W Uczcie cały czas mówi się o podrzeszowskich wsiach: Łętowni, Łowisku, Górnie, Jeżowym, ale tak naprawdę czytelnicy niewiele się o nich dowiadują. Jak sądzę, nie dlatego, że autor nie potrafił pokazać tych miejsc w sposób obrazowy, ale dlatego, że po prostu nie chciał. Wszyscy tu mówią mniej więcej jednakowym językiem: i chłopi, i wiejscy nauczyciele, a nawet sam narrator. Uczta to jednak nie rodzajowe obrazki z życia wsi polskiej, lecz opowieść o przechodzeniu ludzi ze wsi do miast, o tak zwanym awansie społecznym. Nie bez powodu chyba książka owa nawiązuje tytułem nie tylko do Szekspirowskiego Hamleta, ale również do sławnego dialogu Platona – mamy wszak do czynienia z rodzajem swoistej rozprawy filozoficznej.
Do tematu przeznaczenia powrócił pisarz w opowiadaniu Półtraktat o lewitacji. Narrator spotyka staruszkę obdarzoną zdolnością odczytywania przeszłości. Pyta kobietę o śmierć swojego stryja Szczepana, który został zabity w czasie wojny przez Niemców. Czy mógł tego uniknąć? Kobieta odpowiada, że jakkolwiek postąpiłby Szczepan, musiał zginąć, gdyż taki los był mu pisany – nie ma znaczenia, czy pozostałby w zajętym przez Rosjan Grodnie, czy też uciekł do Generalnej Guberni. To los wydał na bohatera wyrok śmierci, a Niemcy bądź Rosjanie byli tylko wykonawcami.
Konstelacja jest najbardziej lubelską z książek Bogdana Madeja. Piotr, były więzień obozu koncentracyjnego na Majdanku, postanawia pozostać po wojnie w Lublinie i rozpocząć pracę jako przewodnik wycieczek w muzeum na terenie miejsca kaźni. Wraz z Piotrem i będącą z nim w związku Anną czytelnicy przemierzają ulice miasta. Jest to Lublin wczesnych lat 60. XX wieku, a reminiscencje sięgają także lat 50. i nawet 40. Oto spotkanie przy dawnym rektoracie UMCS na placu Litewskim, jeszcze przed pożarem tego budynku w 1960 roku, później koniak i kawa w restauracji „Lublinianka”, wreszcie – film Ottona Premingera Anatomia morderstwa z Jamesem Stewartem w roli głównej oglądany w kinie „Wyzwolenie”. Trolejbusy z pantografami i miejskie autobusy, za szybami których „Lublin wtłoczony w ciemność”. W pogodne dni tłumy, które spieszą na basen przy ulicy Lubomelskiej albo do parku z muszlą koncertową. W księgarniach słowniki Larousse’a, Robert Penn Warren, Carson McCullers, John Steinbeck i La nausée Jeana-Paula Sartre’a. Ten miejski katalog jest tak obszerny, że Bereza nazwał Konstelację „widokówką z Lublina”[1].
Powieść nie jest odkrywcza ani pod względem treści, ani pod względem formalnym. Nie znaczy to, że była utworem chybionym. Realia codzienności zostały sugestywnie odtworzone, portrety psychologiczne są pogłębione, kompozycja jest właściwie bez zarzutu. To książka, w której autor konsekwentnie rozwinął wszystko, co było dobrego w Młodych dorosłych ludziach. A przecież już sam debiutancki tom był zbiorem udanym. Madej podjął w Konstelacji temat ludzi zarażonych śmiercią i jako kolejny z całego szeregu twórców doszedł do konkluzji o niemożności wyzbycia się bagażu doświadczeń wojennych. Rację miał Tadeusz Kłak, gdy stwierdzał w „Kamenie”: „Teren, po którym Madej porusza się w Konstelacji, jest bardzo trudny, w poważnej mierze wykorzystany przez jego poprzedników, ale przecież co pewien czas te same sprawy jawią się w innym świetle, wymagają odmiennego przedstawienia”[2]. Zapewne istniały w polskiej literaturze lepsze próby uporania się z tą problematyką, niemniej i głos Madeja był czymś istotnym.
O ile Konstelacja stanowi zwieńczenie pierwszej fazy pisarstwa Madeja, o tyle Piękne kalalie rozpoczynają nowy etap. Sam autor twierdził, że z chwilą postawienia ostatniej kropki w Konstelacji zakończył się spontaniczny okres jego pisania[3]. Nie do końca można się z tym zgodzić, gdyż proza Madeja od początku była mocno wyspekulowana i spontaniczności było w niej raczej niewiele. Stanowiło to nawet zaletę. Jeśli przez spontaniczność będziemy rozumieć to, że autor w momencie tworzenia nie do końca uświadamia sobie metody pisarskie, to ostatecznie można by się zgodzić. Ale przecież i dużo potem, w czasie pisania Maści na szczury, Madej pozostał autorem w powyższym sensie spontanicznym. W rozmowie z Sandauerem wcale się z tym nie krył:
„W jakimś momencie, podczas pierwszej naszej rozmowy, oczy mu się nagle rozjaśniły, jakby wchłonął w nie nagle wiele błękitu z bladego wiosennego nieba. Zachichotał i pokręcił głową.
– Nie mogę się zorientować – powiedział – jak pan to zrobił?
Byłem zaskoczony.
– Co ja zrobiłem?
– No – powiedział i przyjrzał mi się. – Jak pan tę Maść na szczury napisał?
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, ale byłem zaskoczony pytaniem.
– Coś podobnego! – powiedział Sandauer jeszcze raz i znów przyglądał mi się badawczo, jakby zdziwiony, że mogłem te opowiadania napisać”[4].
Koniec owej spontaniczności był tak naprawdę końcem dominacji tematyki dotyczącej problemów etyki indywidualnej. Maciej Podgórski słusznie zauważył, że trzy pierwsze publikacje książkowe Madeja stanowią próbę odpowiedzi na jednostkowe pytania egzystencjalne. Podgórski wyczekiwał z niecierpliwością na moment, w którym autor Konstelacji zmierzy się z tym, co można określić uwarunkowaniem społeczno-historycznym: „Tak czy inaczej literatura Madeja poruszała się dotąd na kameralnej i właściwie ahistorycznej płaszczyźnie, gdzie człowiek wobec świata znaczyło: człowiek wobec najbardziej przyległych doń atrybutów jego losu oraz wobec drugiego człowieka. Wielce byłbym ciekaw, co też bezkompromisowość pisarska i rozwaga podsuną Madejowi, kiedy on wreszcie zmierzy się z problemem: człowiek wobec historycznie, społecznie określonej szerszej rzeczywistości?”[5].
Wydarzenia Marca 1968 okazały się przełomowe dla twórczości Madeja o tyle, że pisarz znacznie poszerzył krąg tematyczny poprzez uzupełnienie etyki indywidualnej etyką społeczną. To wyjście ponad poziom jednostkowej moralności i próba analizy sposobów funkcjonowania państwa spowodowały konflikt z cenzurą. W październiku 1970 roku autor złożył w Państwowym Instytucie Wydawniczym maszynopis powieści Piękne kalalie albo dojrzewanie miłości. Już w styczniu następnego roku otrzymał odpowiedź odmowną. Późniejsze próby spełzły na niczym. Powieść ze względów cenzuralnych nie mogła być wydrukowana. Madejowi sprzyjała i próbowała w miarę swoich możliwości pomóc Zofia Hoffmanowa. Co więcej, ówczesny dyrektor PIW-u Andrzej Wasilewski także był za drukiem książki, ale nie zdołał przemóc bariery cenzury. Aluzje były zbyt przejrzyste, wymowa polityczna jednoznaczna. W końcu Wasilewski zrezygnował ze zmagań z urzędem na ulicy Mysiej, a po latach wspominał Piękne kalalie jako jeden z tytułów, „z którymi PIW miał szczególne kłopoty w cenzurze”. Te inne tytuły to Rozmowy z katem Kazimierza Moczarskiego, Żart Milana Kundery i Do piachu Tadeusza Różewicza[6].
Dopóki Madej ograniczał się do prób odpowiedzi na pytanie, jak powinien żyć człowiek, jego utwory były przez cenzurę przepuszczane; z chwilą kiedy zaczął pytać, jak powinno funkcjonować państwo, przestały być drukowane. Historia powtórzyła się też w przypadku zbioru opowiadań Maść na szczury. Złożony w styczniu 1976 również w PIW-ie tekst został odrzucony[7]. Autor zdecydował się na wydanie swoich książek w Instytucie Literackim w Paryżu. Publikacje u Jerzego Giedroycia zamknęły Madejowi drogę do krajowych wydawnictw i czasopism. Tu mógł drukować tylko w tzw. drugim obiegu, poza cenzurą. W lubelskich „Spotkaniach” wydał pod koniec lat 70. esej Polska w orbicie Związku Radzieckiego.
Janina Katz w recenzji Pięknych kalalii w paryskiej „Kulturze” zestawiła ten utwór z innymi powieściami wydanymi w Instytucie Literackim, tj. z Zatrzymanym do wyjaśnienia Stanisława Wygodzkiego i Cudowną meliną Kazimierza Orłosia[8]. Zdaniem recenzentki żadna z tych książek nie mogła się ukazać w kraju ze względu na swą dwuwarstwowość – w każdej z nich realistyczna sytuacja była tylko pretekstem do snucia metaforycznych wątków o bardzo jednoznacznej wymowie politycznej. Sens przedstawianych wydarzeń, miejsc, ludzi nie wyczerpywał się jedynie w pełnieniu funkcji deskrypcyjnej. To właśnie metaforyzacja fabuły z góry skazywała powieść Madeja na niebyt na krajowym rynku wydawniczym. Alegoria jest zawsze bardziej demaskatorska niż realistyczny opis jakiegoś konkretnego przypadku. Można sobie wyobrazić sytuację, w której ktoś ukazuje nadużycia wysokiego rangą urzędnika partyjnego, dajmy na to, na szczeblu wojewódzkim, a utwór taki przechodzi przez cenzorskie sito. Przypadek zdemoralizowanego aparatczyka poszedłby na karb tego, że partia posługuje się tylko ludźmi, a ludzie, jak wiadomo, to nie anioły. Zdarzyć się więc może od czasu do czasu jakiś zbłąkany komunistyczny prominent. Najważniejsze, że góra partyjna czuwa, wyłapuje takich osobników i pozbywa się ich ze swoich szeregów. Partia jako całość jest natomiast nieskalana, nie błądzi i bezustannie wiedzie naród do ustroju szczęśliwości. Powstawały takie książki i filmy, a nawet w niektórych okresach były silnie propagowane i rozpowszechniane.
Jednak Madej nie opisał jedynie jednostkowego przypadku. Janina Katz zwraca uwagę na biblijny poniekąd początek Pięknych kalalii. Ewa kusi Marka – takie imiona mają główni bohaterowie – jabłkiem. Jest tu ono nie tylko symbolem pokusy erotycznej, ale posiada znaczenie wręcz polityczne. Oto grupa fanatyków, która przejęła władzę nad miastem, uznała jabłka za szkodliwy przeżytek. Na ich miejsce winny wejść do użytku kalalie, ale nie wchodzą, bo nikt nie potrafi stworzyć takich owoców. Kalalii nie ma, a za spożywanie jabłek grożą kary. Czuwa nad tym wszystkim wydział ogrodnictwa. Ukazane przez Madeja miasto staje się metaforycznym obrazem państwa totalitarnego, ogrodnicy to policja polityczna, jabłka to symbol normalności, a kalalie – dogmatyzmu i obłędnej ideologii. Pierwszy bunt przeciw władzy nie powiódł się, ale nie oznacza to końca walki. Cała nadzieja w młodych ludziach, takich jak Marek i Ewa.
Dwuwarstwowość zostaje też zachowana w Maści na szczury. Pierwiastek realistyczny ulega tutaj wzmożeniu, choćby przez bardzo udaną próbę sparodiowania gwary wiejskiej. Janina Katz wyznaje: „od Konopielki Edwarda Redlińskiego nie czytałam niczego, co brzmiałoby tak autentycznie”[9]. Wzmocnieniu pierwiastka realistycznego towarzyszy osłabienie jednoznaczności metafory. Dokonuje się jej uniwersalizacja. Jeżeli w Pięknych kalaliach metaforyczna optyka obejmowała wyłącznie praktyki totalitarnego państwa, to w Maści na szczury chwyt ten ma znaczenie bardziej ogólne, ponadustrojowe. Dlatego opowiadania z Maści na szczury w dużej mierze nadal zachowują aktualność. Pochówek jest gorzką satyrą na pazerność człowieka, Kurs na lewo[10] mówi o funkcjonowaniu klik, które tworzą skorumpowani urzędnicy, Podkowy i Maść na szczury to teksty o społeczeństwie zbiurokratyzowanym do granic absurdu. W Panu Wacławie podąża Madej śladem Marka Nowakowskiego i przedstawia wizję społeczeństwa, w którym resztki honoru i solidarności zachowują przestępcy, a tak zwani porządni obywatele żyją w oparach kłamstwa i obłudy. Utwór ten odczytać można jako modelowe studium mechanizmu rozbijania solidarności grupowej za pomocą trzech metod: zastraszenia, przekupstwa, szantażu. W faulknerowskim z ducha opowiadaniu Głęboką nocą. Walc, które drastycznością dorównuje Azylowi i Światłości w sierpniu, pisarz demaskuje najbardziej mroczne instynkty drzemiące w człowieku – zdaje się wręcz mówić: świat jest pełen ludzi takich jak Joe Christmas, zbrodniarz ze Światłości w sierpniu. Niewiele trzeba, aby te mroczne instynkty wyzwoliły się w człowieku. W Maści na szczury autor sięgnął – jak sam to określił – dna ludzkiego bytowania, wręcz piekła[11].
Porównując Piękne kalalie i Maść na szczury z wydanym już po śmierci Madeja zbiorem opowiadań Abonament, trzeba stwierdzić, że te ostatnie teksty w żaden sposób nie dorównywały utworom opublikowanym niegdyś w Instytucie Literackim. W Abonamencie nie ma już właściwie dwuwarstwowości, zamiast ujęcia metaforycznego pojawia się czarno-białe widzenie świata. W Pięknych kalaliach też istniał dość schematyczny podział na dobrych i złych, ale był osłabiany przez groteskę. W Abonamencie tak jaskrawe uproszczenia nie znajdują już żadnego usprawiedliwienia, zwłaszcza że miała to być literatura realistyczna o kronikarskim charakterze. Być może opowiadania owe posiadają pewne walory jako rodzaj kroniki lat 80., ale większe sproblematyzowanie tematów i unikanie hasłowości lepiej przysłużyłyby się realizacji artystycznych zamysłów. Dziwić też może, że spod pióra autora, który zwykle bardzo dbał o formę swoich utworów, wyszły teksty skomponowane tak niestarannie, z nieprzekonującymi portretami psychologicznymi, osadzone w realiach rodem z telewizyjnych przekazów. Zamykające zbiór opowiadanie Zwiastun, mające stanowić diagnozę sytuacji, w jakiej znalazł się kraj po transformacji ustrojowej, jest zdecydowanie najsłabsze w całej książce. Na szczęście Abonament to jedyna tak słaba publikacja w dorobku twórczym Bogdana Madeja. Pisarz ten powinien być oceniany nie przez pryzmat Abonamentu, a Maści na szczury, stawiającej go w rzędzie najwybitniejszych prozaików polskich doby powojennej.
W 1974 roku opublikowano w „Twórczości” zapis dyskusji o literaturze XXX-lecia. W rozmowie wzięli udział Henryk Bereza, Zbigniew Bieńkowski, Tomasz Burek, Tadeusz Drewnowski i Andrzej Kijowski. Bereza i Kijowski zaprezentowali dwa diametralnie różne stanowiska. Bereza twierdził, że interesuje go literatura jako literatura, a więc jako rozwój form artystycznych, zmiany w stylu i języku, natomiast Kijowski oznajmił, że literatura w tym ujęciu nie zajmuje go w ogóle, szczególnie jeśli chodzi o prozę. Epika musi służyć czemuś więcej, realizować określone idee, gdyż w przeciwnym wypadku staje się kolekcją rozpoetyzowanych form prozatorskich bądź towarem, który nie służy do niczego, a wtedy trudno się dziwić, że nie znajduje nabywców. Zdaniem Kijowskiego taki los słusznie spotkał młodą literaturę po roku 1956, zasłużyła sobie bowiem na to nie tylko nieudolnością, ale i bezideowością. Krótko mówiąc: literatura popaździernikowa zawiodła pokładane w niej nadzieje. Henryk Bereza zajął zupełnie inne stanowisko. Dopatrzył się przełomu w wystąpieniach prozaików około roku 1960. Od tego czasu literatura zaczęła być ważna właśnie jako literatura, a nie jako wyrazicielka takiego czy innego światopoglądu[12].
Wczytując się w prozę Madeja, trudno nie zauważyć, że był on zwolennikiem koncepcji Andrzeja Kijowskiego. Literatura powinna być wyrazem buntu człowieka wobec przeznaczenia, bez względu na to, czy przybiera ono postać antycznego fatum, czy też współczesnych determinizmów społecznych. Tak właśnie przedstawia się wielka idea Bogdana Madeja, której podporządkował całą swą twórczość. Paradoksalnie zdaje się to potwierdzać Bereza, oponent Kijowskiego, a jednocześnie uważny czytelnik książek lubelskiego pisarza: „To jest właśnie taka proza, która narzuca się przede wszystkim swoimi treściami, nie swoją formą. Madej stroni od wszelkich eksperymentów formalnych, niewiele go one obchodzą. Madej poddaje się gwałtownej potrzebie wypisania się. Ta potrzeba jest autentyczna i towarzyszy jej konieczna w takiej sytuacji współczesna kultura literacka w wydaniu – to najbliższe skojarzenie – raczej amerykańskim niż jakimkolwiek innym. Znać w prozie Madeja ślady lektur amerykańskich, co nie oznacza jednak żadnego naśladownictwa. Bogdan Madej pisze po swojemu. Przede wszystkim prosto, jędrnie i barwnie. Słowa u niego niczym nie zaskakują, ale są takie, jak gdyby nic nie utraciły ze swej znanej i wypróbowanej wartości. Są to słowa prawdziwe, które znaczą to, co mają znaczyć. To bardzo dużo, bo przecież od literatury nie należy chyba nic więcej wymagać jak tylko tego, żeby słowa były prawdziwe”[13].
- H. Bereza: Postawa, dz. cyt., s. 222.↵
- T. Kłak: „Konstelacja” Madeja. „Kamena” 1969, nr 4, s. 11.↵
- M. Podgórski: Potrzeba wysokich wymagań, dz. cyt., s. 5.↵
- B. Madej: Jego wysokość, dz. cyt., s. 121.↵
- M. Podgórski: Potrzeba wysokich wymagań, dz. cyt., s. 5.↵
- L. Żuliński: Foksal 17. Warszawa 2006, s. 85.↵
- K. Masłoń: Bez barw ochronnych. Rozmowa z Bogdanem Madejem. „Życie Warszawy” 1987, nr 86, s. 5.↵
- J. Katz: Czekając na kalalie. „Kultura” 1974, nr 5, s. 138.↵
- J. Katz-Hewetson: Lekkostrawny naród. „Kultura” 1977, nr 10, s. 105.↵
- Wielce znamienne były losy tego opowiadania: zaanonsowane przez redakcję „Twórczości” w lipcu 1974 roku jako tekst przeznaczony do druku w jednym z najbliższych numerów, zaraz w następnym numerze miesięcznika zniknęło z tylnej strony okładki, gdzie drukowano owe anonse. Redakcja wywiązała się z obowiązku wobec czytelników w sposób nieco osobliwy, drukując Kurs na lewo niemal po ośmiu latach od zapowiedzi, w majowym numerze „Twórczości” z 1982 roku. Jednak wówczas zdjęto już z Bogdana Madeja peerelowską anatemę i znów mógł publikować w oficjalnych wydawnictwach i czasopismach. I tak: wiosną 1983 roku ukazało się pierwsze krajowe wydanie Maści na szczury. Paryska „Kultura” przywitała je notką, w której wyraziła żal, że „Czytelnikowskie” wydanie pozbawione jest informacji, iż książka po raz pierwszy ukazała się w Instytucie Literackim („Kultura” 1984, nr 5, s. 158).↵
- H. Zaworska: Dojść do słowa…, dz. cyt., s. 60.↵
- O literaturze XXX-lecia rozmawiają: Henryk Bereza, Zbigniew Bieńkowski, Tomasz Burek, Tadeusz Drewnowski, Andrzej Kijowski. „Twórczość” 1974, nr 7, ss. 48–79.↵
- H. Bereza: Postawa, dz. cyt., s. 219.↵
1 comment
Odnoszę wrażenie, że w tekście krytycznym Tomasza Kłuska bardziej chodzi o to, by wykazać, jak postawa życiowa tudzież twórczość omawianego autora (Bogdana Madeja)ma się do osobowości innych autorów niż o to, co Madej czytelnikowi proponuje. Możliwe, że jest to “sposób na recenzję” powszechnie praktykowany przez krytyków, a to, czego ja bym oczekiwał, mianowicie podanie czytelnikowi generalnej recepty na ten kłopot, jaki dla każdego z nas stanowi życie, to mrzonka nie mająca pokrycia w możliwościach nie tylko recenzenta, lecz – nikogo w ogóle. Niemniej, czym jest literatura, jeśli nie porywaniem się na niemożliwe?
Comments are closed.