystąpił Zespół Pieśni i Tańca Henryk, któremu ton nadał Aleksander Celusta. Przekraczając próg galerii, znalazłam się na wiejskiej imprezie, gdzie pląsając w rytm disco polo traci się do reszty poczucie obciachu. Czując, że tylko śmiech może nas (mnie, odbiorcę i artystów) uratować, śmiejemy się prosto w twarz krytykom, instytucjom, rynkowi sztuki, śmiejemy się sami z siebie. A artyści wraz z kuratorem wznoszą się na wyżyny autoironii i kampowego myślenia!
Przestrzeń wystawy przypomina oborę – w całości pokryta jest sianem, na środku stoi piękny balot sprasowanej słomy, z wnętrza którego dobiega dźwięk kultowej piosenki zespołu Boys Wolność. Pojawiło się także kilka „obiektów kuratorskich” – kruk wieszczący nieszczęście i upadek, czarny foliowy worek powieszony na ścianie – instalacja (?), arte povera (?), czy zwyczajna małopolska bieda? Ten artystyczny enviroment to wypowiedź samego kuratora, to gra skojarzeń, w którą wciąga widza. Celusta umieszcza swoje działania w samym centrum dyskusji o krakowskim środowisku artystycznym, która rozgorzała szczególnie wokół tegorocznego KRAKERSA – Cracow Gallery Weekendu. Kurator ironizuje i hiperbolizuje cechy przypisywane artystom krakowskim – prowincjonalność, przysłowiową „słomę z butów”, wiejskość, miałkość, taniość i biedotę. Poza językiem czysto wizualnym, mówi również poprzez przywłaszczony słodko-słony tekst piosenki, który traktuje jako tekst kuratorski. Pozostawię jednak przyjemność jego interpretacji czytelnikom.
Ta wybujała sceneria nie zagłusza bynajmniej głosów poszczególnych artystów i pozwala wybrzmieć każdemu indywidualnie. Wystawa oparta jest na spójnej, narzuconej z góry koncepcji kuratorskiej, której zaczynem stał się „list miłosny” wysłany przez Aleksandra do swoich „podopiecznych”. Kluczem doboru artystów było uczestnictwo w wystawie indywidualnej w ubiegłym sezonie wystawienniczym w Henryku. List przybrał formę artefaktu, obiektu zakupionego uprzednio na pobliskiej Hali Targowej. Nie były to jednak przypadkowe przedmioty, ponieważ nawiązywały do wystaw, tematów rozmów przeprowadzonych z artystami oraz korespondowały z językiem artystycznej ekspresji wypracowanym przez każdego z artystów. Ich działania polegały na twórczych interwencjach, reinterpretacjach, nadpisywaniu nowych znaczeń. Powstały więc przedmioty ready-made, instalacje, wieloelementowe kompozycje oraz dwa filmy wideo.
Emila Kina dostała w prezencie talerz duński wykonany tradycyjną metodą ceramiczną z ręcznie malowanym na niebiesko pejzażem. Jej artystyczna interwencja polegała na zasłonięciu prostokątną częścią głównej części obrazka (podobnie, jak w cyklu obrazów Pałace pokazywanych m.in. na wystawie Artyści z Krakowa. Generacja 1980-1990 w MOCAK-u) oraz wyabstrahowaniu z niego niebieskich linii tworzących pejzaż i skomponowaniu z nich abstrakcji.
Kolejnego artystę, Filipa Rybkowskiego zajmują tak zwane „miejsca pamięci”, ale nie tylko te monumentalne, ale również powszednie, jak klatki schodowe kamienic, zdewastowane meblościanki czy urywki brukowców. Rybkowski rozważa w swoich pracach równie często kwestię historii sztuki i zabytków, stąd w jego realizacjach często pojawia się marmur jako wizualny i namacalny znak takich pojęć jak dzieło sztuki, czasowość czy wyjątkowość. Od kuratora otrzymał książkę z marmurkowa okładką, która nawiązywała do chętnie wykorzystywanego materiału i stworzył z niej kompozycję Nieużytki.
Natomiast Michał Sroka otrzymał płytę winylową oraz starą, niemiecką książkę dotyczącą weterynarii i odpowiedział inną książką o budowanie maszyn, która umieścił na wystawie jako ready-made, prezentując jedną stronę z ilustracją przedstawiającą patologię porodu konia. Na to odpowiedział mu kurator – pokazał korę drzewa nawiązującą formą do ilustracji. Pozornie te działania mogą wydawać się zupełnie przypadkowe, jednak wpisują się one w stuletnią tradycję przewrotnej sztuki dadaistycznej. Michał Sroka tworzy ready-mades, w duchu Rauschenberga zbiera różne przedmioty, tworząc niemalże combine-paintings. Jest artystą-zbieraczem jak Anselm Kiefer czy Władysław Hasior. Podczas swojej wystawy indywidualnej w Henryku zaprezentował malarską realizację Merzbau, nawiązując do idei Kurta Schwittersa „sztuki totalnej”.
Najbardziej przemawiają do mnie jednak animacje i instalacje Michała Soi, którego wystawa 24/7 była prezentowana w ramach KRAKERSA 2016. Soja zastanawia się nad kondycją jednostki, żyjącej w późnokapitalistycznym mieście, zmuszoną do stałego biegu z punktu A do punktu B, liczenia czasu, ustalania najkrótszej drogi, szacowania bilansu zysków i strat, której odbiera się sen i prywatność, która musi orientować się wśród setek napisów, znaków i komunikatów. Soja pokazuje, że współcześni artyści również podporządkowują się imperatywowi pracy i uczestniczą w wyścigu szczurów na wzór pracowników korporacji. Artysta obserwuje wszechobecny trend zbierania informacji, zdjęć, rejestrowania wszystkiego i sam wykorzystuje go w swoich działaniach artystycznych, tak jak zrobił to w pracy-lightboxie 24/7, który był zapisem wszystkich słów wypowiedzianych przez w ciągu jednego dnia, podanym w formie graficznej. Wydaje mi się, że działania Michała mogą być również grą z tradycją polskiego konceptualizmu, a szczególnie z artystami związanymi z galerią PERMAFO, tworzącymi serie fotografii permanentnych. W ramach wystawy, nawiązując do zainteresowań artysty, Celusta podarował mu staromodną wagę, która liczy kalorie, prowokując powstanie animacji w konwencji reklamy, gdzie wagę promuje się jako niezbędny przyrząd do liczenia „składników odżywczych” i sporządzenia „zbilansowanej diety”. Oczywiście jest to krytyczny komentarz do wszechobecnego imperatywu „zdrowego odżywiania”.
W ramach wystawy Zespół Pieśni i Tańca Henryk Patrycja Gotszling dokonała destrukcji, zmielenia plastikowego, zabawkowego telefonu, którego resztki umieściła w kręcącej się hałasującej szklanej kuli. Gotszling w swoich realizacjach powraca do zagadnień transhumanizmu i wpływu technologii na nasze myślenie. Marianna Serocka prezentowała swoje rysunki na wystawie indywidualnej pt. Das ist Wiksa w Henryku, która była także premierą jej komiksu pt. Disco Cry. Sceneria wystawy miała przypominać klub nocny i sypialnię dziewczyny. Serocka dostała od kuratora robota, w którego zaingerowała prostym gestem pomalowania go na czarno. Kolejną, ostatnia artystką z Henryka jest Karolina Spyrka, której instalacje multimedialne i prace wideo nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia, ponieważ powielały rozpoznawalny język sztuki „zaangażowanej” szeroko reprezentowany już w instytucjach sztuki.
Zastanawiam się, czy można znaleźć wspólny mianownik dla tej mnogości artystycznych poszukiwań. Pozornie w „Zespole Henryka” jeden tańczy krakowiaka, drugi polkę, trzeci gra coś skocznego, a czwarty jest mistrzem harmonijki. Pod czujnym okiem kuratora robią wystawę ze śmieci zakupionych na pchlim targu. Jednak w tym szaleństwie jest metoda i wyłania się pewna spójna całość. Artyści prezentowani na wystawie są przedstawicielami najmłodszego pokolenia. Charakteryzuje ich zainteresowanie historią sztuki i jej reinterpretacją, badanie współczesnej kultury materialno-wizualnej i próby jej teoretyzowania, tworzenia mikronarracji oraz wykorzystywanie intermedialnych form ekspresji. Myślę, że ich sztuka jest mi szczególnie bliska, ponieważ opowiada o współczesnej rzeczywistości postinternetowej, późnokapitalistycznej, kulturze nadmiaru dóbr i informacji, w którą wszyscy jesteśmy uwikłani.
Wystawa była podsumowaniem rocznej działalności galerii i pierwszą zbiorową prezentacją wszystkich artystów, którzy pokazali się w Henryku. Dla wielu z nich były to pierwsze wystawy indywidualne, pierwsza praca z kuratorem oraz możliwość szerszego wypowiedzenia się – wykorzystując nie tylko poszczególne prace, ale angażując w to całą przestrzeń galerii. Zespół Pieśni i Tańca Henryk to także zapowiedź nowego, bowiem po tych eksperymentach i efemerycznych wystawach, project-room, jakim był „Henryk” przypominający wiele innych, przerodził się w prawdziwą galerię, wkraczającą również w obszar rynku. Celusta stworzył swój zespół #GangHenryka i zamierza ich reprezentować, i wspierać.
Jedyne, co mogę zarzucić wystawie Zespół Pieśni i Tańca Henryk to „insajderskość” tego wydarzenia, wystawa bez słowa komentarza może budzić pewne skojarzenia swoją wizualnością, ale ona naprawdę zaczyna się podobać dopiero po poznaniu koncepcji kuratorskiej, twórczości poszczególnych artystów i całego kontekstu krakowskiego świata sztuki. Jednak bardzo cieszy mnie fakt, że Henryk nie jest kolejną krakowską, efemeryczną inicjatywą, o której słuch ginie po kilku miesiącach, ale będzie działał i się rozwijał. Już nie mogę się doczekać wystaw dwóch świetnych artystek – Martyny Kielesińskiej i Katarzyny Szymkiewicz.
1 comment
Bardzo ciekawy tekst. Ogromne, szczere gratulacje dla autorki : ) – panowanie nad słowem i wywodem. Brawo.
Comments are closed.