Nie wszyscy bohaterowie noszą peleryny i dysponują supermocami. Nowy amerykański heros jest ciężko pracującym białym mężczyzną, którego heroizm stanowi naturalne przedłużenie godzin pracy. I to właśnie on czyni Amerykę na powrót wielką.
„Bohaterstwo to brudna robota, ale ktoś musi ją wykonywać” – pisze Charles Bramesco w „Rolling Stone”, podsumowując tym samym główne przesłanie neopatriotycznych blockbusterów. Należące do tego nurtu filmy, takie jak Ocalony (2013, P. Berg), Snajper (2014, C. Eastwood), Żywioł. Deepwater Horizon (2016, P. Berg), Sully (2016, C. Eastwood), 13 godzin: Tajna misja w Benghazi (2016, M. Bay) czy Dzień patriotów (2016, P. Berg), łączy ze sobą przede wszystkim postać głównego bohatera – różniącego się diametralnie od herosów z filmów Marvel Studios, niepotrzebującego peleryny i magicznych artefaktów do ratowania świata.
Neopatriotyczne blockbustery, zgodnie ze swoją etykietą, proponują nową wersję przywiązania do ojczyzny, będącego wynikiem nie heroicznych, nadludzkich czynów, lecz rzetelnie wykonywanej codziennej pracy. Ich protagonista wstaje bladym świtem, ubiera roboczy strój, całuje żonę na pożegnanie i wychodzi z domu z pudełkiem na lunch w ręku. Stanowi kwintesencję przeciętności, choć różni się od szarych pracowników biurowych. Często nosi mundur (13 godzin…, Ocalony, Dzień patriotów) lub specjalistyczny kombinezon (Żywioł…) i jest stuprocentowym, zazwyczaj brodatym mężczyzną o potężnym ciele wyrzeźbionym nie ćwiczeniami na siłowni, lecz trudną, fizyczną pracą. Choć męski, nie boi się uczuć i emocji. Ze wzruszeniem rozmawia z oddalonymi o tysiące kilometrów krewnymi (Ocalony), zwierza się przyjacielowi z problemów małżeńskich (Dzień patriotów), szuka wsparcia u kochającej żony (Sully). Rodzina jest dla niego wartością nadrzędną, dla której bez wahania wyjedzie na kolejną niebezpieczną wojskową misję (13 godzin…) albo podejmie trudną pracę na platformie wiertniczej (Żywioł…).
Jednak programowa przeciętność bohatera kończy się natychmiast w momencie zaistnienia kryzysu, takiego jak awaria platformy wiertniczej w Żywiole…, uszkodzenie samolotu w Sullym, atak wrogich sił w 13 godzinach… czy zamach terrorystyczny w Dniu patriotów. Górę biorą wtedy lata praktyki, a męstwo staje się naturalnym przedłużeniem codziennych obowiązków. Bohaterowie nie mają czasu na refleksję nad zasadnością swoich czynów i nie zważają na grożące im niebezpieczeństwo. Dokonują heroicznych czynów mimochodem, jakby wykonywali swoją rutynową pracę.
Wszyscy jesteśmy Wahlbergami
Ten typ bohatera najczęściej zyskuje twarz Marka Wahlberga, aktorskiego uosobienia zwyczajności, wręcz idealnego everymana. Aktor po latach poszukiwań oraz całkiem udanej karierze muzycznej znalazł swoją niszę i z wielkim powodzeniem wciela się w role dowodzących akcjami ratowniczymi policjantów, pracowników platformy wiertniczej czy walczących o życie żołnierzy. Stał się także ulubieńcem Michaela Baya, fetyszysty gwiaździstego sztandaru, który wpierw zaangażował go do komedii kryminalnej Sztanga i cash (2013), a następnie do dwóch kolejnych części serii Transformers: Wieku zagłady (2014) i Ostatniego Rycerza (2017). Miał też nadzieję obsadzić go w swoim wojennym dziele 13 godzin…, jednak okazało się to niemożliwe ze względu na napięty grafik aktora.
Walhberg jest również pierwszym wyborem Petera Berga, czołowego twórcy neopatriotycznych blockbusterów, który zatrudnił go już do trzech produkcji i nazwał „kreatywną bratnią duszą”. Rzeczywiście, w filmach Berga Wahlberg urasta wręcz do rangi współtwórcy, czego doskonałym przykładem jest opowiadający o zamachu bombowym podczas Maratonu Bostońskiego w 2013 roku Dzień patriotów. Aktor, rodowity bostończyk, będący również producentem filmu, wniósł do scenariusza swoją znajomość miasta, jego charakteru i mentalności mieszkańców, co sprawiło, że obraz niezwykle trafnie oddaje sens powtarzanych po tragedii słów „Boston Strong”. Aktorsko Walhberg usunął się nieco w cień, ustępując pola prawdziwym bohaterom tych trudnych dni: lekarzom, pielęgniarkom, policjantom, strażakom i zwykłym bostończykom, którzy rzucili się na ratunek poszkodowanym, a później z zaangażowaniem brali udział w obławie na terrorystów.
Wróg Systemu
To jednak nie zewnętrzni przeciwnicy (tacy jak islamscy zamachowcy) są prawdziwym wrogiem w neopatriotycznych blockbusterach. Mimo wyrządzanych szkód są nieudolni i niezdarni, a ponadto stoją na z góry przegranej moralnie pozycji. Realny problem stanowi System – zachłanny, wszechogarniający i niemal niemożliwy do pokonania, a ucieleśniany przez biurokratów, przedstawicieli wielkiego biznesu oraz oderwanych od rzeczywistości polityków. Ich główną motywacją są pieniądze, dla których ryzykują nawet życie swoich pracowników. W chwilach kryzysu stają się za to całkowicie bezsilni, gdyż skutecznie ogranicza ich gąszcz przepisów i rozkazów. W Żywiole… reprezentant koncernu paliwowego BP manipuluje i nieustannie przekonuje o zachowaniu wszystkich standardów bezpieczeństwa, tylko po to by nadrobić zaległości w wydobyciu. Kiedy dochodzi do tragedii (spowodowanej niespełnieniem wspomnianych norm), ewakuuje się z platformy w pierwszej kolejności, nie czekając na pozostałych.
Ofiarą ograniczonego, biurokratycznego Systemu pada także grany przez Toma Hanksa Chesley „Sully” Sullenberger, pomysłowy i zaradny pilot lotu US Airways Flight 1549, który decyduje się na brawurowy manewr lądowania na rzece Hudson. Choć wszyscy pasażerowie i cała załoga wychodzą z zajścia niemal bez szwanku, Sully zostaje postawiony przed komisją Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, która nie podziela powszechnego entuzjazmu i nie uważa pilota za niekwestionowanego bohatera. Filmowy Sully, cierpiący na zespół wstrząsu pourazowego, poddany bezdusznej presji i bezwzględnym przesłuchaniom, staje się obiektem podejrzeń o błąd w sztuce. A wszystko dlatego – przekonuje nas reżyser filmu Clint Eastwood – że zastosowane przez niego rozwiązanie nie mieściło się w wyraźnie ograniczonych horyzontach mentalnych członków komisji, którym procedury i kult danych przesłaniają czynnik ludzki.
Ku pokrzepieniu serc
Ostatecznie śmiały pilot zostaje oczyszczony ze wszystkich zarzutów i staje się bohaterem narodowym. Jego czyn oprócz oczywistego, doraźnego znaczenia (zapobieżenie katastrofie) zyskuje jednak jeszcze jeden, symboliczny wymiar. „Sporo czasu upłynęło, od kiedy Nowy Jork słyszał tak dobre wiadomości. Zwłaszcza z udziałem samolotu” – celnie stwierdza jeden z filmowych bohaterów. Dokonanie Sully’ego przywraca wiarę w Amerykę, a na poziomie symbolicznym zastępuje przerażające sceny wbicia się samolotów w wieże World Trade Center triumfalnym zejściem wszystkich pasażerów lotu 1549 na ląd. W filmie Eastwooda straż przybrzeżna, strażacy i pracownicy służby medycznej nie giną pod gruzami zawalonych budynków, lecz prowadzą natychmiastową i niezwykle sprawną akcję ratowniczą.
Podobne symboliczne zadośćuczynienie pojawia się w 13 godzinach… Michaela Baya, gdzie grupa heroicznych mężczyzn broni z poświęceniem tajnej placówki CIA w Libii. Nie są oni zwykłymi żołnierzami. To najemnicy, którzy do upadłego kraju przyjeżdżają w ramach kontraktu, a nie z patriotycznych pobudek. Chcą wykonać swoją pracę, odebrać wypłatę i wrócić do stęsknionych rodzin, jednak gdy grupy rebeliantów szturmują amerykańską bazę i atakują nowego ambasadora, rzucają się w wir walki, zapominając o swoim zakontraktowanym zakresie obowiązków oraz ograniczających ich regulaminach. Choć placówka jest otoczona ze wszystkich stron, samozwańczy obrońcy nie składają broni. Z poświęceniem walczą do końca, a nad ranem opuszczają bazę, by w blasku chwały i promieni słonecznych wrócić do ojczyzny. Jak podpowiada tytuł, nigdy nie otrzymają należnego im uznania i już na zawsze pozostaną cichymi bohaterami. Tego rodzaju wizerunek najemnika stoi w całkowitej sprzeczności z tym ukazywanym przez amerykańskie media, będącym przede wszystkim efektem nadużyć niesławnej firmy Blackwater.
Siła oddziaływania neopatriotycznych blockbusterów wynika również z ich głębokiego zakorzenienia w rzeczywistości. Podkreślają je zadziwiająco zbieżne zakończenia niemal wszystkich opisanych produkcji, przyjmujące formę lakonicznego hołdu dla ofiar i bohaterów. Żywioł… podsumowują zdjęcia zmarłych pracowników platformy, 13 godzin… wieńczą fotografie poległych najemników oraz biernych agentów CIA niesprawiedliwie uhonorowanych medalami za odwagę, a Dzień patriotów domknięty jest inspirującą, na poły dokumentalną sekwencją przedstawiającą zmagania jednego z poszkodowanych w zamachu, który mimo niepełnosprawności w 2016 roku przebiegł Maraton Bostoński.
Feel-good movies
Neopatriotyczne blockbustery są tworzone ku pokrzepieniu serc całego amerykańskiego narodu, jednak ich domyślnym odbiorcą wydaje się konkretna grupa społeczna, zyskująca ostatnio coraz większy rozgłos i po latach ignorowania przypominająca o swoim istnieniu. Biali mężczyźni z klasy robotniczej wracają do łask historii i kultury popularnej, sprzeciwiają się establishmentowi (Systemowi), chcą być kimś więcej niż tylko bezrobotnymi, zadłużonymi mieszkańcami „pasa rdzy”. Są kreowani na ostoję prawdziwych amerykańskich wartości, które zachowali pomimo przeciwności losu. W rzeczywistości grupie tej – pozbawionej możliwości awansu społecznego i godziwej pracy – daleko jest do optymizmu. Jak pokazują statystyki, uznawani za najgorzej sytuowaną grupę ubodzy czarnoskórzy Amerykanie są blisko trzykrotnie bardziej pozytywnie nastawieni do życia niż ich biali rodacy, faktyczni loserzy amerykańskiego snu (E. Bendyk, Zemsta białych mężczyzn, „Polityka” 2017, nr 1, s. 107).
Czyniąc białych mężczyzn z klasy pracującej swoimi protagonistami, neopatriotyczne blockbustery oddają im sprawiedliwość oraz przekonują, że codzienna, ciężka praca ma sens, a także może okazać się decydującym czynnikiem w chwilach kryzysu. Trudno nie zauważyć, jak wymowa opisywanych filmów mocno zbiega się z tezami głoszonymi przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Donalda Trumpa. On również dostrzegł ideologiczną próżnię, którą doskonale zagospodarował, wielokrotnie odwołując się w kampanii wyborczej do sfrustrowanych białych Amerykanów, którzy przestali już wierzyć w amerykańskie mity i stracili nadzieję na zmianę swojego położenia (społeczeństwo USA należy dziś do najmniej mobilnych wśród krajów wysoko rozwiniętych). Trump skutecznie przekonał społeczeństwo, że jedyną możliwość zmiany zapewni objęcie przywództwa w państwie przez kogoś spoza dotychczasowego politycznego establishmentu. A następnie wmówił wszystkim, że tym kimś jest właściciel niezliczonych nieruchomości i pozłacanych drapaczy chmur.
Neopatriotyczne blockbustery nie są jednak tubą propagandową Donalda Trumpa – pojawiły się znacznie wcześniej oraz rozwijały niezależnie od jego politycznej kariery. Mimo to wyraźnie widać, że ufundowane są na podobnych założeniach i także wykorzystują konkretne zjawiska społeczne: narastające nierówności ekonomiczne, masowe zamykanie zakładów przemysłowych, odejście od ciężkiego przemysłu na rzecz sektora usług, dominację gigantycznych, odczłowieczonych korporacji oraz brak perspektyw i możliwości awansu społecznego. Równocześnie neopatriotyczne blockbustery wyraźnie przypominają konserwatywne światopoglądowo kino kontr-kontrkultury powstające w latach 70. w USA. Ich bohaterowie – twardzi, prawdziwi mężczyźni wierzący w tradycyjne wartości – krwawo rozprawiali się ze zdeprawowanymi hipisami, równocześnie torując drogę wielkiemu konserwatywnemu zwrotowi światopoglądowemu, jaki przyniosła prezydentura Ronalda Reagana. Niewykluczone więc, że historia się powtórzy, a silni protagoniści neopatriotycznych blockbusterów w nieodległej przyszłości na dobre zjednoczą siły z kontrowersyjnym prezydentem i staną się zaczynem trumpomatografii.