Warto umieścić debiutancki tom opowiadań Madeja, a także dwie jego powieści z lat 60., tj. Ucztę i Konstelację, w pejzażu rodzimej literatury tamtego okresu. Piękne kalalie rozpoczynają już nowy etap w twórczości Madeja i będą wymagały nieco innego podejścia. Otóż zwykło się mocno rozdzielać debiutantów z drugiej połowy lat 50. i tych, którzy rozpoczęli działalność literacką w pierwszej połowie lat 60. Pierwsi są określani jako przedstawiciele pokolenia „Współczesności”, drudzy zaś jako mali realiści. Podział ten jest bardzo uproszczony i przy dogłębnej analizie trudno byłoby go utrzymać. Już choćby z tego względu, że o zaliczeniu pisarza do pierwszej lub drugiej grupy najczęściej decyduje debiut książkowy, a przecież wielu późniejszych małych realistów publikowało swoje teksty na łamach prasy literackiej właśnie w latach 50. i rzeczą przypadku było, że komuś udało się wydać książkę w roku 1959, a jego równolatkowi dwa czy trzy lata później. Kryterium chronologiczne w przypadku tak krótkiego czasu nie może być przecież nazbyt znaczące. Również wczytując się w utwory poszczególnych pisarzy, można mieć wątpliwości. To, co miało charakteryzować przedstawicieli pokolenia „Współczesności”, łatwo odnaleźć u autorów następnej generacji – i na odwrót. Pisał na ten temat Jan Błoński, który powątpiewał, że w literaturze „pokolenia, jak króliki, żyją lat pięć”[1]. Wyzwalanie się ze schematów socrealizmu rozpoczęło się jednak nieco wcześniej, bo już w roku 1954, a na pewno w kolejnym pojawiły się tego symptomy. Także rok 1959 czy 1960 nie kończy rozrachunków z socrealizmem w literaturze. W pierwszej połowie lat 60. powstają utwory, w których tego rodzaju tematyka zajmuje poczesne miejsce. I nie jest tak tylko w przypadku pisarzy starszej generacji, uwikłanych wcześniej w stalinizm. Odnosi się to również do autorów młodszych.
Nie wnikając w istotę sporu między Michałem Sprusińskim i Adamem Augustynem dotyczącego debiutów z pierwszej połowy lat 60., trudno nie przyznać, że Bogdan Madej przekraczał mały realizm zarówno w rozumieniu autora Arkadii małej stabilizacji, jak i jego adwersarza. Sprusiński w tej głośnej przed laty polemice zarzucił małym realistom, że tworzą „literaturę bez niepokojów”, w której nikt „nie atakuje czytelnika treścią ani formą”. Proza ich jest miałka intelektualnie, nie dorównuje ani pamiętnikom, które mogą stanowić dokument socjologiczny, ani prawdziwie wartościowym dziełom literackim. Powieści i nowele małych realistów zbyt „natrętnie szeleszczą papierem”[2]. Wszystkie te zarzuty odpierał w tekście Obrona arkadyjczyka Adam Augustyn, mocno podkreślając odrębność małych realistów od pokolenia „Współczesności”. Zdaniem Augustyna mitologię poprzedników zakwestionowano, gdyż mit odrębności, mit nieszczęścia, mity erotyczne i mit lumpenproletariusza „zostały doszczętnie wyeksploatowane, do końca, do obrzydzenia”[3].
Światopogląd pokolenia „Współczesności” był jakąś spóźnioną polską wersją egzystencjalizmu. Właściwie można to samo powiedzieć o większości małych realistów, a już na pewno o tych, którzy nie chcieli realizować programu przedstawionego w artykule Proza pracy przez Witolda Nawrockiego. W drugim numerze „Współczesności” z 1964 roku wystąpił on z postulatem powrotu do tematyki pracy w literaturze. Po dywagacjach filozoficznych i psychologicznych, ekscesach obyczajowych, którymi przesycone były utwory Moniki Kotowskiej, Magdy Lei, Eugeniusza Kabatca, Stanisława Stanucha, Marka Hłaski, Aleksandra Minkowskiego, Andrzeja Brychta, Marka Nowakowskiego i wielu innych, należałoby podjąć na nowo problematykę pracy. Nie tak jednak jak w czasach socrealizmu, gdyż wówczas nie udało się uniknąć przeróżnych błędów i wypaczeń. W ujęciu Nawrockiego mały realizm był w pewnym sensie kontynuacją socrealizmu, ale z uwzględnieniem przyczyn niepowodzeń prozy z okresu wdrażania planu sześcioletniego. A jednak czytając po latach utwory zaliczane do nurtu małego realizmu, trudno nie uznać, że większość pisarzy nie dała się przekonać do propozycji Nawrockiego. W tych tekstach praca wcale nie jawi się jako coś najważniejszego w życiu człowieka. Jest raczej smutną koniecznością i środkiem do zdobycia odpowiedniej pozycji życiowej, gdyż innych sposobów niestety nie ma. Upraszczając: bohaterowie książek przedstawicieli pokolenia „Współczesności” pracowali nierzetelnie bądź nie chcieli pracować wcale, gdyż jako spadkobiercy egzystencjalizmu nie dostrzegali żadnego sensu w codziennym trudzie, tymczasem bohaterowie prozy małych realistów najczęściej pracują, ale tylko dlatego, że muszą, a gdyby tylko mogli, też robiliby coś zupełnie innego i to najczęściej gdzieś daleko od miejsca, w którym przyszło im egzystować. Wbrew optymistycznym deklaracjom z utworów małych realistów tchnie wszechogarniającym smutkiem i tęsknotą. Tak zbiegały się drogi pokolenia „Współczesności” i małych realistów.
Twórczość Bogdana Madeja da się odczytywać w opozycji względem zarówno jednych, jak i drugich. Opowiadania z Młodych dorosłych ludzi stanowią rodzaj dekalogu pisarza, a wyłaniający się z ich lektury system wartości świadczy o jego odrębności. Urodzony w 1934 roku Madej mógłby zadebiutować we „Współczesności” albo zostać małym realistą. Zresztą opowiadanie Miecz i kądziel[4] znalazło się w Almanachu Młodych. Proza i poezja 1962/3 pośród utworów takich wzorcowych małych realistów jak Stanisław Chaciński, Krzysztof Coriolan, Witold Oliwa, Andrzej Twerdochlib czy Kazimierz Palma. O ile jednak mali realiści szukali za wszelką cenę świętego spokoju i nie chcieli poprawiać świata, to Madej charakteryzował się jakimś wewnętrznym niepokojem. Pisarza nie dręczyły co prawda otchłanie metafizyki, ale za to nie dawały mu spać niepokoje etyczne. Dosłownie, nie tylko w przenośni, gdyż obarczony pracą i innymi obowiązkami, musiał zapewne zarywać noce, by pisać. Zwłaszcza że mnóstwo czasu zabierało mu samodokształcanie. Ciekawostką niech będzie, że z języka angielskiego w sokołowskim liceum otrzymał ocenę niedostateczną. Ile samozaparcia i wysiłku wymagało późniejsze opanowanie tego języka, i to w stopniu, który pozwalał na tłumaczenie wybitnych pisarzy? Literaturę od początku do końca traktował poważnie, wyznaczając jej rolę swoistego reflektora rozjaśniającego mroki i cienie człowieczego losu. „Nie rezygnując z gromadzenia realiów, wyznaczając ściśle miejsce i czas akcji, steruje w kierunku dużej metafory i jej podporządkowuje tok narracji”[5] – pisał o Madeju Michał Sprusiński. Tak jest choćby w Domu i Świcie, dwóch wstrząsających opowieściach o antywojennej wymowie. W tej pierwszej autor jako jeden z nielicznych w ówczesnej polskiej literaturze pisarzy poruszył objęty zmową milczenia proceder gwałtów dokonywanych przez polskich żołnierzy na niemieckich kobietach.
Kondycja społeczna predysponowała Madeja do odgrywania w literaturze roli naturszczyka. Człowiek formalnie mizernie wykształcony, pracujący na różnych podrzędnych posadach na prowincji, zmieniający często miejsce stałego pobytu powinien znać się tylko i wyłącznie na tym, co można by określić jako jego własne bytowanie. Pojawiali się tego rodzaju naturszczycy od czasu do czasu w literaturze, pisali o tym, co widzieli i słyszeli, nie siląc się na żadną głębszą refleksję czy zmaganie się z problematyką, która przekraczałaby horyzont ich widzenia i myślenia. Takim próbom literackim przypisywano zawsze walor pewnego rodzaju dokumentu, często przymykając oko na niedoskonałości warsztatowe. Madej wyłamuje się z roli, jaką miał do odegrania wedle zamysłów tych, którzy pragnęli mu patronować u progu jego kariery pisarskiej. Nie chciał występować na literackiej scenie w przebraniu naturszczyka. W debiutanckim tomie nie ma właściwie śladu autobiografizmu. Tak samo w Uczcie i Konstelacji. Niebagatelną rolę odegrała tu zapewne Zofia Hoffmanowa, która była wieloletnią opiekunką Madeja i redaktorką książek w Państwowym Instytucie Wydawniczym[6]. Wspominając perypetie z Pięknymi kalaliami, zaświadcza o tym Marek Nowakowski: „W późnych latach siedemdziesiątych z Czytelnika przeniosłem się do PIW-u i moją redaktorką została pani Zofia Hoffmanowa. Była świetna, czuła literaturę naprawdę, szanowała odrębność stylistyczną autorów, bardzo czujna na każdy błąd, usterkę; teksty przygotowywała do druku w postaci nieskazitelnej. Jej ulubieńcem, któremu matkowała, został Bogdan Madej, pisarz z Lublina. Było to około 1972 roku i powieść Madeja traktująca metaforycznie w zakamuflowanej formie o wydarzeniach Marca 1968 roku została zatrzymana przez cenzurę. Pisarz postanowił ją przemycić na Zachód i wydać u Giedroycia. Pośredniczyłem w przekazaniu tekstu do Paryża. Pani Zofia bardzo się martwiła o dalsze losy swego podopiecznego. Po druku książki w Instytucie Literackim w Paryżu Madej został umieszczony na czarnej liście autorów zakazanych. Popadł w niebyt. Trzymał się dziarsko. Cały nasz spisek dotyczący książki odbywał się w całkowitej dyskrecji i tylko my we troje braliśmy udział w grze. Pani Zofia jako wytrawna konspiratorka z czasów KPP umawiała się z nami na ulicy i tam zapadały najważniejsze decyzje”[7]. Kto wie, czy to właśnie nie jej mądremu wpływowi na pisarza, zwłaszcza w początkach jego twórczości, zawdzięcza się, że nie wpadł on w koleiny prymitywnego autobiografizmu?
Madej dość długo i konsekwentnie unikał wątków autobiograficznych w swojej twórczości. W rozmowie z Heleną Zaworską przyznał, iż natrętny autobiografizm zaciemniałby sens tego, co chciał wyrazić[8]. Oczywiście nie znaczy to, że doświadczenia życiowe, ludzie, których się spotyka, czy miejsca pobytu są bez znaczenia. Wprost przeciwnie: własne doświadczenia powinny ulegać daleko idącym przetworzeniom, służyć jako materiał do literackiej eksploracji. Szczątki osobistych przeżyć da się na pewno odnaleźć na kartach powieści i opowiadań, ale kryją się tam pod gęstą siatką symboli, deformacji i przekształceń, jakim uległy na skutek refleksji i konfrontacji z przemyśleniami innych osób. Ważny jest dla Madeja temat, a nie sam autor:
„H. Z.: (…) Czy pan, tak zasadniczo i konsekwentnie rezygnując z wyrażania własnej osobowości i własnych losów w literaturze – nie rezygnuje z czegoś ważnego, czegoś świadomie lub nieświadomie nie przemilcza?
B. M.: Nie wiem, czy coś zostało przez to stracone. Sądzę, że nie. W tej chwili się zastanawiam, bo pani zapytała, ale sam nigdy o tym nie myślałem. Może to jest założenie podświadome, ale uważam, że w tym typie literatury, jaki uprawiam, osoba autora nie jest potrzebna.
H. Z.: Dlaczego? Tyle pan mówi o wiarygodności, a jest to w końcu najbardziej wiarygodne doświadczenie, jakie pan zna. Pana osobowość, los, niepowtarzalność mają prawo być zaświadczone.
B. M.: Może jestem literackim kwakrem czy mormonem. Mówiłem pani, że byłem zafascynowany Faulknerem. Oderwanie się od niego kosztowało mnie wiele pisarskiego trudu. Faulkner powiedział, że autor jest niepotrzebny, nieistotne jest nazwisko Szekspira, ważne jest tylko to, co Szekspir napisał”[9].
Bohater Uczty miał pierwowzór w rzeczywistości. W rozmowie z Zaworską pisarz wyznał, że najpierw myślał o wiernym odtworzeniu losów człowieka, który próbował opuścić rodzinną wieś i osiąść w mieście. Te przenosiny jawiły mu się jako niesamowity awans społeczny, przerwanie odwiecznego kręgu chłopskiego bytowania, na jaki skazał go i pokolenia jego przodków los. Wszystko jednak wciąż sprzysięgało się przeciw tym zamiarom i obracało je wniwecz. Autor przyznał, że musiał zrezygnować z pierwotnego zamysłu i posłużyć się dość daleko idącym przetworzeniem wyjściowego materiału. Dlaczego? W rozmowie z Zaworską nie ma o tym mowy, lecz w artykule Macieja Podgórskiego w „Kamenie” znajdziemy słowa Madeja, który wyjaśniał: „modelem był żyjący człowiek, ale ja go trochę poprawiłem, bo on był niekonsekwentny, nie pomagał faktycznie swoim dążeniom”[10]. Uczta, wbrew temu, co stwierdza Zaworska, nie jest powieścią edukacyjną, ale rodzajem przypowieści. Autor, posługując się scenerią podrzeszowskiej wsi, podejmuje temat przeznaczenia człowieka. Pośród pól i lasów, w wiejskich chatach rozstrzyga się problem, który dręczył ludzkość od dawna, może nawet od zarania jej dziejów. Chodzi o to, co u antycznych autorów przybierało nazwę fatum, a u Faulknera rozpościerało się nad Yoknapatawphą w postaci „doom” – tragicznego przeznaczenia. Czy Stanisław Grabski, główny bohater powieści, nie jest pewnego rodzaju wcieleniem Sofoklesowego Edypa? Czy istota ludzka może przeciwstawić się losowi? Madej odrzuca banalne odpowiedzi w stylu, że człowiek może wszystko, jeśli tylko będzie chciał. Wszak osiągnięcie celu nie zależy wyłącznie od woli osoby. Wyzwolenie jest możliwe, ale jedynie w aspekcie indywidualnym. Cała maszyneria społeczna, w której przyszło jednostce egzystować, zniewala ją dogłębnie, deprawuje i niweczy ambitne zamiary.
Warto tu przytoczyć dość długi, ale niezwykle znamienny cytat. Narrator, wiejski nauczyciel, spotyka Stanisława i wiodą taką rozmowę:
„– Dwa lata temu – powiedział – czytałeś nam sztukę Szekspira. Nie pamiętam nawet, jak się nazywała, jak się nazywał ten duński królewicz, ale myślałem, że miał rację, kiedy zabił Poniusza i…
– Hamlet – powiedziałem – Poloniusza – poprawiłem go bezwiednie.
– Kiedy go zabił i powiedział stryjowi, że Poloniusz jest na uczcie.
Nie pamiętałem i spojrzałem pytająco na Stanisława.
– Pamiętasz? – powiedział – Ludzie króla nie mogli odnaleźć ciała Poloniusza, więc król spytał Hamleta, gdzie Poloniusz, i on powiedział: na uczcie.
Przypomniałem sobie.
– Na kolacji – poprawiłem znowu.
– Na uczcie? Gdzie? zapytał stryj.
– Na kolacji – powiedziałem, lecz Stanisław niecierpliwie potrząsnął głową.
– Możliwe – powiedział – ale to była uczta. O ucztę chodzi, a nie o zwykłą kolację. I wtedy Hamlet powiedział, nie tam, gdzie on je, tylko tam, gdzie jego jedzą.
– Tak – powiedziałem wyczekująco.
– Myślałem o tym. Pożyczyłem od ciebie tę książkę, żeby to dobrze przeczytać. Myślałem o tym, że moje życie jest taką ucztą, na której jestem tylko potrawą. Teraz jest inaczej. Wiem, że pojadę do Leżajska, i wiem, że mam po co.
Więc myślał o życiu jako uczcie i pochylając się nad synem, który za trzy tygodnie kończył dopiero pierwszy miesiąc, czuł, że przestaje być potrawą”[11].
- J. Błoński: Realizm jako zaproszenie do drzemki (w:) Czy „mały realizm”? Wybór i oprac. J. Kajtoch i J. Skórnicki. Warszawa 1967, s. 396 (pierwodruk artykułu: „Współczesność” 1966, nr 7).↵
- M. Sprusiński: Arkadia małej stabilizacji (w:) Czy „mały realizm”?, dz. cyt., s. 380 (pierwodruk artykułu: „Życie Literackie” 1965, nr 16).↵
- A. Augustyn: Obrona arkadyjczyka (O krytyce młodej literatury polemicznie) (w:) Czy „mały realizm”?, dz. cyt., s. 390 (pierwodruk artykułu: „Życie Literackie” 1966, nr 7).↵
- Jest to niepozbawiona dramatyzmu opowieść z życia lotników. Posłużyła ona Andrzejowi Twerdochlibowi do stworzenia scenariusza filmowego. Twerdochlib połączył wątki z Miecza i kądzieli z powieścią Jerzego Korczaka Jak na niebie, tak i na ziemi. Na podstawie tego scenariusza Julian Dziedzina nakręcił w 1973 roku film Na niebie i na ziemi. Później sfilmowano jeszcze trzy opowiadania Madeja: Pan W. (Pan Wacław z Maści na szczury), reż. Krzysztof Gruber (1985); Kurs na lewo, reż. Paweł Unrug (1986); W środku Europy (Żydzi, Tatarzy, inni z Półtraktatu o lewitacji), reż. Piotr Łazarkiewicz (1990). Podpisana też była umowa z telewizją na realizację Prywatnej rzeczy Alfreda Cunga. Opowiadanie to zamieszczono w 1997 roku w zbiorze Półtraktat o lewitacji. Do realizacji filmu nigdy jednak nie doszło.↵
- M. Sprusiński: Nowe debiuty. „Życie Literackie” 1964, nr 51, s. 8.↵
- B. Madej: Jego wysokość, dz. cyt., s. 120.↵
- M. Nowakowski: Nekropolis. Warszawa 2005, s. 87.↵
- W czasie gdy Bogdan Madej rozmawiał z Heleną Zaworską, miał już w swoim dorobku kilka opowiadań o wyraźnie autobiograficznym charakterze, m.in. Syna walczącej Europy (okres dzieciństwa w czasie wojny) i Żydów, Tatarów, innych (nauka w sokołowskim liceum). Opowiadania te wraz z innymi tekstami również z mocno podkreślonymi wątkami autobiograficznymi weszły do zbioru Półtraktat o lewitacji z 1997 roku. Zbiór Abonament z 2002 roku otwiera autobiograficzne opowiadanie Szaleństwo rannego miasta, w którym autor powraca do Leszna z wczesnych lat 50., kiedy to uczył się tam w liceum handlowym. Przy okazji warto wspomnieć o dwuczęściowym cyklu wspomnień Madeja Między Niemnem i Sanem, który został opublikowany w 2 i 3 numerze „Kresów” z 1995 roku.↵
- H. Zaworska: Dojść do słowa. Rozmowa z Bogdanem Madejem. „Odra” 1988, nr 4, s. 63.↵
- M. Podgórski: Potrzeba wysokich wymagań. „Kamena” 1971, nr 1, s. 5.↵
- B. Madej: Uczta. Warszawa 1965, ss. 238–239.↵
1 comment
Odnoszę wrażenie, że w tekście krytycznym Tomasza Kłuska bardziej chodzi o to, by wykazać, jak postawa życiowa tudzież twórczość omawianego autora (Bogdana Madeja)ma się do osobowości innych autorów niż o to, co Madej czytelnikowi proponuje. Możliwe, że jest to “sposób na recenzję” powszechnie praktykowany przez krytyków, a to, czego ja bym oczekiwał, mianowicie podanie czytelnikowi generalnej recepty na ten kłopot, jaki dla każdego z nas stanowi życie, to mrzonka nie mająca pokrycia w możliwościach nie tylko recenzenta, lecz – nikogo w ogóle. Niemniej, czym jest literatura, jeśli nie porywaniem się na niemożliwe?
Comments are closed.