Dnia 6 lipca 1962 roku zmarł William Faulkner, wybitny pisarz amerykański, autor sagi Południa, a dokładniej mówiąc – jednego z północnych okręgów stanu Missisipi. Kraina ta we Wściekłości i wrzasku, Absalomie, Absalomie, Światłości w sierpniu oraz wielu innych książkach Faulknera to wyimaginowana Yoknapatawpha. Wyimaginowana, ale tylko w sensie beletrystycznego przetworzenia rzeczywistych miejsc, sytuacji i ludzi z ojczystego dla pisarza regionu Stanów Zjednoczonych. Na przykładzie twórczości Faulknera doskonale widać, że literackie przypowieści, parabole i moralitety najlepiej osadzać w konkretnych realiach, wyzyskując lokalny koloryt. Wtedy twórca pisze o tym, co zna z autopsji, a reszta jest już sprawą talentu, inteligencji, doświadczeń i przemyśleń.
Krakowskie „Życie Literackie” pożegnało laureata Nagrody Nobla z 1949 roku krótką notką, w której uwypuklono znaczenie, jakie dla jego twórczości miały powieści Henryka Sienkiewicza, niezbyt wyraźną czarno-białą fotografią oraz tłumaczeniem tytułowego opowiadania ze zbioru Zejdź, Mojżeszu[1]. Autorem przekładu był – zatrudniony podówczas w charakterze drobnego urzędnika w lubelskim „Energomontażu” – Bogdan Madej. Jego nazwisko pojawiło się w cenionym tygodniku społeczno-kulturalnym pośród takich znakomitości jak Jan Błoński, Wacław Kubacki czy Bolesław Taborski. Tłumaczenie opowiadania o skazanym na karę śmierci Samuelu Worshamie Beauchampie, czarnoskórym zabójcy policjanta, można potraktować jako debiut prasowy późniejszego autora Maści na szczury[2]. Co prawda w kompendiach typu Polscy pisarze współcześni. Informator 1944–1968 (1970) czy Mały słownik pisarzy polskich (1981) mowa jest o opowiadaniach Madeja ogłoszonych na łamach prasy już w 1958 roku, jednak nie były to chyba teksty istotne, skoro sam pisarz za swój właściwy debiut prozatorski, a nie translatorski uznawał Listy z Italii, zamieszczone w osiemnastym numerze tygodnika „Zwierciadło” z 1964 roku[3].
Tak jak Faulkner również i Madej miał swoją Yoknapatawphę. Były nią południowo-wschodnie rejony Polski, a właściwie – Rzeszowszczyzna i Lubelszczyzna. W opowiadaniach składających się na Młodych dorosłych ludzi (1964) refleksje autora nie zostały wyraziście wpisane w kontekst topograficzny, chociaż i tam w Wawrzynie dla bohatera wielokrotnie pada nazwa Chełm, a w Jednym z transportu bohater ucieka z pociągu, którym Niemcy przewozili Żydów z jakiegoś miasteczka na Lubelszczyźnie do obozu koncentracyjnego. W niemal wszystkich późniejszych utworach (z wyjątkiem na przykład Pięknych kalalii albo dojrzewania miłości z 1974 roku) miejsce akcji jest już mocno zarysowane i odgrywa istotną rolę. W Uczcie (1965) mamy zatem Łowisko i Górno, wioski na Rzeszowszczyźnie, w Konstelacji (1968) Lublin i Chełm, w Maści na szczury (1977) pojawia się natomiast wieś Krzemień, położona chyba gdzieś na Lubelszczyźnie, choć prawdopodobnie niemająca nic wspólnego z miejscowością o tej nazwie w okolicach Janowa Lubelskiego. W zbiorze opowiadań Półtraktat o lewitacji (1997) pisarz przezwyciężył charakteryzującą go wcześniej niechęć do autobiografizmu, tym samym w jego prozie musiały się nasilić wątki regionalne. Z wyjątkiem Wielkiej bitwy na trakcie do raju co rusz powracają w tym tomie nazwy takich miejscowości jak Łowisko, Kamień, Rudnik nad Sanem, Górno, Nienadówka, Sarzyna, Stalowa Wola, no i oczywiście Lublin. W tytułowym opowiadaniu znajduje się też niezwykle plastyczny opis Grodna – miasta, w którym Madej spędził lata wczesnego dzieciństwa. Jeszcze inaczej jest w wydanym w 2002 roku – już po śmierci autora – zbiorze opowiadań Abonament. W tekstach tych co prawda często jest mowa o Lublinie, ale mają one raczej charakter kronikarski i mogą budzić wiele zastrzeżeń co do swej wartości literackiej.
Wspominając spotkanie z Arturem Sandauerem pod koniec lat 80., Madej pisał:
„Sandauer pytał o wszystko. Co napisałem? Kiedy? Gdzie i co wydałem? Dlaczego dotąd się nie zetknęliśmy? Co ukończyłem i gdzie? Kiedy mu powiedziałem, że nie mam matury, długo nad tym rozmyślał i po moich wyjaśnieniach, dlaczego tak się stało, wyraził ubolewanie. Wyższe wykształcenie, powiedział, daje niezbędny europejski szlif. Znów ubawiony zaprotestowałem i powołałem się na przykład Faulknera. Z miejsca zaczęliśmy rozmawiać o jego twórczości. Sandauer słuchał mnie uważnie i jeszcze uważniej mnie obserwował. Kiedy mu powiedziałem, że trochę tłumaczyłem Faulknera, był zaskoczony.
– Skąd pan zna angielski?
Powiedziałem, że jestem samoukiem.
– I tłumaczył pan Faulknera?
– Nie tylko. Innych autorów też.
– Coś podobnego! – krzyknął do żony – Słuchaj! On się sam nauczył angielskiego i tłumaczył Faulknera! Niesłychane!”[4]
Niesłychana była cała droga życiowa Bogdana Madeja. Przymuszony do przerwania nauki w liceum ogólnokształcącym w Sokołowie Małopolskim, mając niespełna osiemnaście lat, rozpoczął pracę jako brakarz w Hucie Stalowa Wola. Nieostrożne wypowiedzi – a były to przecież wczesne lata 50. – poskutkowały donosami do miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa. Potem były dwumiesięczne przesłuchania i przyszły pisarz otrzymał coś w rodzaju wilczego biletu. W każdym razie próby przeniesienia się do innej szkoły spełzły na niczym i trzeba było podjąć pracę, a następnie odbyć trzyletnią służbę wojskową w marynarce wojennej. Wszystko to sprawiło, że Bogdan Madej początkowo nie mógł, a potem już prawdopodobnie nie chciał podnosić swojego formalnego wykształcenia. Poprzestał na trzech klasach liceum. Zmieniając zawody i miejsce zamieszkania, uprawiał „selfmademaństwo”. Jest to określenie autorstwa Henryka Berezy, które stosował w odniesieniu do innego prozaika – Zygmunta Trziszki. Samoedukacja, brak zaufania do jakichkolwiek autorytetów i niesamowita energia w dążeniu do zaspokojenia kulturalnych aspiracji wbrew wszelkim uwikłaniom w codzienność i szarzyznę życia to zasadnicze cechy selfmademana. „Komuż bowiem w dzisiejszych czasach chce się «siebie robić» samemu, gdy można, rezygnując z wszelkiego wysiłku, dać «się zrobić» przez innych”[5] – pisał Bereza o Trziszce, ale słowa te niewątpliwie da się też odnieść do autora Pięknych kalalii.
Język angielski był przynajmniej początkowo najważniejszym elementem „selfmademaństwa” Madeja. Lektura w oryginale tekstów Williama Faulknera, Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka usensowniała egzystencję tego kontrolera jakości i zaopatrzeniowca w Stalowej Woli, pracownika PZU w Nisku, urzędnika w Lublinie, Rzeszowie, Chełmie i Rejowcu. Następnym etapem były próby samodzielnego tłumaczenia utworów angielskich i amerykańskich pisarzy. Przekłady musiały być na tyle dobre, że ich autora wpisano na listę tłumaczy Państwowego Instytutu Wydawniczego[6]. W 1968 roku ukazała się w PIW-owskiej serii Klubu Interesującej Książki powieść amerykańskiego pisarza Douglasa Woolfa Ucieczka w przekładzie Bogdana Madeja. Woolf podejmował w niej temat starości w społeczeństwie amerykańskim. Książka stanowiła wyraz buntu przeciw marginalizacji wiekowych ludzi i traktowaniu ich jako swoistego balastu. Przekład spotkał się z przychylnym przyjęciem, ale Madej już w połowie lat 60. uznał, że praca translatorska nie do końca go satysfakcjonuje, i postanowił przede wszystkim samemu pisać.
Jesienią 1964 roku Krzysztof Teodor Toeplitz kupił w księgarni dziesięć książek, aby na podstawie lektury tych na chybił trafił wybranych publikacji zapoznać się z kondycją ówczesnej prozy tworzonej przez młodych autorów. Pośród utworów Ernesta Brylla, Wiesława Dymnego, Bohdana Drozdowskiego, Leona Wantuły, Władysława Terleckiego i innych znalazł się również debiutancki tom opowiadań Bogdana Madeja Młodzi dorośli ludzie. Toeplitz swoje przemyślenia opublikował w nowo powstałej naówczas warszawskiej „Kulturze”, którą założono w miejsce zlikwidowanych w 1963 roku „Nowej Kultury” i „Przeglądu Kulturalnego”. W swym tekście Młodym dorosłym ludziom poświęcił jednak niewiele miejsca. Za dzieła mocno wybijające się ponad przeciętność uznał Ciotkę Brylla i Opowieści prawdziwe Dymnego. Wspólną cechą wszystkich wspomnianych utworów prozatorskich, owej – według określenia publicysty – „literatury martwego sezonu”, jest charakterystyczny klimat: „Tym klimatem jest niewątpliwie aura naturalizmu. Dochowaliśmy się literatury penetrującej życie i obróconej aż nazbyt może demonstracyjnie w stronę prostego człowieka. Jest to jednak, wbrew przewidywaniom, literatura o skróconej perspektywie intelektualnej lub też szerzej – literatura bez swojej podstawowej funkcji: bez mitologii. Nie trzeba chyba argumentować, że tradycyjną funkcją pisarstwa jest mitotwórstwo. To mity współczesne, nie zaś jedynie narastający zasób obserwacji stanowią linię przewodnią piśmiennictwa. Od tej postawy jednak stroni wyraźnie moich dziesięć książek. Stroni przez swój programowy antyintelektualizm, swój antypsychologizm, swoją prowincjonalność”[7].
Trudno zgodzić się z Toeplitzem, który hurtem potraktował tak różne książki, jak wspomniane wcześniej utwory Brylla i Dymnego czy choćby Pożar Władysława Terleckiego i właśnie Młodych dorosłych ludzi Madeja. Zarzut ograniczenia się do obserwacji, braku ambicji intelektualnych i rezygnacji z tworzenia własnej mitologii w odniesieniu do opowiadań Madeja świadczy co najwyżej o tym, że autor tekstu w „Kulturze” niezbyt dokładnie zapoznał się z publikacją, o której wyrażał tak kategoryczne sądy. Nieco więcej racji miał już chyba Stefan Melkowski, gdy zarzucał Madejowi niedocenianie konkretu i tworzenie czegoś, co określił jako „jednowymiarowe alegorie”[8]. Toeplitz mówił o antyintelektualizmie prozy Madeja, natomiast Melkowski zarzucał jej przeintelektualizowanie. Toeplitz znajdował więc u Madeja tylko obserwację, a nie dopatrzył się żadnej idei, z kolei zdaniem Melkowskiego Madej tworzył parabole – czy też raczej czytanki jako ich wynaturzone wersje – nie wyzyskując w odpowiedniej mierze zmysłu obserwacji. Realia były w tym wypadku tak deformowane, aby mogły stanowić uzasadnienie z góry powziętej tezy. Wydając negatywny sąd o Młodych dorosłych ludziach, za wzorcową realizację literackiej paraboli Melkowski uznał opowiadanie Bardzo starzy oboje Kazimierza Brandysa: „tekst, który równie dobrze jest opowieścią o niedzielnym przedpołudniu dwojga staruszków spędzonym w czerwcu 1964 roku na werandzie domku w Podkowie Leśnej, jak i historią dziejów Polaków w ostatnim półwieczu, przypowieścią o rodzeniu się i umieraniu, esejem na temat samotności itd., itd.”[9]
Największym zrozumieniem prozy Madeja wykazał się Henryk Bereza. Najpierw powitał on Młodych dorosłych ludzi pozytywną recenzją w siedemnastym numerze „Nowych Książek” z 1964 roku, a później w pierwszym numerze „Twórczości” z 1969 roku poświęcił Madejowi szkic pod tytułem Postawa, który przedrukowany został w tomie Prozaiczne początki. W artykule tym pisał: „Młodzi lub niezupełnie młodzi ludzie z opowiadań Bogdana Madeja nie są gniewni ani wściekli na sytuację, choć dla żadnego z nich nie jest to sytuacja taka, jakiej by chciał. Ludzie Bogdana Madeja wypróbowują siebie w takiej właśnie sytuacji. Jeśli nawet nie są dojrzali, to są w trakcie zdawania egzaminu z dojrzałości. W sytuacjach zawsze trudnych, a niekiedy najtrudniejszych. Nie bez powodu obecny debiutant w literaturze (rocznik 1934) nie stroni od sytuacji wojennych, choć nie są to sytuacje, których by mógł bezpośrednio i osobiście doświadczyć. Nie zawsze zależy mu też na pełnym autentyzmie tych sytuacji. Czasem są to sytuacje modelowe, niejako wypreparowane na użytek tej próby, w której człowiek powinien się wykazać charakterem i dojrzałością. Wojna jest naturalną domeną takich sytuacji. Dla nich sięga Madej w czas wojny zarówno wtedy, gdy okoliczności wojenne swobodnie modeluje, jak i wtedy, gdy czasem dba niemal o dokumentalną autentyczność opowieści”[10].
- W. Faulkner: Zejdź, Mojżeszu. Tłum. B. Madej. „Życie Literackie” 1962, nr 28, ss. 3, 5–6.↵
- K. Batora: Bogdan Madej (w:) Współcześni polscy pisarze i badacze literatury. Słownik biobibliograficzny, t. 5. Pod red. J. Czachowskiej i A. Szałagan. Warszawa 1997, ss. 237–238. Autorka hasła pisze o opowiadaniu Zstąp, Mojżeszu, podczas gdy w „Życiu Literackim” zatytułowane jest ono Zejdź, Mojżeszu. Taka była propozycja Madeja. Natomiast Go Down, Moses przetłumaczyła jako Zstąp, Mojżeszu Zofia Kierszys w książkowym wydaniu zbioru opowiadań Faulknera z 1966 roku.↵
- Również w leksykonie Pisarze współcześni regionu lubelskiego Jana Smolarza z 1999 roku za debiut Madeja uznaje się tłumaczenie Zejdź, Mojżeszu Faulknera.↵
- B. Madej: Jego wysokość (w:) „Śnił mi się Artur Sandauer”. Rozmowy i wspomnienia. Pod red. J. Barana. „Hereditas Polono-Judaica” 2. Kraków 1992, ss. 120–121.↵
- H. Bereza: Selfmademaństwo (w:) tegoż: Taki układ. Warszawa 1981, s. 325.↵
- Informacja podana przez Bogdana Madeja w filmie Półtraktat o lewitacji, zrealizowanym przez Adama Kulika w oddziale lubelskim TVP w 1999 roku.↵
- K. T. Toeplitz: 10 książek. „Kultura” 1964, nr 46, s. 3.↵
- S. Melkowski: Przypowieść w rodzimym wydaniu młodzieżowym (w:) tegoż: Oczekiwania i zapowiedzi. Łódź 1980, s. 142.↵
- Tamże, s. 142.↵
- H. Bereza: Postawa (w:) tegoż: Prozaiczne początki. Warszawa 1971, ss. 216–217.↵
1 comment
Odnoszę wrażenie, że w tekście krytycznym Tomasza Kłuska bardziej chodzi o to, by wykazać, jak postawa życiowa tudzież twórczość omawianego autora (Bogdana Madeja)ma się do osobowości innych autorów niż o to, co Madej czytelnikowi proponuje. Możliwe, że jest to “sposób na recenzję” powszechnie praktykowany przez krytyków, a to, czego ja bym oczekiwał, mianowicie podanie czytelnikowi generalnej recepty na ten kłopot, jaki dla każdego z nas stanowi życie, to mrzonka nie mająca pokrycia w możliwościach nie tylko recenzenta, lecz – nikogo w ogóle. Niemniej, czym jest literatura, jeśli nie porywaniem się na niemożliwe?
Comments are closed.