Kiedy Alicja Jachiewicz i Stefan Szmidt kupili pasek ziemi w Nadrzeczu, nikomu nie przyszło do głowy, że za kilka lat biłgorajska wieś będzie ważnym miejscem na kulturalnej mapie Lubelszczyzny.
„Mieszkaliśmy w Falenicy pod Warszawą, długo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kiedykolwiek porzucić to miejsce. Pewnego dnia Stefan przyjechał z miednicą kaczeńców, kwiaty pochodziły z biłgorajskich bagien. «Może jednak kupimy tę ziemię?» I jak już przenieśliśmy się do Nadrzecza, wszystko przesunęło mi się w sercu na tę stronę, a Stefanowi wróciło na swoje miejsce” – opowiada Alicja Jachiewicz.
Stefan Szmidt urodził się w Biłgoraju, jego dziadek był przed wojną urzędnikiem lasów Ordynacji Zamoyskiej, a rodzice znanymi w okolicy lekarzami-społecznikami, wracał więc po latach do domu. Alicja Jachiewicz pochodzi z Olsztyna i choć jej ciotka uczyła w biłgorajskim liceum języka polskiego, dla aktorki był to wyjazd w nieznane. Oboje wiedzieli, że trudniej będzie o role w kinie i w teatrze, bo w tym zawodzie trzeba być pod ręką, trzeba obracać się w środowisku. A jednak dzisiaj, po 20 latach, uważają, że było warto. Stworzyli własną przestrzeń do grania i wychowali sobie publiczność, a projekty, które podejmowali w ramach Fundacji Kresy 2000, znacznie wykroczyły poza przestrzeń sceny. Powołali do życia Dom Służebny Polskiej Sztuce Słowa Muzyki i Obrazu. Do tej pory byli aktorami, w 1997 roku stali się także animatorami życia teatralnego, reżyserami, menedżerami, dużo uwagi poświęcali promowaniu lokalnych obyczajów. Na organizowanych przez nich imprezach spotykają się twórcy ludowi z zawodowymi artystami, bo nie ma sztuki amatorskiej i profesjonalnej, jest jedynie dobra i zła. Przed laty przyjechała do Nadrzecza Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Aktorka miała odpocząć przed własnym spektaklem, ale zamiast zaszyć się w pokoju, przyszła na widowisko obrzędowe. Patrzyła, jak amatorzy obierają kapustę, smażą jajecznicę i opowiadają o wiejskim życiu. Wyszła wzruszona, bo oni niczego nie udawali, a jedynie przedstawiali swój los.
„Zaimponowała mi pasja, z jaką rozpoczęli działalność” – wspomina Wiesław Ochman. – „Pamiętam, że u nas w domu na Mokotowie odbyliśmy poważną naradę dotyczącą m.in. rejestracji fundacji i jej planów. Widać było, że bardzo im zależy na promowaniu kultury w tym regionie”.
Wiesław Ochman nie tylko koncertował w Nadrzeczu, ale także prezentował tam własne prace malarskie. Na występ sławnego tenora przyszły śpiewaczki z Rudy Solskiej. Owszem, spodobał im się pan Ochman. Wielki głos. Ale czemu on tyle śpiewa po włosku? Chyba za mało ma polskich pieśni w repertuarze…
W naradach na temat działalności fundacji brał także udział Jerzy Duda-Gracz. Malarz był stałym gościem w Nadrzeczu. Kiedy Szmidtowie wystawiali spektakle na scenie polnej i prosili o konsultacje, mówił: „Scenografia: Pan Bóg”. Naturalne warunki najlepiej budowały nastrój przedstawienia. Przyjaźń artystów owocowała wspólnymi działaniami. Połączyła ich podobna wizja sztuki i świata oraz przekonanie, że to, co jest filarem polskości – obyczaje i kultura – powinno być pielęgnowane i nie można tego zaprzepaścić. Malarz od początku działalności Domu Służebnego wspierał gospodarzy pracami. Podczas jego pobytów w Nadrzeczu powstało kilkaset obrazów. Tu stworzył słynną jasnogórską drogę krzyżową. Obraz Dudy-Gracza zdobią też kaplicę w Nadrzeczu. Na jej budowę każda rodzina z wioski przeznaczyła jedną sosnę, a Stefan Szmidt zaprojektował architekturę świątyni i ufundował dzwon. To była pierwsza wspólna inicjatywa. Może dlatego na kolejne wydarzenia w Domu Służebnym sąsiedzi przychodzili gromadnie.
„Kiedy pierwszy raz ogłosiliśmy, że odbędzie się u nas wernisaż, Stefan chodził po domach i tłumaczył, co to jest” – opowiada Alicja Jachiewicz. – „Uważał, że trzeba oswoić ludzi ze sztuką i nowym językiem. Potem mieszkańcy wsi sami przychodzili, pytali, a nawet dyskutowali, np.: czyje malarstwo jest lepsze – Jerzego Dudy-Gracza czy Antoniego Fałata. W sporze padały rzeczowe argumenty”.
Antoni Fałat – malarz, twórca Europejskiej Akademii Sztuki w Warszawie – po paru latach także zbudował dom w Nadrzeczu. Wcześniej przyjeżdżał na plenery organizowane na Roztoczu. Urzekły go te tereny, chciał mieć letnią pracownię z dala od stolicy. Indywidualna wystawa prac artysty odbyła się w 1998 roku i była jednym z pierwszych wydarzeń fundacji.
„Stefan i Alicja to urodzeni społecznicy, przy czym oni kochają swój zawód” – twierdzi Antoni Fałat. – „W kulturze najwięcej dokonują nie ministrowie i urzędnicy, tylko wariaci. Piwnica pod Baranami czy Klub Jazzowy Wandy Warskiej nie mogłyby zaistnieć, gdyby nie tacy święci – wariaci. Stefan też do nich należy. Ale to wymaga ogromnego poświecenia, a czasem nawet rezygnacji z osobistych ambicji czy działań”.
W Nadrzeczu przez lata organizowano wiele wystaw, bo malarstwo jest bez wątpienia bliskie gospodarzowi. Po maturze Stefan Szmidt długo wahał się między ASP a PWST. Wybrał jednak szkołę teatralną, ale nie porzucił malarstwa, ma na koncie wiele indywidualnych wystaw. Jest autorem m.in. Etiud polskich, w których pokazał aktorów, statystów i sceny z planu filmowego podpatrzone przy okazji grania w Ogniem i mieczem u Jerzego Hoffmana i w Panu Tadeuszu u Andrzeja Wajdy. W Nadrzeczu wystawiał swoje obrazy także Stanisław Baj – malarz, wykładowca warszawskiej ASP, który również wspiera fundację swymi pracami. Artysta przyjeżdża raz w roku do pałacu w Sieniawie na odbywający się tam „Karnawał na kresach”.
„Impreza ma ciekawy charakter, można tam spotkać ludzi z dużą wiedzą i świadomością historyczną, a Stefan i Alicja, organizując bal, odwołują się do najlepszych tradycji” – twierdzi Stanisław Baj. – „Podziwiam ich za ten upór i niezmordowanie, bo mają skromne środki, ale potrafią nimi dobrze gospodarować”.
Dzięki działalności Alicji i Stefana Szmidtów do Nadrzecza zaczęli przyjeżdżać ludzie z odległych miejsc, bo ściągały ich tu wydarzenia i nazwiska o wymiarze ogólnopolskim. Do legendy przeszedł koncert Janusza Olejniczaka z orkiestrą AUKSO Marka Mosia. Muzycy siedzieli między drzewami, w dali pasły się krowy i gdakały kury. Bryczką zaprzężoną w konie nadjechał pianista… tak rozpoczął się koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina. Mieszkańcy wsi do dziś jednak najżywiej wspominają nie wystawy i koncerty, ale teatr tworzony na scenie polnej w Nadrzeczu.
*
Zabawa w teatr z mieszkańcami wsi zaczęła się w 1998 roku od Chłopów Reymonta. Szmidtowie uznali, że ten tekst pozwoli zatrzeć granicę między tym, co teatralne, a więc „sztuczne”, a tym, co płynie z codziennego życia. Stefan Szmidt, autor scenariusza, wybrał siedem obrazów i stworzył coś na kształt sceny symultanicznej, bo widzowie podchodzili do kolejnych stanowisk, w których rozgrywały się poszczególne sytuacje. I tak scena Kartofliska działa się na polu, gdzie kopano prawdziwe ziemniaki. Na potrzeby sztuki pozostawił je tam gospodarz Stanisław Kiełbasa, który udostępnił ziemię grającym. Rozmowa Agaty z Księdzem przy autentycznym wozie. W spektaklu obok profesjonalistów wystąpili amatorzy. W rolę Księdza wcielił się Krzysztof Gajewski, proboszcz ze wsi Bukowa, a starego Borynę zagrał Wojciech Malec, gospodarz z okolicznej wsi.
„Wojciech Malec przyjeżdżał na próbę o świcie, miał prawie osiemdziesiąt lat. Specjalnie wstawał tuż po trzeciej, ponieważ musiał zrobić obrządek w swoimi gospodarstwie. O piątej rano czekał na mnie na polu, żebyśmy mogli ćwiczyć” – wspomina Alicja Jachiewicz w rozmowie z Natalią Matuszek.
Amatorzy zaproszeni do gry w spektaklu nie musieli uczyć się ról na pamięć, wiedzieli, o czym dana scena będzie i mówili od siebie. Tylko zawodowi aktorzy dostali skrypt scenariusza. Okazało się, że język Reymonta jest bliski mowie biłgorajskiej wsi. I tak autentyczna gwara wiejska splotła się z literacką stylizacją na dialekt stworzoną przez Reymonta. Aby wzmocnić siłę przekazu, do udziału w przedstawieniu zaproszono Kapelę ze wsi Warszawa. Amatorzy grający z profesjonalistami, zespoły ludowe takie jak niezapomniane śpiewaczki z Rudy Solskiej, wiejskie rekwizyty i stroje – to stałe motywy powracające w kolejnych przedsięwzięciach Domu Służebnego.
„Pamiętam, jak Stefan przywoził schorowanego Stacha Kiełbasę spod jego chałupy na plan. Jeszcze tydzień przed śmiercią grał w Klątwie” – wspomina Stanisław Baj.
Stanisław Kiełbasa, amator obdarzony dużym „słuchem teatralnym”, zagrał także w dwóch filmach. Na plan Przedwiośnia w reżyserii Filipa Bajona trafił dzięki Stefanowi Szmidtowi. W dramacie Wyspiańskiego jego słowa zamykają spektakl. Premiera Klątwy w reżyserii Janusza Opryńskiego ze scenografią Jarosława Koziary odbyła się 22 września 2007 roku na scenie polnej w Nadrzeczu. Sztuka biła rekordy popularności. Zdarzały się spektakle wystawiane w obecności tysiąca widzów. W rolę Młodej wcieliła się Magdalena Warzecha – aktorka Teatru Narodowego, Alicja Jachiewicz zagrała Matkę, Stefan Szmidt – Pustelnika, a Księdza – Jacek Król, aktor Teatru Studio z Warszawy. Scena, w której Młoda poświęca dzieci, by ocalić wieś, i składa je w ofierze na płonącym stosie, pozostała mi na długo w pamięci. W finale widzowie oglądali prawdziwy pożar, trawiący część scenografii, i przeżywali emocje bliskie antycznemu katharsis. Efekt był zamierzony, bo reżyser w realizacji Klątwy odwoływał się do źródeł antycznego teatru, choć naturalnie umiejscowił sztukę w polskim krajobrazie. Wykorzystał elementy ludowego stroju, biłgorajskie sita, grę amatorów związanych z tą ziemią, by uzmysłowić widzom, że to, co oglądają na scenie, może się zdarzyć także u nich za płotem.
*
Jednak największy rozgłos spośród sztuk zrealizowanych w Nadrzeczu zyskało Drzewo. Dramat Wiesława Myśliwskiego powstał w latach osiemdziesiątych z myślą o Teatrze Polskim Kazimiera Dejmka, ale to Stefan Szmidt spopularyzował tę sztukę i sprawił, że obejrzeli ją widzowie, którzy rzadko mają kontakt z teatrem. Było to możliwe także dzięki programowi Teatr Polska Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. W ramach tego projektu Stefan Szmidt jeździł wraz z zespołem przez dwa lata do odległych miejsc, by grać pod starymi pomnikowymi drzewami.
„«Pan jest szalony? Skąd panu to przyszło do głowy? Na prawdziwych drzewach chce pan grać?»– pytał mnie zaskoczony Kazimierz Dejmek. Tak, odpowiedziałem, nie ludzie do mnie będą przyjeżdżać, tylko ja będę do nich jeździł i będę wchodził jako Maciej Duda na ich drzewa, będę grał dla nich, o nich i z nimi” – wspomina aktor.
W sztuce Myśliwskiego Maciej Duda broni przed wycięciem drzewo – świadka historii tej wsi. Jest ono łącznikiem między niebem a ziemią, na nim opiera się sklepienie niebieskie, a cała ziemia korzeniami się jego trzyma. Pod drzewem spotyka się przeszłość z teraźniejszością, żywi i umarli. Wydarzenia pierwszych miesięcy 2017 roku pokazują, że wielu urzędników i zwykłych obywateli nie odrobiło lekcji z Myśliwskiego, a rzeź pięknych alei i pojedynczych drzew, która odbiła się echem tarczowej piły po Polsce, jest dowodem na to, że sztukę powinno obejrzeć znacznie więcej widzów. Oglądałam spektakl kilka razy w różnych miejscach i zawsze widzowie słyszeli ze sceny znajome nazwiska i okoliczne nazwy. Zamiany w tekście zostały wprowadzone po konsultacjach z pisarzem, jest to sposób, by publiczność zapomniała, że znajduje się w teatrze, ma uwierzyć w to, co dzieje się pod jej prawdziwym drzewem.
„Zaprzyjaźniliśmy się dzięki temu spektaklowi” – opowiada Zdzisław Wardejn, który w Drzewie gra od lat milicjanta. – „Wcześniej znaliśmy się z teatru, Stefan grał przed laty w moim przedstawieniu w Teatrze Polskim w Warszawie, ale prawdziwa bliskość zrodziła się, kiedy zacząłem z nim występować. Byłem wzruszony, jak ludzie reagowali na sztukę, bo ten spektakl ma w sobie coś z misterium. I ten widok… z odległych miejsc polnymi drogami ciągną ludzie na przedstawienie. Czegoś takiego nie da się przeżyć w Warszawie”.
Zdzisław Wardejn występował także w innych realizacjach przygotowywanych przez Alicję i Stefana Szmidtów; można było go oglądać w Requiem dla gospodyni i Lekcji polskiego, którą sam wyreżyserował. Do grona przyjaciół Fundacji Kresy 2000 należy także Wiesław Myśliwski, który był obecny na premierach swoich sztuk w Nadrzeczu.
„Jego powieści i dramaty są mnie i Alicji szczególnie bliskie i jako czytelnikom, i jako odtwórcom ról. Po premierze Drzewa w 2000 roku w obecności publiczności Myśliwski powiedział: «Dom Służebny stał się unikatowym matecznikiem kultury, do którego powinno się pielgrzymować. To miejsce domaga się chwały». To dla nas ważne słowa” – zaznacza Stefan Szmidt.
Zarówno twórcy Fundacji Kresy 2000, jak i Wiesław Myśliwski zwracają uwagę na odchodzące w zapomnienie zwyczaje i lokalną mowę, na rozluźniające się więzy międzyludzkie. Jeszcze niedawno polska wieś była bastionem tych wartości, dziś i tu wiele się zmienia. W Requiem dla gospodyni bohater Myśliwskiego mówi: „Niedługo wszystko będzie z jednej matki – telewizji”. Alicja i Stefan Szmidtowie robią wiele, by te słowa nie okazały się prorocze.
*
Działalność Fundacji Kresy 2000 wzbogaciła krajobraz kulturalny Biłgoraja i wizerunek tej ziemi, ale miała też duży wpływ na powstanie lokalnych inicjatyw. Kiedy zaczynali, byli jedną z pierwszych takich fundacji w tym zakątku Polski. Potem służyli pomocą innym stowarzyszeniom i organizacjom obywatelskim w tworzeniu statutu. Ludzie wzięli sprawy w swoje ręce, uświadomili sobie, że bardzo wiele zależy od ich inwencji. Jednym z ważnych pomysłów wcielonych w życie w Biłgoraju był regionalny happening pożegnania i powitania sitarzy. Jego twórcy postanowili wrócić do korzeni i przypomnieć to, co ukonstytuowało mieszkańców tego regionu. Pod koniec XIX w. prawie cała ludność Biłgoraja zajmowała się wyrobem sit. Przetoki wytwarzano ze specjalnego gatunku sosny, korę łupano dębowym młotem i klinem bez udziału piły. Sito wyrabiano z końskiego włosia. Biłgorajscy sitarze rozwozili i sprzedawali swoje produkty w całym regionie, a ci sprytniejsi i wytrwalsi docierali na Ukrainę, do Turcji, a nawet do Petersburga. Toteż gdy wyjeżdżali w drogę, kobiety i dzieci żegnały ich pod figurą św. Nepomucena i to nazywano „żałosne”, a kiedy wracali, wychodziły im naprzeciw rodziny i to już było „radosne”. Za animację i inscenizację happeningu odpowiadał Stefan Szmidt. Scenografia została rozpięta na wielkich płótnach i umieszczona wzdłuż ulic, po których szły sitarskie tabory i publiczność. Na płótnach widniały nieistniejące domy biłgorajskie z końca XIX wieku. Wykonali je na podstawie archiwalnych zdjęć uczniowie z Liceum Plastycznego w Zamościu pod kierunkiem Bogdana Bodesa. Płótna zawieszono na metalowych stelażach – łopotały na wietrze i przesłaniały bloki. Najstarsi mieszkańcy miasta z rozrzewnieniem patrzyli na te przywołane z przeszłości obrazy. Wielu rozpoznało na nich własne domy. Pożegnanie i powitanie sitarzy – co się nazywa ŻAŁOSNE i RADOSNE –otrzymało nagrodę Marszałka Województwa Lubelskiego za „najciekawsze wydarzenie folklorystyczne w województwie w 2001 r.” – tzw. Ludowego Oskara.
„Kiedy zaczynaliśmy działalność w fundacji, z roku na rok powiększała się nasza publiczność, ludzie przychodzili na imprezy całymi rodzinami, byli spragnieni kultury. W ostatnim czasie oferta kulturalna Biłgoraja i okolic stała się bogatsza, ludzie mogą wybierać, ale wciąż każda nasza propozycja gromadzi pełną widownię” – podsumowuje Stefan Szmidt.
Śluby panieńskie – najnowsza premiera Fundacji Kresy 2000 – zostały przygotowane na inaugurację obchodów dwudziestolecia działalności. Obok gospodarzy – reżyserów i aktorów tego spektaklu – wystąpili w nim młodzi wychowankowie Alicji Jachiewicz, która od wielu lat poświęca się pracy z młodzieżą.
„Każdy wolny czas mogą mi zająć” – uśmiecha się pani Alicja – „bo dla mnie teatr jest koroną sztuk. A młodzi ludzie instynktownie czują, że przez obecność w kulturze mogą się rozwinąć i znaleźć swoje miejsce w życiu, a niektórzy na scenie. Oczywiście nikogo nie namawiam do pracy w tym zawodzie. Aktorstwo to ciężki kawałek chleba, ale jeśli młody człowiek o tym marzy i nie spróbuje, do końca życia będzie żałował. Wiem coś o tym”.
Alicja Jachiewicz prowadzi zajęcia teatralne z grupą Enigmatic działającą przy KUL-u, ale także poświęca czas młodzieży z Biłgoraja. Dziś jej wychowankowie grają w filmach i na deskach polskich teatrów. To pod jej okiem zaczynali pracę nad wierszem i prozą: Beata Bandurska, Karolina Gorczyca, Robert Kuraś, Jowita Stępniak, Natalia Matuszek. Niektórzy wracają, by grać w przedstawieniach Fundacji Kresy 2000.
„Praca Szmidtów budzi dużo sympatii w środowisku, ale mało kto zdaje sobie sprawę, ile to wymaga energii i siły” – mówi Zdzisław Wardejn. – „To mogło się udać tylko takiemu człowiekowi jak Stefan, bo on łączy w sobie szaleństwo z pozytywistyczną pracą u podstaw”.
10 maja 2017 roku minęło 20 lat od powstania Fundacji Kresy 2000 Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu. Jej twórcy dostali za swoją działalność wiele nagród i wyróżnień, najważniejszą jednak sprawą jest świadomość, że czują się w tej przestrzeni potrzebni i mogą na własne oczy obserwować pozytywne zmiany, które w ciągu tego czasu dokonały się w tym regionie.
„Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji sprzed 20 lat, bo w pracy dla ludzi i tego miejsca odnaleźliśmy szczęście” – podsumowuje Alicja Jachiewicz.
_____
W pracy nad artykułem autorka korzystała z pracy magisterskiej Natalii Matuszek napisanej pod kierunkiem dra Mirosława Bujko w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia.