Jadwiga Grabowska-Hawrylak skromnie pochyla głowę, stojąc nieco na uboczu. Na jej twarzy rysuje się nieznaczny uśmiech; drugi plan to tłoczące się tuzy architektury PRL – tak na jednej z prezentowanych fotografii utrwalono ceremonię przyznania wrocławskiej architektce Nagrody Honorowej SARP w 1974 roku. I choć to zaledwie jeden z licznych laurów, jakie Grabowska-Hawrylak zdobyła, zajmuje on w dorobku autorki wrocławskiego Manhattanu miejsce szczególne – była to pierwsza Nagroda Honorowa przyznana nie za całokształt twórczości, lecz za pojedynczą realizację. Co więcej – laureatem była pierwsza w historii tej nagrody kobieta. Najwidoczniej do rozmaitych „pierwszeństw” Grabowska-Hawrylak miała szczęście.
W 1950 roku otrzymała, oczywiście jako pierwsza kobieta, dyplom polskiej Politechniki Wrocławskiej, gdzie studia zaczęła już jesienią 1945 roku. Urodzona w 1920 roku w Tarnawcach nieopodal Przemyśla, przybyła do Wrocławia via Jelenia Góra i z tak zwanymi Ziemiami Odzyskanymi splotły się jej losy zawodowe i prywatne. Tu w większości realizowano jej projekty, tu wybudowała dom własny.
Patchworkiem autorzy wystawy w Muzeum Architektury określają powojenny Wrocław – konglomerat tradycji o metrykach średniowiecznych z propagandowo lansowaną architekturą „prapiastowską” na czele, naleciałości czeskie, ślady austriackie, zacierane skrzętnie i mozolnie ślady pruskie, wreszcie niemieckie, żydowskie i tworzące się dziedzictwo polskie. Miasto zgruchotane przez wojnę – fanatyczną obronę Festung Breslau – składało się w ’45 roku z nieprzebranych gruzowisk i pojedynczych kwartałów wymagających prędkiej reperacji. Wybrane obszary odtwarzano mniej lub bardziej pieczołowicie, inne – tworzono według nowych norm i wzorów. Obydwa pola działania były Grabowskiej-Hawrylak nieobce – na wystawie prezentowane są rekonstruowane przez nią barokowe kamienice bloku śródrynkowego oraz nowa zabudowa dzielnic, które wcześniej zostały starte z planu miasta. Zastanawia nieobecność jakiejkolwiek pracy w duchu socrealizmu, co u absolwentki architektury z roku 1950 może dziwić. Czy jest to efekt kuratorskiej decyzji, strachu autorki, czy może nadal jeszcze zbyt nacechowanego emocjonalnie stosunku do architektury tamtego czasu?
Praca Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak była głęboko humanistyczna. Mówiąc o Manhattanie, konstatowała: „trzeba dzisiaj znaleźć jakieś wyjście, aby prefabrykowane elementy mogły stworzyć formę niebanalną”; i dalej: „skoro nie stać nas jeszcze na to, byśmy mogli modelować indywidualnie każdy budynek mieszkalny – spróbujmy układać kompozycje «rzeźbiarskie» z gotowych, seryjnie powielanych elementów”[1].I rzeczywiście, konsekwentnie wcielała w życie to credo. W latach coraz bardziej absurdalnie wyśrubowanych normatywów, typizacji, schematyzacji i prefabrykacyjnego marazmu dążyła do urozmaicenia budynku nie tylko w formie, barwie, ale także fakturze. Architekturę Grabowskiej-Hawrylak cechują nienaganne proporcje, wyrazistość rytmów – niekiedy uroczo kapryśnych – oraz „rzeźbiarskość”. Do tradycji podchodziła w swoich projektach z dystansem, nie było w niej radykalizmu skrajnych modernistów, nie bała się jednak rozwiązań śmiałych czy wręcz kontrowersyjnych. Ówczesna opinia publiczna nieraz odsądzała ją od czci i architektonicznej wiary, ale jednocześnie zapisywano całe szpalty o „prefabrykowanych cackach”. Do dziś zdania są podzielone.
Wystawa pachnie osobliwie dyktą, a w sakralnych niegdyś wnętrzach białe modele nabierają szczególnie podniosłego charakteru. Ekspozycja poświęcona Grabowskiej-Hawrylak to nie tylko zasłużona retrospektywa nobliwej artystki, ale także znakomita okazja do obalenia stereotypu o miałkości i szpetocie powojennej architektury, panującego w szerokich kręgach, z którym walkę podjął już jakiś czas temu chociażby Filip Springer. Ekspozycja ta to wreszcie także zachęta dla wrocławian i gości Europejskiej Stolicy Kultury, by baczniej przyjrzeć się miastu – nie tylko od pudrowanej strony turystycznej listy zabytkowych przebojów czy krasnali, ale także od strony „betonowego dziedzictwa”. Na gości wystawy czekają plany miasta z zaznaczonymi realizacjami Grabowskiej-Hawrylak, począwszy od rekonstruowanych kamienic rynkowych poprzez dzieła mniej znane i niekoniecznie wybitne, takie jak Osiedle Gajowice – gdzie, nawiasem mówiąc, swego czasu odnotowano największy odsetek samobójstw w mieście – czy zespół szkół przy Grochowej, skończywszy na legendarnym zespole mieszkalno-usługowym tak zwanego wrocławskiego Manhattanu. To właśnie dzięki niemu powojennej pustyni placu Grunwaldzkiego – powstałego wskutek wyburzania kwartałów czynszowej zabudowy pod lotnisko, z którego prywatnym samolotem komendant uciekł z płonącej Festung Breslau – przywrócono śródmiejski rozmach godny przedwojennej Scheitniger Stern.
Wystawa – mimo nieco panegirycznego tonu – prezentuje szerokie spektrum działalności architektonicznej Grabowskiej-Hawrylak, pokazując oprócz makiet liczne projekty – w tym także te niezrealizowane – biorące udział w międzynarodowych konkursach (intrygujący projekt dla miasta Como) czy tworzone dla prywatnych zleceniodawców. Ekspozycja znakomicie wpisuje się w entuzjazm wielu odwiedzających plac Grunwaldzki, entuzjazm wzbudzany przez rewitalizację tamtejszego zespołu mieszkalno-usługowego z lat 1963–1976, który miejscowi złośliwcy ochrzcili mianem „sedesowców”. Pozostaje mieć nadzieję, że podobnie troskliwym okiem konserwatorzy spojrzą wreszcie na inne znakomite dzieła Grabowskiej-Hawrylak, by z listy renowacyjnych marzeń wymienić galeriowiec przy Kołłątaja, którego projekt pochodzący z 1956 roku jest nie tylko wizją unikalną i śmiałą, ale także ważną jako dowód zamknięcia okresu socrealistycznych „błędów i wypaczeń” czy, jak wolał Tyrmand, „lukrowanych ciastek”.
We wszystkich powojennych narracjach o tak zwanych Ziemiach Odzyskanych akcentuje się dojmujące poczucie tymczasowości i niepewności. Jadwiga Grabowska-Hawrylak swoją pracą wyszła tym obawom naprzeciw. Jako absolwentka miejscowej politechniki dowodziła, że powojenny Wrocław może wydać zręcznie aranżujących przestrzeń twórców o znaczeniu ogólnopolskim, a po wtóre – stworzyła budynki tak charakterystyczne, że stają się wręcz symbolami miasta. A przecież wspólne symbole jednoczą.
Juhani Pallasmaa zanotował, że „architektura przedstawia spektakl konstrukcji zamkniętej w cichej materii, przestrzeni i świetle”. Warto obejrzeć ten spektakl w obsadzie projektów Grabowskiej-Hawrylak – twórczyni, której nazwisko przestaje być wymieniane wyłączenie w kręgu specjalistów, a coraz częściej staje się rozpoznawalne dla szerszego kręgu odbiorów.
- Zacytowane słowa Jadwigi Grabowskiej-Hawrylak stanowią część ekspozycji.↵
2 comments
Wyjątkowa ohyda i głupota
Wspaniały artykuł, czyta się z ogromna radością. Podziwiam i oddaje pokłon autorowi:) Z wielka niecierpliwością czekam na następne teksty
Comments are closed.