„Klijent musi być zadowolony. Nieporozumienia wykluczone”[1] – brzmiało motto Firmy Portretowej S.I. Witkiewicz. Wśród wielu zadowolonych klientów – choć tych nieukontentowanych też nie brakło – interesantką szczególną była Eugenia Wyszomirska, nazwana przez Witkacego „Asymetryczną Damą”.
Rok 1933 jest dla Witkacego pracowity. Odbywa podróże do Bielska-Białej, Wilna czy wreszcie Warszawy, gdzie otrzymuje kilka zleceń portretowych, Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej wystawia Nowe Wyzwolenie, krakowski Cricot – Mątwę. W lipcu tego roku Witkacy poznaje Wyszomirską, podobno przypadkiem. Asymetryczna Dama miała wspominać po latach: „ja mu przypominałam kogoś. Dlatego on leciał w Warszawie za mną, jak mnie zobaczył, no bo… zobaczył sobowtór. I biegł za nami, bo mówił, bał się, że zniknę mu z ócz. Myślał, że wstała z grobu… kiedyś, jakąś panią znał… która umarła czy wyjechała, nie wiem”[2]. Czy jednak rzeczywiście Eugenia była tylko ucieleśnieniem wspomnień o jakiejś utraconej osobie?
„Wszystko w sztuce polega tylko na stosunkach” – zanotował Witkacy. Stosunek mistrza do Asymetrycznej Damy przyczynił się do powstania dwudziestu sześciu portretów, wymiany nieco lapidarnych listów, kreślonych nerwowym pismem na kartkach pocztowych, oraz paru amatorskich fotografii. Wszystko to Wyszomirska zapisała w testamencie Muzeum Historii Katowic i to ten spadek możemy oglądać w galerii wrocławskiego Centrum Kultury Zamek.
Nietrudno zrozumieć fascynację Witkacego urodą Wyszomirskiej – opadająca powieka czyni jej twarz asymetryczną w sposób wcale intrygujący. Detal ten zręczny portrecista potrafił wyzyskać na najrozmaitsze sposoby – raz dodając modelce zmysłowego powabu, innym razem ewokując dojmującą melancholię. Mimo że każdy portret sygnowany jest datą i typem, wszystkie powstały – oddając głos kurator wystawy – wyłącznie z porywu serca oraz pragnienia powrotu do przeszłości i wskrzeszenia jej w nowych odsłonach[3].
Rozpiętość typów w Firmie Portretowej była spora. Zajrzyjmy do cytowanego już regulaminu. Typ A określany był jako „wylizany”, przy czym Firma zaznaczała, że nadaje się on bardziej do twarzy kobiecych niż męskich, zakładając „pewne zatracenie charakteru na korzyść upiększenia”. Dla połechtania urażonych modelek przezorny Witkacy dodawał „względnie zaakcentowania «ładności»”[4]. Typ B reprezentował stosunek obiektywny, „z pewnym podcięciem cech charakterystycznych”. Następnie typ C, czyli graniczący z Czystą Formą, osiąganą przy pomocy narkotyków, oraz kolejny – typ D, dążący do podobnych efektów, ale już „bez żadnych sztucznych środków”. I wreszcie typ E, a zatem „dowolna interpretacja psychologiczna, według intuicji firmy”. Wytłuszczonym drukiem zastrzeżono sobie: „Typ E nie zawsze możliwy jest do wykonania”. W przypadku Wyszomirskiej nie było, jak się zdaje, podobnych trudności.
„Zasadniczą nowością firmy w stosunku do przyjętych zwyczajów, jest możność odrzucenia portretu” – informował Regulamin[5], Eugenia chyba jednak z tego prawa nie skorzystała. Jednym z ciekawszych rysunków jest portret z sierpnia 1936, wyobrażający Asymetryczną Damę z profilu, co przecież w przypadku Witkacowskich portretów en face jest ewenementem, co więcej – za modelką z prawej strony rozciąga się tafla morza. Podobne tło zdarzyło się Witkacemu później bodaj tylko w podwójnym portrecie Lisińskiej i Gadomskiego z 1939 roku. Na wizerunku Wyszomirskiej jest ono przekreślone dwiema czarnymi kreskami. Witkacy zmienił zdanie. Portret i tak został przyjęty.
Naprzeciw wejścia na wystawę zawieszono autoportret mistrza. Nie przypomina on żadnego z licznie wykonywanych przez Witkacego w przededniu wojny wizerunków własnych, znajdujących się obecnie w kolekcji warszawskiego Muzeum Narodowego. Wręczony Wyszomirskiej autoportret to skrajnie ekspresyjna wizja, stanowiąca niemal ornamentalno-abstrakcyjną gmatwaninę nerwowych, szarpanych linii. Próżno tu szukać – by posłużyć się słowami Boya – perwersyjnych sentymentów.
Uwagę przykuwa także portret z 1934 powstały jako kombinacja typów E i B. Wyszomirska ujęta jest w popiersiu; całość kadrowana jest nieco od dołu, utrzymana w brązach i ochrach, zaś w ułożeniu odchylonej dumnie głowy pobrzmiewają jeszcze echa słynnego portretu Marii Nawrockiej z 1929 roku. Tu Witkacy skłania się ku wyrafinowanemu estetyzmowi, podbarwionemu obsesją femme fatale – obsesją o młodopolskiej jeszcze metryce.
I wreszcie – frapujący wizerunek z kwietnia 1938, scalający różne porządki ontologiczne. W fantasmagoryczne tło wpleciono – w wytwornym owalu – realistycznie oddane popiersie Wyszomirskiej, na pierwszym planie umieszczając paterę z owocami, co pozostawało dotąd charakterystyczne dla portretów dziecięcych. To z pewnością jedna z tych subtelnych zagadek semantycznych, które w szalenie estetycznej formie podał nam Witkacy.
„Jako właściciel wielkiej firmy gębowzorów, czyli po prostu będąc psychologicznym portrecistą, mam tę wadę, że gęba ludzka w niesamowity sposób mnie interesuje. Normalnie idąc po ulicy musiałem każdą twarz zarejestrować: wziąć ją w siebie, szybko strawić intuicyjnie i określić, i wyrzygać” – czytamy w Niemytych Duszach. Rzeczywiście, w każdym „niewygładzonym” portrecie zaznacza się charakterystyka psychologiczna modelki. Z biegiem lat portrety są mniej lub bardziej realistyczne, w zależności od wyrazowych potrzeb. Zmienia się Wyszomirska, zmienia się także stosunek autora do portretowanej. Wreszcie – w rysunkach znajduje swoje odbicie eskalacja napięcia międzynarodowego i dusznej atmosfery końca lat trzydziestych.
Widma nadciągającej wojny nie sposób za to dostrzec na fotografiach prezentowanych na wystawie, gdzie Witkacy hasa z konarem lub podziwia górskie widoki u bogu Eugenii ubranej w nienagannie biały żakiet i noszącej przeciwsłoneczne, okrągłe okulary. Na jednej z fotografii w kadrze nie zmieściły się kostki modeli, na innym – wskutek ruchu – uwieczniono ich jako plamy o rozmytym konturze. Wszystko to przydaje uroku tym amatorskim, a zatem dalece bardziej prywatnym fotografiom.
Jeszcze intymniejsza mogłaby być korespondencja. Jedna ze ścian ekspozycji obwieszona jest powiększonymi rewersami pocztówek, wypisanymi ręką Witkacego, z których wykraść możemy „sekrety” tej miary, co chociażby skreślone pod datą 1 IX 1934: „Szanowna i Droga Pani (najpierw napisał małą literą, później się zreflektował i poprawił – wtrącenie P.B.) / Co się z panią dzieje? / Od poniedziałku począwszy mogę wykonać Pani rysunek. Byłem chory (…) i dość przy tem[6] zajęty”. Co odpisywała Wyszomirska, nie ujawniono.
Przechadzając się salami Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku czy zakopiańskiej Okszy, czyli placówek szczycących się najliczniejszymi kolekcjami portretów Witkacego, natknąć się można na wiele twarzy rozpoznawalnych do dziś członków przedwojennego high life’u (dodajmy, że ceny portretów wahały się, w zależności od typu, od 100 do – bagatela – 350 przedwojennych złotych), jednak obok Karola Szymanowskiego czy Juliana Tuwima przewijają się dziesiątki twarzy zapomnianych lub nierozpoznanych. Często znajomość portretowanych z Witkiewiczem ograniczona była wyłącznie do sesji. Nie rozmawiano, wszakże „nerwy firmy ze względu na niesłychaną trudność zawodu tejże, muszą być szanowane”[7]. Na tym tle kolekcja Wyszomirskiej pozostaje zjawiskiem szczególnym.
Witkacy szokował. Podobnie zaskakują jego dzieła. Również ich rynkowe życie bywa zadziwiające. Znane są opowieści o powojennym wyzbywaniu się „witkaców” za bezcen na targowiskach i w poślednich antykwariatach. Na stronach internetowych domów aukcyjnych wystarczy podejrzeć ceny, jakie za portrety uzyskiwano jeszcze dekadę temu, by spostrzec, jaki renesans przeżywają obecnie wytwory Firmy Portretowej. Trudno orzec, czy to kaprys chwilowej mody, czy kwestia ustalonej wreszcie renomy Witkiewicza syna.
„Nigdy nie wiadomo czem kogo zadowolić można”[8] – konstatował Witkacy; i jakkolwiek jego oeuvre zawsze spotykało się z ambiwalentnymi ocenami, to sądzić można, że wrocławska wystawa zadowoli entuzjastów talentu Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na szczęście czas starł już regulaminowy postulat: „wykluczona jest absolutnie wszelka krytyka ze strony klijenta. (…) Gdyby firma pozwoliła sobie na ten luksus: wysłuchiwania zdań klijentów, musiałaby już dawno zwarjować”[9].
- S.I. Witkiewicz, Regulamin Firmy Portretowej S.I. Witkiewicz, Warszawa 1928, s. 3.↵
- Fragmenty wspomnień Wyszomirskiej zacytowano w przewodniku po wystawie.↵
- Fragment przewodnika po wystawie.↵
- S.I. Witkiewicz, Regulamin Firmy Portretowej S.I. Witkiewicz, Warszawa 1928, s. 4.↵
- Tamże, s. 6–7.↵
- Podkreślenie Witkacego.↵
- Tamże, s. 9.↵
- Tamże, s. 7.↵
- Tamże.↵