Filmowa kariera Patryka Vegi krąży wokół dwóch skrajnie odmiennych stylistyk. Pierwszą reprezentuje chropowaty i skupiony na maksymalnym realizmie obraz polskiej policji (bliski metodom pracy Davida Simona przy amerykańskim The Wire), a drugą – obraz hollywoodzkiej szarży, miksujący wizualne atrakcje z dość prostackim humorem. Ciacho, pierwszy po Pitbullu z 2005 roku film Vegi, zaskakiwał wykonaniem gatunkowej wolty w kierunku komedii, ale boleśnie rozczarowywał niskim poziomem wykonania. O ile w przypadku Ciacha można było mówić o wypadku przy pracy, o tyle pomyłki próżno było szukać w kolejnej produkcji – rewitalizacji telewizyjnego klasyka Stawka większa niż życie. Hans Kloss… był tak daleki od reporterskich skłonności twórcy Prawdziwych psów, jak to tylko możliwe. Naturalnie, można założyć, że w twórczej pracy Vega stosuje metodę uskutecznianą przez Stevena Sodenberga, który budżet zarobiony na komercyjnych projektach inwestuje w wykwity artystycznych ambicji. Patrząc jednak na efekty komercyjnych potyczek (Last Minute) inicjatora Prawdziwych psów, trudno o gest dobrej woli.
Gdy wydawało się, że piekło schlebiania niskim gustom zyska kolejnego poplecznika, na ekrany kin wtargnęły Służby specjalne – powrót do tematyki, którą Vega zna i o której potrafi interesująco opowiadać. Film miał co prawda wiele wad realizacyjnych i sypiący się scenariusz, ale ujmował niesztampowym zarysem prywatnego życia tajnych agentów, solidnym aktorstwem i reżyserskim nerwem, zdolnym utrzymać chwiejną całość na powierzchni. Nic więc dziwnego, że Vega postanowił zawalczyć o utraconą niszę i sięgnął do źródła swojego sukcesu sprzed dekady. Pierwszy Pitbull był przecież petardą odpaloną w kierunku sztampowych „sensacyjniaków” o dobrych policjantach i złych złodziejach, którzy w umownych realiach toczyli ze sobą umowną grę, przeniesioną z dziecięcych wyobrażeń. Debiut Vegi sprowadzał wszystkich serialowych detektywów i komisarzy z wymuskanymi twarzami na ziemię, pokazywał twardą policyjną robotę i nie pozostawiał złudzeń, która ze stron jest w tej walce na przegranej pozycji. Obrazy makabrycznych zbrodni, nieopłacalnej służby, krępującej działania operacyjne hierarchii, braku sprzętu i ciągłego zagrożenia życia otwierały postronnym widzom oczy i stawiały pytania o to, jak policjanci w nocy śpią i dlaczego rano wstają.
Ale prawda kina jest równie brutalna, w dodatku nie znosi próżni. Drogówka Wojciecha Smarzowskiego była zbiorem faktów i mitów o funkcjonowaniu warszawskich mundurowych w kontekście sparaliżowanego siecią układów i układzików miasta, stawiającym przy tym szereg pytań o moralność przeciętnego Kowalskiego. Zachowanie ostrości przekazu przy surowości formy stanowiło nie lada wyzwanie – jeśli więc Vegę za coś ganić, to na pewno nie za brak odwagi. Niestety Nowe porządki to klasyczna „ucieczka do przodu”. Solenna dokumentacja i westernowy entourage, przyziemne tragedie i odklejone od rzeczywistości postaci drugoplanowe, szumnie kreślone wątki z bladymi rozwiązaniami. Konfuzja pojawia się już po pierwszych dziesięciu minutach. Znany z oryginału „Gebels” (Andrzej Grabowski) odkrywa zakopany w pobliżu lasu szereg ciał w różnych stadiach rozkładu. To znalezisko ilustruje rockowo-popowy kawałek o byciu dobrym „psem”, wsparty skocznym montażem. Na zdziwienie nie ma jednak czasu, gdyż za moment lądujemy w dyskotece, dokąd „Majami” (Piotr Stramowski) ruszył na podryw, a zaraz potem w domu jego wybranki, gdzie scena seksu poprzedza scenę przemocy. Prolog kończy się nożem w brzuchu głównego bohatera i przestrzeloną głową jego oponenta.
Na zawiązanie intrygi jest trochę więcej czasu. Po przenosinach do wydziału zabójstw, „rekomendowanych” przez policyjną psycholog, „Majami” wpada na trop Grupy Mokotowskiej, parającej się wymuszeniami, rozbojami i porwaniami. Na czele rzezimieszków stoi niejaki Tomasz Barbasiewicz, pseudonim „Babcia” (dość zblazowany Bogusław Linda), niegdyś człowiek z tłumu, od momentu okaleczenia syna przez jednego z kiboli działający w półświatku. Łowy nie będą proste, gdyż wokół grupy panuje zmowa milczenia i atmosfera strachu.
Z tych dusznych przestrzeni Mokotowa ucieka nawet kamera Mirosława Brożka, stałego operatora Patryka Vegi. Często sunie kilka lub kilkadziesiąt metrów nad ziemią, obserwując z lotu ptaka miejsca akcji i komunikacyjne pajęczyny, co budzi skojarzenia z drugim sezonem Detektywa Nica Pizzolatto. Z kolei skąpane w krwistej czerwieni i ciemnym błękicie kadry z wnętrz to znaki rozpoznawcze Michaela Manna i Nicolasa Windinga Refna. Takich kompozycji dopełnia melancholijna ścieżka dźwiękowa, równoważnik szalejącej w tle przemocy i kaskady wulgaryzmów. Ale to tylko na moment. Gdy szwy się rozejdą, muzyka znów będzie cięższa, kolory zyskają na barwie, będą wybuchy, będzie trochę broni i demontaż nowobogackiego mieszkania. Zawita przaśna osiedlowa rzeczywistość: siłownia z metanabolem, stadionowa płyta, na której wojsko mogłoby detonować niewypały, i podsłuch w budzie z kebabem. Zupełnie jakbyśmy otrzymali z ekranu przewrotny manifest podpisany przez epigona i nowofalowca w jednej osobie: „Patrzcie, potrafię jak Mann, potrafię jak Refn, ale oni mnie nie interesują, mam swoje poletko i swoje zasady”. Zgodnie z nimi „Majami” odstawia narkotyki, jakby odstawiał kawę, gangster „Babcia” o zemście na krzywdzicielu syna przypomina sobie pod koniec filmu, a prostytutka „Kura” (groteskowa rola Agnieszki Dygant) jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zyskuje psychopatyczne oblicze. Ten mikroświat, w którym wśród szarych funkcjonariuszy ubranych w powyciągane koszulki i zniszczone twarze krąży rozbujany „Majami” w modnych dżinsach i rozstawia wszystkich po kątach, opiera się na faktach, jest jednak wypełniony fałszem. Zupełnie na bakier z ideą kina, które z fałszu i gry na emocjach wydobywa prawdę.
W Nowych porządkach kinową „prawdę” widać jedynie w kilku scenach. Na przykład gdy konformistyczny komendant degraduje swojego podwładnego, bo zwrócił mu uwagę. Albo gdy gliniarz o ironicznej ksywce z irokezem na głowie pływa w narkotykowej malignie, bo zbyt głęboko wszedł w rolę tajniaka. I wówczas, gdy przestępca, po wykonaniu egzekucji na rodzinie zagrażającej prowadzonym przez niego interesom, patrzy na sparaliżowanego syna i potem, ściskając krawat, płacze na podziemnym parkingu.