Jest w Warszawie taki mural[1], który ze słów przeszłość i przyszłość wyjmuje pierwszą samogłoskę, by w jednym, niepełnym pojęciu uchwycić minione wraz z tym, co nadejdzie. Celowo zwrócony w stronę kolei emanuje niezwykłą, dyskretną siłą minimalistycznej wieloznaczności, która szczelnie przykrywa znoszoną metaforę podróży. Ten pomysłowy, językowy rebus roztacza przed patrzącym trzy osobiste obrazy: jeden sprzed lat, jeden obecny i jeden wyobrażony. W każdym ujęciu: inne „ja”. Z odmiennym nastawieniem wobec świata, z różnymi ludźmi u boku, osiadłe w innej, zmiennej fizjonomii. Trzy twarze, jeden człowiek. Moonlight Barry’ego Jenkinsa to właśnie taka magnetyczna introspekcja: szczera, autentyczna, przejmująca do kości. Przypomina szkicownik wypełniony impresjami, w których można się przeglądać jak w lustrze.
Jenkins nieprzeciętny talent zdradził już w debiutanckim Lekarstwie na melancholię, arthouse’owym kinie o przypadkowej miłości dwójki życiowych rozbitków, poszerzonym o refleksję nad historycznym i obecnym statusem czarnej społeczności w USA. Moonlight to jego opus magnum, film przemyślany w najdrobniejszym szczególe, począwszy od struktury scenariusza, a skończywszy na kompozycji obrazu. Jenkins z poetycką wrażliwością wprowadza nas do świata cudzej intymności, równocześnie kierując obiektyw na nas samych, na nasze własne lęki – dawno pokonane lub wciąż obecne. Bo Moonlight opowiada nie tylko o akceptacji homoseksualnej tożsamości w skrajnie nieprzyjaznym środowisku. To przede wszystkim film o zdzieraniu kolejnych zasłon strachu i stale ponawianych próbach odpowiedzi na pytanie – kim jestem?
Chiron jest czarnoskóry, ma osiem lat (Alex R. Hibbert), a jego życiem kieruje strach. Ucieka przed wzrokiem rozmówców i przed kamieniami, rzucanymi z rąk osiedlowych dzieciaków. Matka (nominowana do Oscara Naomi Harris) jeszcze próbuje stworzyć mu namiastkę rodziny, ale zaraz utonie w narkotykach, ojca nie ma nawet we wspomnieniach. Horyzont codzienności Chirona prócz strachu wyznacza samotność. Chwile spędzane w porzuconym domu, z dala od szykan i przemocy, są krótkimi momentami wytchnienia. Ów pustostan okazuje się również skrytką Juana (nagrodzony Oscarem Mahershala Ali), miejscowego dilera, który zaopatruje w nielegalny asortyment całą dzielnicę. Mając w pamięci epizody z The Wire czy Breaking Bad takie spotkanie słabszy zazwyczaj przypłaca życiem. Ale Juan reaguje inaczej, wbrew kodeksowi ulicy. Zabiera Chirona pod swój dach, roztacza nad nim opiekę. Pokazuje mu jak utrzymać się na powierzchni wody i jak być dumnym z własnego pochodzenia – wywołuje w zlęknionym chłopcu, dotychczas nieznane, poczucie podmiotowości. Niestety, odlaną z brązu figurę ojca pokrywa sromota. Dragi, które namiętnie konsumuje matka Chirona, pochodzą przecież od Juana. Każdym dniem swojej „pracy” Juan wpycha więc chłopaka w coraz większe bagno, jednocześnie trzymając go za rękę. Gordyjski węzeł rozwiąże czas.
Długie ujęcie po plamie czerni odsłania nastoletniego (Ashton Sanders) Chirona wewnątrz grupy licealistów. Patrzymy na jego długie, patyczkowate ręce, wątłą, niemal wklęsłą klatkę piersiową i twarz malowaną strachem, który dojrzewał razem z nim. Gdzieś po drodze los zabrał Juana, zwracając pustkę i osamotnienie. Szkoła i dom to niezmiennie pole bitwy lub więzienie, miejsca tortur dla ciała i duszy. Przepustką poza zaklęty krąg są wizyty u Teresy (Janelle Monáe), wdowy po Juanie. Ta piękna i mądra kobieta wcześnie dostrzega to, co przyniesienie przyszłość. „Ty i Juan jesteście jak dwie krople wody”, rzuca z przekonaniem.
Gdy dorosły (Trevante Rhodes) Chiron budzi się z koszmaru, w którym znowu jest dzieckiem, prorocze słowa Teresy są już spełnione. Kruche ciało przybrało kształt posągu Adonisa, podkrążone oczy nabrały drapieżnego wyrazu, a przygarbione ramiona wyparła dumnie wyprostowana postawa. Za oknem czarny Oldsmobile z koroną na desce rozdzielczej, pod ręką wygodna broń – choć biały proszek nie przechodzi mu przez ręce, wiemy do jakiej kasty przynależy. Zbiór wszystkich paralel między losami Chirona i Juana daje uzasadnione wrażenie, że mimo linearnej struktury czas w Moolight płynie po okręgu – że uczestniczymy w wędrówce dusz przez cykliczne wydarzenia. Juan rozpoznaje w Chironie siebie z młodości, Chiron na bazie Juana buduje swoją osobowość. Obydwaj przeglądają się w swoich naprzemiennie chudych i umięśnionych ciałach, głęboko skrywanym bólu i momentach przełamania. Wiek zmienia także ich stosunek do rodzicielki – gdy mały Chiron słyszy matka, mówi: nienawidzę. Juan niegdyś odpowiadał tak samo, ale po latach zmienił słowo na: tęsknię. Lynchowskie wręcz przejmowanie tożsamości[2] ma u Jenkinsa wymiar behawioralny, służy zobrazowaniu jak wiele cech innych ludzi mieszka w nas samych, jak wzorzec staje się jestestwem.
Intelektualnemu bogactwu towarzyszy wysmakowana warstwa wizualna – od ekranu zwyczajnie nie można oderwać wzroku. Kadry Jamesa Laxtona za dnia nasycone głębią żywych, jaskrawych kolorów, w nocy absorbują czerń osnutą ciemnoniebieską poświatą, rozbijaną w zakamarkach łuną ciepłego światła. Plastyczna wyobraźnia Laxtona pozostaje oryginalna nawet wtedy, gdy kamera nabiera charakterystycznej dla współczesnego Malicka nieważkości, a rytm obrazu zwalnia do melancholijnego slow montion Wong Kar-Waia. Symboliczne znaczenie barw w Moonlight to zresztą temat na osobny artykuł. Niemniej jednak warto zwrócić uwagę na rzuconą mimochodem przez Juana anegdotę[3] o czarnych chłopcach, którzy w świetle księżyca wyglądają na niebieskich i pomyśleć o niej w kontekście symbiozy smutku i koloru skóry[4].
Mieszkańcy czarnych dzielnic wciąż na nowo odtwarzają scenariusz Juana – wchodzą do gry[5] i szybciej lub później znikają. Chiron powieliłby ten schemat, gdyby nie Kevin, kolega z przedmieść, autor pierwszego miłosnego uniesienia oraz sprawca największego zawodu. Kevin był kimś, kto by przetrwać, szybko nauczył się chować rozpacz do kieszeni. Pozą lubianego przez wszystkich ekstrawertyka skutecznie unikał konfrontacji zarówno z lokalnymi zakapiorami, jak i własną seksualnością. Teraz dzwoni do Chirona z głupia frant i zaprasza na obiad. Na miejscu Kevin okazuje się innym człowiekiem: otwartym, skromnym i szczęśliwym – jakby zachłannie nadrabiał stracone dwie dekady udawania. I pod wpływem tej odzyskanej szczerości następuje cud nawrócenia, wyrwane z trzewi wyznanie Chirona: „Jesteś jedynym mężczyzną, który mnie dotykał. Nikt więcej się do mnie nie zbliżył”. W następującej potem ciszy prawie słychać trzask zrzuconego ciężaru. Chiron bezpiecznie zamyka oczy i widzi czarnego chłopca oświetlonego blaskiem księżyca. Wreszcie wolnego od strachu.
- Autorstwa kolektywu Loesje (http://www.loesje.pl).↵
- Naturalnie pozbawione demonicznego charakteru.↵
- In Moonlight Black Boys Look Blue to oryginalny tytuł sztuki autorstwa Tarella Alvina McCraneya, której Moonlight jest adaptacją.↵
- Słowo blue po angielsku oznacza nie tylko kolor, lecz także stan emocjonalny (właśnie smutek, przygnębienie). Z kolei słowo „czarny”, poza przynależnością do konkretnej ludzkiej rasy, to również ksywka Chirona.↵
- Jak w amerykańskim slangu określa się narkobiznes.↵