Tegoroczny XIII Festiwal Kultury Żydowskiej Warszawa Singera, który odbył się w dniach od 27 sierpnia do 4 września, w moim odczuciu upłynął w odmiennej atmosferze niż ubiegłoroczny. Owszem, obfitował w wiele atrakcyjnych wydarzeń, ale wszystkie one spowijała aura nostalgii za tym, co minione. W tym przypadku nie chodziło jednak o dawne żydowskie obyczaje i historię. Chociaż o historię właściwie tak, ale Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich, bez którego ta fascynująca i mimo przesłania (głoszącego zachowanie pamięci o Holocauście), pod wieloma względami radosna impreza, już tak nie cieszyła. Teatr ten uosabiał całą ideę Festiwalu, łączył dramatyczną przeszłość z teraźniejszością i właśnie ta krwiożercza kapitalistyczna rzeczywistość go „pożarła”. Ogrodzony z „przyczyn technicznych” przez dewelopera budynek przy Placu Grzybowskim 12/16, w którym od 1970 r. mieściła się siedziba Teatru Żydowskiego, przygnębiał. Nic dziwnego, że jednym z punktów programu stała się prowadzona przez Mike’a Urbaniaka debata: „Teatr Żydowski. Po co to komu?”.
Festiwalowe przedstawienia odbywały się w warszawskim Teatrze Kwadrat. Zabrakło tej specyficznej aury, jaką miał Teatr Żydowski, co jednakże nie wpłynęło negatywnie na poziom prezentowanych sztuk. Ogromne wrażenie wywarł na mnie wstrząsający spektakl Eichmann, genialnie zrealizowany przez Franza Froschauera (rewelacyjny w tytułowej roli) i Georga Mittendreina. Sztukę wystawiono w języku niemieckim, co stanowiło duży atut, mimo że polskie napisy były mało wyraźne. W żadnym bowiem innym języku wyznania jednego z największych zbrodniarzy wszech czasów Adolfa Eichmanna, podczas trwającego 275 godzin przesłuchania, nie brzmiałyby tak sugestywnie i przerażająco.
Oprócz intrygujących przedstawień warte zainteresowania były również czytania performatywne, w tym zwłaszcza „Czytanie Tyrmanda”, ale nie ze względu na improwizowane przez aktorów fragmenty Złego. Całą uwagę skradł młody dziennikarz i filmowiec Marcel Woźniak, który z pasją opowiadał o burzliwym życiu Leopolda Tyrmanda. Jeśli mającą się ukazać jesienią biografię pisarza Woźniak napisał z nie mniejszą namiętnością, to zapowiada się idealna lektura na listopadowe chandry. Smaku całości dodała wizyta syna bohatera wieczoru – Matthew Tyrmanda, amerykańskiego inwestora i ekonomisty.
Podczas Festiwalu mogliśmy uczestniczyć w licznych spotkaniach. Najciekawsze w ramach Żydowskiego Salonu Literackiego, moim zdaniem, przeprowadził Remigiusz Grzela. Dotyczyło ono zaprzeczonej tożsamości. Rozmowa toczyła się wokół trzech biografii – działaczki komunistycznej Heleny Kozłowskiej (o której w Ulicy cioci Oli wspominała jej wnuczka Aleksandra Domańska), łączniczki Żydowskiej Organizacji Bojowej Ireny Gelblum vel Waniewicz vel Conti di Mauro (opowiedziała o niej córka Janka Kaempfer Louis, a losy opisał w Wyborze Ireny prowadzący Remigiusz Grzela) oraz pisarza i tłumacza Henryka Krzeczkowskiego (książkę Henryk Wojciecha Karpińskiego prezentował publicysta Aleksander Smolar, który co ciekawe nie zgadzał się z przesłaniem w niej zawartym). Zresztą postać Krzeczkowskiego rozpaliła nie tylko zaproszonych gości, ale i publiczność, przede wszystkim Adama Michnika. Arcyciekawa dyskusja wciągnęła wszystkich do tego stopnia, że nie zważano na przekroczony czas, jaki wyznaczono na spotkanie.
Singer nie może się obyć bez tradycyjnych potraw, zatem i w tym roku odbył się festiwal kulinarny „Kuchnia mamy Soni”. Podczas warsztatów zainteresowani mieli okazję poznać jidyszową gastronomię i nauczyć się między innymi, jak przygotować mycwę, czyli świąteczną chałkę. Skosztować przysmaków oraz nabyć wyroby rękodzieła, książki i płyty można było w trakcie organizowanego corocznie jarmarku. Nie zabrakło także znakomitej muzyki, głównie jazzowej, gdzie prym wiódł niemiecki saksofonista Leszek Żądło.
Festiwal zakończył się burzliwie i nie jest to przenośnia. W trakcie finałowego koncertu Tribute to Warsaw amerykańskiego zespołu The Klezmatics, rozpętała się potworna nawałnica. Przemoczeni od stóp do głów, obijani przez grad o wielkości śliwki, próbowaliśmy się bezskutecznie schronić przed żywiołem pod niewielkimi daszkami kamienic przy ulicy Próżnej. Czyżby Singer niczym Zeus gromowładny wyraził swój „głos” w sprawie Teatru Żydowskiego?