Gdyby Janusz Pindera zamiast potyczek bokserskich śledził heroiczne dzieje współczesnych poetów, niechybnie – w swoim stylu – utrzymywałby, że trzy rzeczy są na świecie pewne: śmierć, podatki (zwłaszcza te nowe) oraz co dwa lata kolejna książka poetycka Bohdana Zadury[1].
Ta podziwu godna regularność cechuje twórczość autora tomu W krajobrazie z amfor od dziesięcioleci – by nie rzec nawet, że nieprzerwanie od samego jej początku. Właśnie dlatego roztropni czytelnicy niechętnie dawali poecie wiarę, gdy ten, pytany przez Stanisława Beresia o systematyczność w pracy pisarskiej, zapewniał: „dla mnie tak naprawdę poezja jest prywatną sprawą, czymś w rodzaju luksusu. Kiedyś odczuwałem przymus pisania wierszy. Jak przez tydzień nie napisałem wiersza, to właściwie świat się walił. A teraz – jak napiszę wiersz, to w porządku, ale jeśli nie… to jeszcze lepiej”[2].
Żadnego przymusu – nawet gdyby ów przymus miał charakter etyczny i taką samą motywację… A etyczne zaangażowanie i motywacja pisania chyba jednak nie są Zadurze obce. Rzecz jasna wiersz nie jest wyższą powinnością, sprawiedliwą i jedynie prawą tubą, przez którą wybrzmiewałby jakiś nieomylny daimonion. Niemniej etyka – wprawdzie pojmowana zupełnie inaczej niż u dawnych nowofalowców[3] – upomina się tu o prymat nad estetyką. Gdyby tak nie było, w utworze kończącym Wszystko Zadura nie sugerowałby, że wiersze pisuje się „nie żeby się podobały / ale żeby ktoś coś z nich miał”. Ten krótki dystych otrzymał rewelatorski (w autorskim zamyśle) i autotematyczny tytuł: Takie proste, tak późno. Bycie użytecznym – to cel, który poeta stawia przed samym sobą i przed wierszem. Użyteczność ową należy czasami pojmować dotkliwie dosłownie. Przykładem utwór bezpośrednio poprzedzający Takie proste…, oparty na koncepcie trzech „żywiołów”[4] ujętych w tercety, przy czym każdy wers w trzech trójwierszach stanowi epitet stworzony podług reguły paradoksu (np. „ciała mistyczne”, „wody płodowe”, „ognie bengalskie”; paradoks objawia się nam wówczas, gdy nazwę żywiołu skontrastujemy z podstawowym znaczeniem epitetu). Czwarty, ostatni tercet zawiera dwa wyrażenia literalnie nazywające finalne produkty przemiany materii u ssaków oraz paralelną wobec nich formułę w końcowym wersie strofy: „mysie bobki / krowie łajno / ludzkie wiersze” (z utworu [ciała mistyczne]). Enumeracja podsuwa odważną tezę: wiersz jest produktem metabolizmu, służy podtrzymywaniu życia niczym pokarm i – podobnie jak on, strawiony – przestaje być dla człowieka atrakcyjny. Choć, prawdę mówiąc, również po strawieniu mógłby się przydać, na kalorycznym kompoście wyrośnie świeża strawa poematu…[5] Słowem: wiersz Zadury jest użyteczny, pożywny. Między innymi z tych powodów nie musi się podobać, szukać taniego efektu, udawać potrawy bardziej wykwintnej.
Aby w taki sposób komentować poezję, zwłaszcza własną, trzeba być zdolnym do autoironii, bardzo lekce sobie ważąc wszelkie odmiany twórczego etosu. Wyluzowany klasyk lubi dawać wyraz swojemu usposobieniu: „Chyba w którymś momencie udało mi się do moich wierszy wpuścić trochę powietrza, trochę luzu, trochę zabawy. A właściwie kto powiedział, że poezja musi być strasznie poważna i tylko poważna? Może polemizuję w tym momencie sam ze sobą dawniejszym, bo wydaje mi się, że w tych młodzieńczych latach przywiązywałem zbyt dużą wagę do słów. Jak parę razy użyłem w wierszu słowa „czas”, to mi się wydawało, że ten tekst chwyta istotę tego, czym czas jest. Miałem wrażenie, że moje wcześniejsze utwory zaliczyć by można do poezji metafizycznej. A przecież to nie wielkie pojęcia i zaklęcia tworzą poezję metafizyczną. Prawdziwa metafizyka jest w moim przekonaniu gdzieś na styku wysokiego i niskiego stylu”[6].
Zwykło się sądzić, że Bohdan Zadura znacznie wcześniej niż przed dziesięciu laty rozstrzygnął w swojej poezji spór o mowę niską i wysoką. Tymczasem problem ten raz po raz powraca w twórczości autora Starych znajomych i bynajmniej nie sprowadza się wyłącznie do kwestii stylu. Chodzi bowiem nie tylko o odpowiedź na pytanie, jak mówić, lecz – przede wszystkim – o czym w wierszu opowiadać. Zapewne nie o błahostkach, pomimo formy niekiedy nikczemnej, uproszczonej, sprozaizowanej lub pozującej na taką. Podmiot utworu Gwiazdki belki wężyki (z tomu Wszystko) nie pozostawia czytelnikowi złudzeń w tym względzie, zapewniając go, że: „poezja / przynajmniej jak ją rozumiem / nie jest / od spraw oczywistych”. Oczywistymi sprawami (gdyby ktoś zechciał o nie zapytać) określić by można, dajmy na to, rocznice traum narodowych, historyczne wydarzenia przypominane „ku pokrzepieniu serc”, przestrodze lub ugruntowaniu zbiorowej pamięci, czyli to – będące udziałem nas wszystkich – „wszystko”, które od dawna ma swoją moralną wartość, społeczne znaczenie, wspólnototwórczą wymowę. Przeto nie należy go sakralizować poezją, zwłaszcza gdy ona sama tej sakralizacji nie wytrzymuje. Po prostu: „kiedyś / czytając wiersz Istvána Kovácsa / o Katyniu / i wiersz Dmytra Pawłyczki / o warszawskim / Pałacu Kultury / w którego oknach / pojawiają się twarze / zamordowanych polskich oficerów / pomyślałem / że po polsku / nie da się już napisać / o tym dobrego wiersza” (Gwiazdki belki wężyki).
Wiersz napisany niepotrzebnie – daremnie uświęcający podejmowany w nim temat – w końcu trąci parodią. Osuwa się w rejestry, które sztuce poetyckiej szkodzą, bo nawet sprawnemu rzemieślnikowi słowa trudno je kontrolować. Bohdanowi Zadurze zdarza się pisywać utwory bliskie pastiszowi albo parodii. Zwykle udane, ponieważ – przepraszam, wolałbym uniknąć besserwisserskiego tonu – autor nadal zadaje sobie te graniczne pytania: o czym można jeszcze napisać, żeby wiersz ożył? O czym z kolei nie pisać, by utwór nie upodobnił się do umalowanej kukły bez życia, nieopatrznie wystawionej na widok publiczny? Przykładem igrania z żywotnymi zasobami i sztucznością poezji jest wiersz Wożą, wożą generała z książki Zmartwychwstanie ptaszka. Pastiszowanie stylu Jarosława Marka Rymkiewicza, tym łatwiejsze dla Zadury, że w swoich młodych latach był gorącym zwolennikiem neoklasycystycznej poetyki twórcy Metafizyki, służy opisowi telewizyjnej relacji z powtórnego krakowskiego pogrzebu generała Władysława Sikorskiego z 2008 roku (poprzedni odbył się w roku 1993)[7]. Dwunastozgłoskowiec, dystychy, rymy parzyste, charakterystyczna leksyka to tylko niektóre elementy składające się na dobry poetycki żart. Ale żart ten nie żyłby własnym życiem, gdyby nie jego polemiczna, metapoetycka intencja. Ujawnia się ona w całym tekście, najwyraźniejsza wydaje się jednak w końcowych dystychach:
Generalską szyją bluzę szyją spodnie
Wódz Naczelny więc go trzeba ubrać godnieJego śmierć o pomstę będzie wiecznie wołać
Może wojsko przykład wzięłoby z KościołaI pocięło na plasterki jego kostki
A mnie znudził już ten wiersz RymkiewiczowskiChoć jest miara nie ma miary wszystko chore
Czas najwyższy rozwieść się z telewizorem
Choć poezja polityczna ma w historii literatury polskiej swoje ważne karty, Zadura szydzi z mutacji owej twórczości typowych dla lat najnowszych, przy czym sądziłbym, że zdecydowana rekuza udzielona wierszom rozpolitykowanym, partyjno-stronniczym, zawłaszczającym to, czego polityka zagarniać nie powinna (np. historię, religię – narracje ustalające tożsamość ponadpartyjnych zbiorowości), jest objawem niechęci poety do politycznego chadzania na skróty, uroszczeń światopoglądowych, pozbawionej autoironicznego dystansu ideologicznej walki (obojętnie czy toczyłby ją dziś Rymkiewicz, czy Zagajewski). W Już otwarte podobny sceptycyzm wyraża lapidarny wiersz Demokracja: „wybierzcie swoich / przedstawicieli / a oni / już was / urządzą”. Nie idee są tu piętnowane, lecz ich niedoskonali krzewiciele. Nie porządek demokratyczny – autor Ciszy nie powiedziałby, że nic o nim nie ma w konstytucji – lecz jego nadużywanie.
Pewnej analogii można by szukać w utworze o generale Sikorskim. Nie miara wiersza Rymkiewiczowskiego nuży, ani nawet nie pomysł pisania wierszy o polityce (wszak Zadura sam takie pisuje, najczęściej wprawdzie dając w nich wyraz przeświadczeniu o potrzebie rozbratu poezji i polityki, choćby po to, by tekst poetycki nie musiał obcować ze „sprawami oczywistymi” bądź trywialnymi). Mierzi nadpobudliwość w powoływaniu nowych, niekoniecznie poważnych legend, nieumiarkowana skłonność do hagiografii, nieświadome obniżenie – zamiast zamierzonego podniesienia – stylu. Historia w zetknięciu z polityką jałowieje, traci swój dyskretnie dydaktyczny urok. Zamiast niego pojawia się pop. Popularna – w tym wypadku uproszczona, ogłupiająca – kultura, której symbolem jest telewizor. „Rozwieść się z telewizorem” to coś więcej niż krytyczna ocena pojawiającej się na ekranie odbiornika jałowizny, taniej indoktrynacji. Rozwód ten należy chyba rozumieć jako zapowiedź programową, metapoetycką deklarację.
Czy składaną zupełnie serio? Być może, z pewnością jednak niewypełnioną. Kolejne książki poetyckie dostarczają licznych dowodów na niekonsekwencję poety. Chyba najwięcej tom najnowszy – jeżeli do telewizji dodać tzw. nowe media. Telewizja i internet sprawiają wrażenie okna na świat Bohdana Zadury. Wszelako wynalazki techniczne XX wieku nie pomagają poecie (a czy pomagają komukolwiek?) w roztaczaniu rozległych panoram ludzkich losów – w wierszach telewizyjno-internetowych dominują punkcje, przychwycenia ludzi (rzadziej instytucji) na ich błędach, przywarach, niezgulstwie, czasem zwykłej głupocie. Jak w utworze Dopowiedzenie, dotyczącym rozmowy nadanej w popularnej stacji informacyjnej. Tekst zaczyna się od cytatu: „Lekarze wierzący należą do tych najlepszych, a ateiści dążą do tego, by ich wyrzucić na bruk – powiedział ks. Dariusz Oko w programie Kropka nad i”. Po kąśliwym otwarciu utworu następuje sekwencja parodyjnie absurdalnych nawiązań do podanej na początku „tezy”. Czara przepełnia się, gdy gość dziennikarki TVN-u ponawia atak z drugiej flanki. Wywiązuje się wówczas nieunikniona dyskusja… podmiotu z telewizorem. „Ateistyczna nienawiść wobec wierzących lekarzy / godzi się nawet na śmierć pacjentów – dodał ksiądz profesor. // Chrześcijańska nienawiść jest o niebo lepsza” – ripostuje podmiot liryczny. W słusznej ripoście nie unikając niestety prawienia oczywistości.
Troska o powściągliwość i stylistyczną poprawność w wysłowieniu, którymi w swojej poprzedniej książce chlubił się poeta, pokpiwając lekko z egzaltowanego współczesnego słownika[8], powraca także w Już otwarte w cokolwiek dydaktycznej koncepcji Bukieciku – utworu tym razem rejestrującego „kwiatki z internetu” (jak nazywa Zadura najrozmaitsze błędy i niedbalstwa napotkane na stronach internetowych). Zapewne nikogo nie zdziwi tematyka stron odwiedzanych przez kolekcjonera „kwiatków”. Sport zainteresował przyszłego pisarza bardzo wcześnie, a niewiele później stał się tematem jego poetyckiej twórczości. To ważne, bo chyba właśnie niegdysiejsze doświadczenie współdzielenia zbiorowych emocji – bez telewizora, wizualnego przekazu na żywo, iluzji naoczności – w znacznym stopniu ukształtowało zarówno wyobraźnię poetycką, jak i wyczucie językowe Zadury. W roku olimpijskim nie od rzeczy byłoby powołać się na stosunkowo niedawno utrwalone wspomnienia poety – z zamierzchłej już, dla większości czytelników, przeszłości. Przed kilku laty opowiadał on, że spośród licznych wydarzeń sportowych, jakie zapamiętał, największym sentymentem darzy: „Mistrzostwa Europy w boksie, w Warszawie w 1953 roku, w epoce przedtelewizyjnej; w dniu finałów byłem z rodzicami u ich znajomych w Pożogu (to taka wieś pod Puławami), słuchaliśmy transmisji przez radio (…). Potem kupiłem pamiętniki Stamma, czytałem tę strasznie nudną książkę jak kryminał albo i coś więcej… Boks w radio jest sympatyczniejszy niż w telewizji, na żywo jest okropny…”[9] Kto wie, może w tej konkluzji zawarta jest istota różnicy między poetyckim „widzę i opisuję” a „słucham i wyobrażam sobie”. To swoisty paradoks, że jednemu z najbardziej „realistycznie” usposobionych poetów współczesnych, upartemu obserwatorowi rzeczywistości – w jej rozlicznych aspektach – zdecydowanie bliższa wydaje się ta druga, jednocześnie konwersacyjno-językowa i wyobraźniowa, formułka.
- By się o tym przekonać, wystarczy przekartkować bibliografię, przypominając sobie nowości wydawnicze z ostatniej dekady – w tym czasie ukazały się bowiem następujące tomy poety z Puław: Wszystko (2008), Nocne życie (2010), Zmartwychwstanie ptaszka (2012), Kropka nad i (2014) oraz – zupełnie niedawno – Już otwarte (2016).↵
- B. Zadura: Klasyk na luzie – rozmowa Stanisława Beresia (w:) tegoż: Klasyk na luzie. Rozmowy z Bohdanem Zadurą. Wybór, opracowanie i wstęp J. Borowiec, Wrocław 2011, s. 140.↵
- Chcąc uniknąć anachronizmu, trzeba by zapytać: niby dlaczego etyczne powinności wiersza z 2008 roku miałyby odpowiadać dezyderatom poezji sprzed czterdziestu, a choćby nawet trzydziestu lat? Historia naprawdę rzadko zatacza koła. Jakkolwiek silne bywałyby niekiedy pokusy wyszukiwania analogii między przeszłością a teraźniejszością – czas jest linearny. Rozumiemy go (lub nie) przez okoliczności, w które nas wrzucono.↵
- O ile żywiołem – obok wody i ognia – ironicznie nazwiemy też ciało, niezbędne człowiekowi, zarazem jednak dlań nieprzewidywalne. Tak je postrzega (odczuwa) Zadura przynajmniej od poematu Pierwszy od 1963 roku wiersz bez papierosów z tomu Kropka nad i. Znaczna objętość tego utworu sugerowałaby jego ćwiczebno-warsztatowy charakter, mógłby się on wydawać etiudą o pisaniu wolnym od tytoniowego nałogu, wprawką mistrza uczącego się swej nowej-starej, na swój sposób niezależnej sztuki. Atoli wiadomo, że poemat ten opowiada historię zawału, zachowania organizmu niespodziewanego, dalekiego od normy („ależ pan jest wolnieńki / mówił bardziej do siebie / niż do mnie już w karetce / i zapytany co ma na myśli / tym razem odpowiedział / że tętno poniżej / 40”).↵
- Aż trudno odmówić sobie dygresji: przecież ów kompost to nic innego jak historia literatury, przez innych porównywana do węgla, surowca skądinąd również energetycznego i tylko na pozór szlachetniejszego pochodzenia.↵
- B. Zadura: Klasyk na luzie…, dz. cyt., s. 157.↵
- Zbieg okoliczności, lecz wart odnotowania: Zmartwychwstanie ptaszka ukazało się w 2012 roku, w związku z czym istotna część dzisiejszej młodej publiczności Bohdana Zadury przy lekturze Wożą, wożą generała miewa niespodziewane (a często jedyne) skojarzenia z innymi faktami z najnowszej historii Polski.↵
- Mam na myśli wiersz W mowie i w piśmie z tomu Kropka nad i. W całości brzmi on: „uwielbiam ubóstwiam / ładne słowa / jednak żadnego / nie użyłem / ani razu // poprzestawałem / na bardzo lubię // przepadam / też jest ładne / i jest w nim / ostateczność metafory / na ludzką miarę”. Ostateczność, owszem, ale istnieją też znaczenia niespodziewane, które czasownik „przepadać” uzyskuje we frazeologicznych złączeniach. Taki na przykład frazeologizm „przepadł w Brodach” przypadłby na pewno do gustu tłumaczowi ukraińskiej poezji.↵
- B. Zadura: Od kuchni – rozmowa Artura Burszty (w:) tegoż: Klasyk na luzie…, dz. cyt., s. 258.↵