Zorganizowana w Polsce wystawa amerykańskiej gwiazdy świata sztuki, jaką niewątpliwie jest Frank Stella, to duże wydarzenie – takie nazwiska pojawiają się u nas rzadko. O przekrojowej retrospektywie artysty tego pokroju na razie nie mamy chyba co marzyć, ale i tak prezentacja choćby wycinka twórczości takiego malarza to nie lada gratka dla jego wielbicieli.
Wystawa Frank Stella i synagogi dawnej Polski w Muzeum Historii Żydów Polskich koncentruje się na cyklu zatytułowanym Polskie miasteczka (Polish villages), pochodzącym z pierwszej połowy lat 70. XX wieku. Główną inspiracją do powstania tych prac było zetknięcie się artysty z książką pary polskich architektów, Marii i Kazimierza Piechotków, dotyczącą budownictwa synagogalnego, którego liczne i wysokiej klasy przykłady istniały na terenie przedwojennej Polski. Publikacja Wooden Synagogues (1959; oryginalne wydanie: Bożnice drewniane, 1957) stała się dla artysty ważnym punktem odniesienia nie tylko ze względu na to, że utrwala wiedzę i pamięć o pewnym ważnym elemencie europejskiej kultury, jakiemu groziło całkowite zapomnienie, ale przede wszystkim dlatego, że zawiera szereg szczegółowych informacji na temat czysto konstrukcyjnych aspektów budownictwa, które zafascynowało artystę. Wizualne bodźce, jakich dostarczyły Stelli prezentowane w książce fotografie, plany, wykresy i przekroje, zachęciły go do eksperymentowania z wielkoformatowymi kompozycjami reliefowymi, w których istotną rolę odgrywa także czynnik malarski. W przypadku prac wchodzących w skład serii Polskich miasteczek, kontekst kulturowy nie pozostaje jednak bez znaczenia. Szczególnie istotna jest tu świadomość losu, jaki spotkał prezentowane w książce Piechotków żydowskie świątynie, które zniknęły z powierzchni ziemi w czasie II wojny światowej – zostały doszczętnie spalone przez wojska hitlerowskie maszerujące na Wschód. Trasa Moskwa–Berlin / Berlin–Moskwa to także – jak zauważa Stella – droga, którą wędrował przez Europę konstruktywizm. Przez Polskę wiódł więc szlak abstrakcji, tak bliskiej amerykańskiemu artyście. Wszystkie wspomniane aspekty zazębiają się w pracach z cyklu Polskie miasteczka, do którego szerokiej interpretacji zachęca wystawa odbywająca się w POLIN-ie.
O wyjątkowości warszawskiej ekspozycji stanowi to, że jej koncepcja obejmuje nie tylko prezentację prac amerykańskiego artysty, ale także materiałów uzupełniających, pozwalających prześledzić przebieg procesu twórczego – od rysunków po makiety wykonywane przy użyciu różnych materiałów – oraz oryginalnych archiwalnych dokumentów, które stanowiły punkt wyjścia książki Piechotków, a więc przedwojennych rysunków architektonicznych i fotografii bożnic. Nazwisko Stelli w pewnej mierze stanowiło więc swego rodzaju wabik na publiczność (czemu nie nadaję wcale sensu pejoratywnego), której w niezwykle inteligentny i przemyślany sposób zaserwowano także dużą dawkę wiedzy o architekturze drewnianych synagog z terenów II Rzeczpospolitej, a także postaciach, dzięki którym mamy wgląd w ten dawno zapomniany świat. Mówiąc o konkretnych osobach, jakie wniosły wkład w badania nad tym tematem, nie mam na myśli tylko wspomnianego wcześniej małżeństwa Piechotków, ale także pracowników Zakładu Architektury Polskiej na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej: inicjatora inwentaryzacji bożnic Oskara Sosnowskiego czy fotografa Szymona Zajczyka. Wspomnieni badacze i dokumentaliści określani są jako drugoplanowe postaci tej wystawy, jednak pozwalam sobie nie zgodzić się z tym stwierdzeniem – odbieram ich raczej jako jej pełnoprawnych bohaterów, których sylwetki nie blakną w blasku „wielkiego Stelli”, ale raczej dzięki niemu wychodzą z cienia.
Wracając jednak do cyklu Polskich miasteczek, które stały się pretekstem do zorganizowania wystawy, wspomnieć należy, że jak większość prac Stelli, także i one stwarzają pewien problem związany z określeniem medium, w jakim zostały zrealizowane. Nazywane są kolażami czy reliefami, jednak równie dobrze można byłoby je nazwać obiektami malarskimi – kolor odgrywa w nich bowiem bardzo ważną rolę. Zdaje się, że trafnie jest także kojarzenie tych prac z podjętą przez Stellę ideą „przebudowywania obrazu”, której geneza jest głęboko zakorzeniona we wcześniejszej twórczości artysty. Na przełomie lat 50. i 60., gdy nastąpił zmierzch dominacji abstrakcyjnego ekspresjonizmu, Stella podniósł problem obrazu jako przedmiotu / obiektu. Pojawiły się wtedy jego pierwsze shaped canvas: początkowo o układach osiowych i symetrycznych, a kilka lat później przyjmujące już formę nieregularnych, poligonalnych struktur. Polskie miasteczka uznać można za kolejny krok na artystycznej drodze Stelli – niektórzy twierdzą nawet, że przełomowy. Jednak nawet, gdyby z perspektywy samego artysty nie były to dzieła fundamentalne, i tak przypisuje on im duże znaczenie, o czym świadczyć mogą cytowane na wystawie słowa: „Zmaganie się z »polskimi« obrazami otworzyło mnie na wiele rzeczy sprawiając, że byłem w stanie wykorzystać mój dar konstruowania do czegoś, czego modernizm wcześniej nie eksplorował – idei, w obrębie której obraz mógł być skonstruowany, mógł powstać w procesie budowania… Budowanie obrazu było dla mnie czymś naturalnym. Zbuduj to, a następnie pomaluj”.
Idee konstruktywistyczne, do których odnosi się tu Stella, narodziły się w Rosji w drugiej dekady XX wieku i rozprzestrzeniały się w kierunku zachodnim, zalewając Europę aż po Berlin, a nawet dalej. Z czasem przeniknęły także do Stanów Zjednoczonych, gdzie dotarły po I wojnie światowej. Charakterystyczna dla konstruktywizmu dyscyplina formalna, opierająca się na geometrycznych kształtach kwadratu, prostokąta, trójkąta czy koła, była podstawą artystycznej wypowiedzi, która odżegnywała się od skojarzeń ze światem przedmiotów, a równocześnie propagowała koncepcję budowania czy też konstruowania nowego świata. W Polskich miasteczkach Stella odwołuje się do tych właśnie wartości. Proces, na drodze którego artysta dochodził do finalnego kształtu prac takich jak Olkienniki, Łunna Wola, Bogoria, Odelsk czy Lanckorona (ich tytuły to nazwy miejscowości, w których istniały dawnej drewniane bożnice), przypominał tworzenie struktur quasi-architektonicznych, które funkcjonują zarówno w aspekcie technicznym i konstrukcyjnym, jak i czysto estetycznym. Najpierw powstawały rysunki i szkice przygotowawcze, zawierające adnotacje dotyczące wymiarów i kątów nachylenia poszczególnych elementów. Później nastąpił etap tworzenia modeli – początkowo w materiałach mniej trwałych (brystolu, tekturze), a potem w sklejce czy drewnie. Ostateczny kształt kompozycja nabierała jednak dopiero wtedy, gdy zrealizowana została we właściwej skali i gdy uzupełnił ją kolor. Wieloelementowe, trójwymiarowe kompozycje Stelli, które stanowią luźną trawestacje fragmentów układów elementów konstrukcyjnych przedwojennych drewnianych bożnic, tworzą artystyczną jakość, którą można utożsamić z ideą „obrazów przebudowanych”. I choć Stella oparł się na konstruktywistycznym dążeniu do budowania, równocześnie wyraził w swoich pracach szacunek dla starego porządku. Artysta zachwycił się bowiem ciesielskim kunsztem, którym odznaczali się budowniczowie dawnych bożnic, a łączenia stolarki stały się dla niego impulsem do własnych artystycznych poszukiwań.
Wystawę – której aranżacja tworzy przestrzenny kolaż, złożony z poświęconych poszczególnym synagogom, przylegających do siebie przestrzennych aneksów – uzupełniają prace współczesnych polskich artystów, stanowiące rodzaj komentarza do prac Stelli. Jan Mioduszewski, na co dzień zajmujący się eksplorowaniem zagadnień związanych z kształtem pola obrazowego, stworzył szereg „przyrządów optycznych”, dzięki którym obserwować możemy relacje, jakie zachodzą między przekrojami architektonicznymi bożnic i ich fotograficzną dokumentacją a kompozycjami z cyklu Polskie miasteczka. Te ostatnie zostały z kolei zdynamizowane w animacjach autorstwa Katarzyny Kijek i Przemysława Adamskiego – ich elementy rozstały wprawione w ruch i wpisane w proces nieustannego (de)konstruowania się form.
Cel, jaki postawili przed sobą twórcy wystawy, a mianowicie „przypomnienie o żywotności i inspirującej sile cywilizacji Żydów polskich, mimo że materialne ślady ich świata przestały istnieć”, z pewnością został zrealizowany. Trudno byłoby chyba znaleźć lepsze argumenty na potwierdzenie tak postawionej tezy, niż te, dostarczane przez jednego z klasyków współczesnej sztuki, którego renoma i uznanie nie budzą niczyich zastrzeżeń. Choć Frank Stella i synagogi dawnej Polski to blockbuster, wystawa ta posiada także wymierną wartość poznawczą, której nie da się zignorować. Umiejętne żonglowanie różnymi elementami – pracami artysty o „wielkim nazwisku”, materiałami archiwalnymi przedstawianymi w znacznej mierze w formie interaktywnych prezentacji oraz komentarzem ze strony współczesnych twórców – stało się w tym przypadku receptą na sukces.