Pierwszy kontakt z Delfinem w malinach budzi w zasadzie jedno, kluczowe pytanie – o czym to właściwie jest? Wydana pod koniec listopada książka, o dość sugestywnym, choć jednocześnie enigmatycznym tytule, to nic innego jak zbiór felietonów publikowanych na łamach internetowego czasopisma kulturalnego „Dwutygodnik”. Autorzy tego specyficznego „przewodnika, gabinetu osobliwości i niekompletnego zestawu wytrychów do teraźniejszości[1]” pytają wprost, o to „jakie były najważniejsze miejsca, nurty, postaci i tematy ostatnich lat? (…) Czy można mówić o specyfice, wyjątkowości tego okresu?”[2]. Odpowiedzi na te pytania są niejednoznaczne, a efekt lektury całości jest nade wszystko inne dziwny.
Jeszcze przed otwarciem tej solidnej książki, byłem pewien, że niczym się nie zaskoczę. Większość tekstów znałem z wcześniejszej, „niedzielnej” lektury rzeczonego pisma i sądziłem, że będzie to raczej forma odświeżenia sobie mniej lub bardziej ciekawych felietonów o Polsce XXI wieku, które czytane raz na jakiś czas, raczej bawiły niż wzbudzały pogłębioną refleksję nad codziennością. Nie sądziłem, że czeka mnie aż tyle zaskoczeń, tą szarą i pastewną[3] – jak najpewniej napisałaby znawczyni rzeczy okropnych, Dorota Masłowska – Polską. Zmieniam zdanie. Faktycznie, jest się czemu dziwić.
Delfina w malinach można potraktować jako rodzaj przewodnika krajoznawczego, który służyć ma w poruszaniu się po rozdrożach XXI wieku. W tym celu książka została podzielona na osiem rozdziałów, których zadaniem jest wytyczenie kierunków kulturalnych przemian. O ostatniej dekadzie mówią nam jej: Początki, Widoki, Obiegi, Konflikty, Obyczaje, rozdział o Powadze i Ironii, a także Schematach. Świat (o dziwo) nie kończy się na Polsce, więc ostatni rozdział zatytułowany został Za granicą.
Badacze i badaczki Polski Najnowszej to przedstawiciele wielu dziedzin nauki, zawodów i temperamentów. Każdy z trzydziestu jeden felietonów to świat w pigułce i propozycja wyjątkowego spojrzenia na czasy nam najbliższe, a także próba zrozumienia Polski a.d. 2017. Przekrój tematów jest zdumiewający i to podwójnie: raz, aż trudno uwierzyć, że tyle się wydarzyło w ciągu tych niespełna trzydziestu lat, dwa, że nie da się poprowadzić spójnej narracji o naszym kraju po roku 1989. Dlaczego Polska przyprawia nas o zawrót głowy? I co to za twór ta „Polska Najnowsza”? By uzyskać odpowiedź na te pytania autorzy i autorki proponują spojrzeć na nadwiślańskie ziemie przez pryzmat różnorodnych – kulturowych, społecznych, ale i politycznych – zjawisk, które nawiedzały nasz kraj w ciągu ostatnich lat. Jest to zabieg, który może cieszyć szeroką publiczność – w końcu każdy znajdzie coś dla siebie. I choć próby interpretacji polskości napisane są wybornie, ilość poruszanych tematów, może przyprawić o zawrót głowy. A gdy uświadomimy sobie, że to jedynie wybór tematów, że jeszcze więcej zjawisk nie zostało opisanych, a kolejne już pojawiają się na powierzchni rzeczywistości – czasem bawiąc, czasem wzruszając, a czasem strasząc – migrena gwarantowana.
Zrozumienie ostatniej dekady to nie przelewki. To trud i znój, i by pomóc sobie z tym zadaniem można zawsze skorzystać z literatury – w końcu to dość klasyczne medium i krytyczne narzędzie wobec rzeczywistości. W tym temacie redaktorzy proponują nam teksty Agaty Pyzik Popsuta, lekko nieporadna. O literaturze pokolenia Lampy, w którym autorka rozprawia się z mitem Masłowskiej i innymi podopiecznymi Pawła Dunina-Wąsowicza. Lub tekst Zofii Król Co słychać? Literatura na fejsbuku, która ze swadą i szczegółowością opowiada o nowych gatunkach internetowej beletrystyki. Można też skorzystać z tekstu Literatura nie na temat Macieja Jakubowiaka, by lepiej zrozumieć na jakie pytania odpowiada współczesna powieść. Wszystkie teksty i literatura, o której mówią, całkiem nieźle klarują nam obraz polskości, choć jest to widok niepełny. Polska jako temat literacki po roku 1989 to wciąż zmagania o tożsamość. Polskość natomiast problematyzowana jest jako rodzaj wstydliwej niewiedzy o samych sobie. Bo co począć, gdy mamy nowy początek? Gdy już nie ma z kim walczyć? W końcu trzeba przyjrzeć się sobie, nie Innym, a obraz w lustrze literatury nie wydaje się zachęcający. Polskość to gnuśność zamknięta w bloki z wielkiej płyty.
Kiedy literatura zawiedzie, możemy spróbować ze sztuką lub z muzyką – pomóc mogą felietony Jakuba Wencla, który pisał o idei akceleracjonizmu i vaporwave w Estetyce przyśpieszenia. Warto skorzystać także z pomocy Karola Sienkiewicza, który o znaczeniu spalonej tęczy Rajkowskiej z Placu Zbawiciela opowiadał w tekście Geje, Noe i tęcza. Być może o Polsce więcej nam powie spojrzenie w trudną przeszłość i jej współczesne rekonfiguracje? Tutaj propozycja pada ze strony Iwony Kurz i tekstu Auschwitz jako przedmiot aspiracji. Jeżeli to nadal nie satysfakcjonuje czytelnika, śladów sensu polskiej kultury możemy szukać również w przyszłości. Tu niejako z odpowiedzią przychodzi Jan Topolski, którego tekst Surfowanie w strumieniach. Kompozytorzy epoki cyfrowej, to almanach współczesnej sceny muzyki, określanej (jeszcze) jako poważna. Czy to tam, pośród elektronicznych dźwięków, skryła się idea kraju Bałtyku i Tatr? Również w tym wypadku objawiają się polskie dolegliwości, kulturalne nieobycie i młode pokolenie twórców skazane na porażkę przez zasłużonych, konserwatywnych estetycznie twórców. Teksty autorów budują smutną diagnozę – z tego kulturalnego bagna można wyjść tylko w przestrzeń wirtualną, skazując siebie na internetową banicję. Młoda kultura w strefie publicznej nie ma na co liczyć.
Gdy i wśród szerokich dróg Sztuki nie uda nam się odnaleźć odpowiedzi, to może warto pochylić się nad rzeczami drobnymi, nad niezauważalnymi okruchami każdego dnia? Lub, a jakże, rozpocząć poszukiwania wśród zjawisk z centrów i krańców Internetu? Jeżeli znajdą się wśród czytelników-poszukiwaczy amatorzy kulturalnych bibelotów i cyfrowych światów, to również i tutaj Delfin… nie zawodzi i ma w swojej ofercie podróż przez kilka tematów. Począwszy od zjawiska internetowego trollowania (Jakub Banasiak, Archipelag, link, troll) i kłącza linków (Mirosław Filiciak, Linków nieczyste sumienie) przez, piekło Polskich Kolei Państwowych (Ziemowit Szczerek, Jak zapamiętamy PKP, jeśli Polskę napadną orki i zabiją). Podglądamy polską tradycję kulinarną i zwyczaje żywieniowe lub też ich całkowity brak (Wojciech Nowicki, Gastronomiczna furia), zjawisko językowe, jakim jest żart typu suchar (Sebastian Smoliński, Suchary stare jak świat) i odpowiedź na wszystko, czyli bekę (Robert Siewiorek, Beka z beki), a kończymy na trudzie pracy z domu (Łukasz Najder, Pracuję w domu. Relacja z pewnej wojny) i bieganiu jako autoterapii (Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Biegiem przez Mazowsze). Praktyki dnia codziennego również prezentują Polskę i Polaków jako kraj zagubiony i aspirujący. Zagubiony w zjawiskach kultury zachodniej, do której nieustannie Polska aspiruje. Bo chce być jak Niemcy, jak Francja, jak Stany Zjednoczone! Ale nie będzie, bo Polska to Polska. Tu i kuchnia choć dobra to nijaka. Choć język giętki, to i żarty już nie śmieszą jak kiedyś. W tym wszystkim kraj Lecha sam staje się dowcipem, z którego, o dziwo, sami się śmiejemy.
Jeżeli jednak czytelnik uważa, że „Polska to jest wielka rzecz”, a na rzeczy wielkie należy spoglądać z należytą uwagą, to znajdzie w Delfinie… również teksty zupełnie na serio, choćby felieton Jana Sowy Populizm i populofobia, Michała Pawła Markowskiego Precz z innością! oraz spojrzenie Jakuba Dymka na Amerykę w felietonie Stany Zjednoczone: najnowsi barbarzyńcy. Jednak i tu Polska zmaga się sama ze sobą. Z ciężarem własnej śmieszności i bylejakości. W tych tekstach pojawia się jednak najwięcej niepokoju. Bo gdy obyczaje i kultura są byle-jakie, to jeszcze da się to przełknąć, ale gdy polityka okazuje się opierać na tym paradygmacie, to pojawia się strach, że nigdy już nie będzie lepiej, że już na zawsze pozostaniemy w tym bagnie utraconych złudzeń o kraju, w którym żyje się ludziom dobrze. Jedyne co interesuje polityków, a także tysiące konserwatywnych (bądź nie) Polaków, to przeszłość – resentymentalne bzdury, o tym, że kiedyś było lepiej.
Autorzy i autorki poszukują ukrytej esencji nowoczesnej Polski. Ta jednak zdaje się być kompletnie ukryta. Gdy przy lekturze jednego z tekstów wydaje nam się, że uchwyciliśmy tę ideę, że już znamy odpowiedź, co to jest ta „Polska”, już (och, co za ekscytacja!) wiemy dokąd zmierzamy i ukontentowani zaczynamy lekturę kolejnego felietonu, ten, na złość, nie tylko niszczy nasze zadowolenie z samych siebie, ale wyprowadza w pole, na drogi Małopolski, Mazowsza i Mazur. Odpowiedź na pytanie, jaki kształt przybrała Polska po roku 1989 pozostaje niezmiennie rozproszona. Choć może to i dobrze?
Delfin w malinach to przewodnik niedokładny i nieporadny. Wzbudzający radość i niepokój, zawroty głowy i bóle w sercu. Wyciskający z oczu zarówno łzy śmiechu, jak i te mniej słodkie – łzy strachu. O Polsce w wersji XXI, lub chociaż o ostatniej dekadzie, można opowiadać wiele. Można próbować uchwycić każdy drobiazg i błahostkę lub interpretować wielkie wydarzenia, które dzieją się na naszych oczach. Po lekturze Delfina w malinach nadal jednak obok słów „Polska” i „Polacy” pojawia się znak zapytania. Nadal jest mi (a może nam?) trudno uchwycić ideę, estetykę i cel kraju nad Wisłą, ale gdy już się to udaje, to wcale nie jest to rzecz godna zachwytu.