Cztery kobiety i cztery stany zakochania zjednoczone w beznadziejności przedstawia w swoim najnowszym filmie Tomasz Wasilewski. Reżyser kieruje naszą uwagę na PRL-owskie blokowisko, gdzie przeplatają się zarówno ścieżki, jak i historie czterech kobiet nieszczęśliwie kochających i nieszczęśliwie kochanych. Czy Wasilewski swoimi opowieściami poruszy widzów Festiwalu Filmowego w Gdyni, tak jak zrobił to w Berlinie? Będzie można się o tym przekonać pod koniec festiwalu, który potrwa od 19 do 24 września. Tym, którzy nie wybierają się na to najważniejsze w kraju wydarzenie filmowe, polecam zobaczyć i wysłuchać historii kobiet Wasilewskiego ze Zjednoczonych stanów miłości (2016) na najbliższym seansie kinowym.
Akcja filmu rozgrywa się tuż po upadku PRL-u na szarym blokowisku – w centrum, wokół którego Wasilewski snuje opowieści. Chociaż pejzaż wciąż jeszcze jest brudny i szary, filmowe postaci wierzą w zmiany idące z zachodniej Europy i pełne nadziei próbują go zmienić. Główne bohaterki poznajemy przy wspólnym stole. Za zastawą wypełnioną po brzegi słyszymy jednak przede wszystkim mężczyzn. Kobiety są w tej scenie jakby nieobecne, chłodne, a w swoim smutku nieświadomie zjednoczone. Ten obraz bardzo dobrze wprowadza nas w dalsze historie – wokół stołu jest głośno i radośnie, ale w kobiecych oczach widać smutek i melancholię. Zagłębiając się kolejno w portrety bohaterek, patrzymy na posępny świat z ich perspektywy.
Ponurą tajemnicę nosi w sobie Agata (Julia Kijowska). Kobietę poznajemy jako matkę i żonę widocznie znudzoną życiem. Choć mówi niewiele, jej postać jest jedną z bardziej dramatycznych. Julia Kijowska przekazuje widzom ogromny bagaż emocji. Trudno je udźwignąć i zrozumieć, jeśli nigdy nie zetknęło się z osobą cierpiącą na depresję. Obserwujemy jej zachowania od sztucznie grzecznych ukłonów przez niepohamowane zrywy emocji po totalną rezygnację z życia. Agata nie radzi sobie z zakazanym uczuciem, które w sobie tłamsi. Zakochana w księdzu, pielęgnuje swój ból i tajemnicę. Możemy się tylko domyślać, czy w rzeczywistości łączy ją jakaś relacja z duchownym. Historia tej postaci jest również najbardziej tajemniczą i pokazuje, co dzieje się z człowiekiem chorym na depresję. Nikt z Agatą nie rozmawia; kobieta niesie brzemię zakazanej miłości samotnie. Wydarzenia z pogranicza snu i jawy stają się niebezpieczne nie tylko dla chorej, ale także dla jej najbliższych.
Iza (Magdalena Cielecka), z pozoru silna dyrektorka szkoły, od lat jest nieszczęśliwie zakochana w żonatym mężczyźnie (Andrzej Chyra). W kontaktach służbowych i rodzinnych uchodzi za kobietę zimną i bez serca. Wasilewski wykreował tę postać jako femme fatale w pełni świadomą swoich atutów, która jednak w relacji z uwielbianym mężczyzną staje się uległa i posłuszna. Ta sytuacja zmienia się, kiedy jej kochanek zostaje wdowcem i ostatecznie odrzuca uczucia Izy. Bohaterka traci cierpliwość i deklaruje, że jest w stanie zrobić wszystko, aby byli razem. Jak modelowa kobieta fatalna czyni użytek ze swojego sprytu i cech osobistych, szkodzi innym oraz świadomie wykorzystuje, aby zdobyć swój cel. Jak daleko sięga jej desperacja, może domyślić się tylko szaleńczo zakochana kobieta bez serca.
Żadnymi uczuciami Iza nie darzy również swojej młodszej siostry, Marzeny (Marta Nieradkiewicz). Instruktorka fitness i była miss to z pozoru bardzo pozytywna postać: jest piękna, często się uśmiecha i żyje marzeniami. Dziewczyna pragnie zostać modelką, ale chyba jeszcze bardziej chce być kochana. Potrzebuje miłości, której prawdopodobnie nie zaznała w dzieciństwie; brak ciepła, także ze strony siostry, spowodował, że w rzeczywistości cechują ją niska samoocena i niepewność. Dziewczyna, zakochana we własnym ciele, posługuje się swoimi atutami w niewłaściwy sposób. Prowadzi to do sytuacji, w których jest bezczelnie wykorzystywana przez mężczyzn. Trudno jest mieć nadzieję, że Marzena znajdzie tego jedynego, kiedy ona sama tę nadzieję podtrzymuje tylko alkoholem. Postać grana przez Martę Nieradkiewicz jest tłem dla czwartej bohaterki – Renaty (Dorota Kolak).
To jej – doświadczonej nauczycielce języka rosyjskiego – Wasilewski poświęca najwięcej czasu. Pozornie miła i małomówna kobieta jest przez społeczeństwo – tak jak język, którego uczy – coraz bardziej zapominana i niechciana. Renata żyje w klatce, dosłownie i w przenośni: jej mieszkanie pełne jest fruwających ptaków, niby swobodnych, ale wciąż uwięzionych w betonowym budynku. Podobnie jest z jej emocjami: kobieta tłumi w sobie uczucia do młodej sąsiadki z mieszkania naprzeciw – Marzeny. Próbę ucieczki z tego zamknięcia i stanu izolacji podejmuje po tym, jak dostaje wypowiedzenie z pracy – zaczyna desperacko starać się zdobyć sympatię instruktorki fitness. Obserwujemy starszą kobietę, która walczy o uczucie nie zawsze fair: śledzi, inscenizuje wypadek, w samolubny sposób wykorzystuje dramatyczne okoliczności, w jakich się znalazła. Wątek ten porusza temat miłości wykluczonych i nie zawsze akceptowanych w społeczeństwie: fascynacji starszych osób, którym nie wypada się już zakochać, oraz miłości lesbijskiej. Trudno znaleźć w polskiej filmografii obraz prezentujący podobną kompilację tematów, tym bardziej przedstawionych w naturalistyczny, nieładny sposób. Warto zwrócić uwagę na scenę w szatni kobiecej, wyjętą jakby wprost z wideo-art Łaźnia (1997) Katarzyny Kozyry, oraz na finałowy kadr, który sprawi, że albo się wzruszymy, albo wyjdziemy z kina z niesmakiem.
Historie głównych bohaterek łączy plener przepełniony posępnymi szarościami i pustką. Surowe, zimowe pejzaże podkreślają powierzchowną oziębłość kobiet. Obserwujemy statyczne ujęcia bloków balkonów, dalej zaglądamy, niczym bohater Krótkiego filmu o miłości (1988) Krzysztofa Kieślowskiego, do cichych, wygłuszonych meblościankami mieszkań. Wszystkie kadry kamery na statywie są wysmakowane i klimatyczne. Nawet te, które pokazują sceny z łazienki czy sypialni, poruszają minimalizmem scenografii czy uciekającym z kadru aktorem. Inaczej ogląda się natomiast sceny ruchome, szczególnie jeśli patrzmy na tętniące życiem blokowisko lub śledzimy bohaterkę. Zbyt rozedrgana (a może niewystarczająco?) kamera momentami irytuje i rozprasza. Warto także zwrócić uwagę na długie, melancholijne kadry, jakby wprost z filmów Michaela Hanekego, które stały się tłem dla popisowych ujęć głównych aktorek. W niezmiennej scenerii i długim czasie rejestrowana jest tylko bohaterka i jej emocje. Myślę, że te właśnie sceny zapamiętam na dłużej. Film montażowo jest niestety nierówny, ujęcia kamery z ręki nie dorównują tym statycznym, co zaburza tempo i nie tworzy zrównoważonej całości. Długie kadry nie zawsze są na miejscu, ale to wśród nich odnajdziemy jedne z lepszych scen filmu. Dlatego też czasem mamy wrażenie, że film się dłuży, a czasem żałujemy, że to już koniec.
Zjednoczone stany miłości nie są filmem dla mężczyzn. Na ekranie nie zobaczymy jednoznacznych damskich postaci: zjawiskowej i nieczułej femme fatale ani perfekcyjnej matki i pani domu. Kobiety w polskich filmach często są albo dobre, albo piękne, a widzowie mają je albo podziwiać, albo lubić. Tymczasem produkcja Wasilewskiego obnaża najgorsze cechy kobiet zawieszonych na granicy wytrzymałości psychicznej, a ponadto robi to w naturalistyczny sposób, czego płeć brzydka nie przywykła oglądać. Bohaterek filmu Wasilewskiego mężczyźni nie chcą znać, nie chcą im pomagać. Wszystkie cztery nieszczęśliwie zakochane lub poszukujące miłości kobiety cierpią w pojedynkę – zjednoczone w stanie samotności.