Dwaj artyści, dwie różne wrażliwości, dwie sale – tyle na początek. Dalej już trochę raźniej – wspólne doświadczenie dzieciństwa w małej miejscowości, liceum plastyczne poza domem, wyjazd na studia, wspólna uczelnia, później wspólna praca. Pracę Bogusława Bachorczyka i Zbigniewa Sałaja zostały zaprezentowane na wspólnej wystawie w wypełnionej bielą i czernią poczekalni tarnowskiego dworca, gdzie często ze swoimi działaniami gości tamtejsze BWA.
Na pierwszy rzut oka obaj artyści działają podobnie. Zarówno Sałaj, jak i Bachorczyk wyrośli z malarstwa. „Jeszcze podczas studiowania często ignorowałem iluzyjną płaszczyznę rysunku lub obrazu. Taką była seria parawanów. Później zaklejałem płaszczyzny obrazów modułami z szarego papieru. Obraz stopniowo uwalniał się od tradycyjnej funkcji i przechodził w pojęcie przedmiotu, obiektu” – wspomina Sałaj w zamieszczonej w katalogu wystawy rozmowie. Malarstwo we współczesnym świecie, do granic wytrzymałości wypełnionym rzeczami, jest spełnieniem jakiejś wewnętrznej tęsknoty za bezpośrednim kontaktem z przedmiotem. Już w swoim eseju Campo Santo W.G. Sebald zaznacza, że w przeszłości rzeczy było mniej i właśnie dlatego miały dla nas większe znaczenie. Rzecz była pamięcią, zatrzymaniem czasu i wspomnień. Przed wynalezieniem fotografii taką funkcję przypisywano malarstwu. W tym kontekście obraz staje się więc obiektem z jednej strony naznaczonym piętnem ludzkiej dłoni, z drugiej wieloznaczną materią, która podlega przekształceniom i modelowaniom. Oswoić ją można dopiero na własnych warunkach, rwąc papier, zakreślając linię, pokrywając płótna niezliczoną mieszanką wielobarwnych pigmentów. To myślenie jest wspólne dla obu artystów, których język artystyczny naznaczyła chęć ucieczki od sztywnych ram blejtramu – jednak wciąż kuszących i pobudzających wyobraźnię. Sałaj i Bachorczyk starają się uchwycić rzeczywistość za pośrednictwem tradycyjnych nośników, ale uwodzą szczegółowością postrzegania oraz łączącą ich zdolnością raczej przetwarzania niż odwzorowywania świata.
Pomimo wyczuwalnego na wystawie pierwiastka lekkiego romantyzmu, pokazywane obiekty są dalekie od ckliwego melodramatu. Obaj za niemal minimalistyczną, monochromatyczną formą, kryją swoje historie, swoje drogi oswajania malarstwa na nowo. Wskutek tego, każda z sal staje się rodzajem indywidualnej opowieści, podróży, a nie głosem w rozmowie – mimo wyraźnej obecności pewnych wspólnych motywów i zainteresowań. Istotny staje się tu tytuł samej wystawy, W poczekalni, a więc w miejscu „pomiędzy”. Pomiędzy jednym krokiem a drugim. Pomiędzy próbą a efektem, pomiędzy gestem a zwątpieniem. Poczekalnia może tu być więc rozumiana dosłownie. Jesteśmy przecież na tarnowskim dworcu, możliwe, że zaraz wyruszymy w podróż, a może ona dobiegła właśnie końca? W tej jednej przestrzeni wyraźnie rysuje się granica pomiędzy minionym a przyszłym. Poczekalnia to też miejsce wyczekiwania, miejsce zbierania własnych myśli. Jak zaznacza kuratorka wystawy, Agnieszka Jankowska-Marzec, poczekalnia to też pracowania artystyczna. „Poczekalnia jest trochę jak pracownia, w której gotowe prace czekają aż zostaną zabrane – »szczęśliwie« na wystawę” – podkreśla.
Na tarnowskiej wystawie pełno jest okruchów. Ścinek, wiórek, odpadów, szkiców, prototypów. Tu na stole, leżą czarno-białe ścinki, gdzieś dalej na czarno-białej posadzce niczym z Krainy Czarów Lewisa Carolla, stoi papierowe krzesło. Na zdjęciach pojawiają się postaci. Może są ważne dla obu artystów? Może są obce i przez to naznaczone tajemnicą? Czasem z takich przemyśleń zostają tylko kontury, sprowadzające postaci i przedmioty do prostych kształtów w umownej przestrzeni, którą staramy się rozszyfrować na wystawie.
Charakterystyczna dla obu artystów redukcja, dążąca do bieli i czerni tonacja, czy dokładna rejestracja konturów przedmiotów przypomina szybkie notatki i szkice. Jednak i Sałaj i Bachorczyk, nie chcą rzetelnie odwzorowywać rzeczywistości, kompulsywnie zapisywać jej śladów, dążą raczej do uchwycenia pewnego wrażenia, skojarzenia, stworzenia szybkiej notatki, którą być może rozwiną w przyszłości. Jeśli nie nic się nie stanie, jeśli poczeka ona kilka lat w szafie. W pracowni artysty nigdy nie wiadomo, co wydarzy się już, teraz, za chwilę, a może za tydzień, rok, może dwa.
W tym sensie tarnowska wystawa jest trafiona w punkt – to nawet nie pracownia, ale właśnie tytułowa „poczekalnia”, laboratorium, w którym dopiero coś zaczyna pączkować, przepoczwarzać się. „Pracownia jest jak poczekalnia, gdzie rozmaite rzeczy, obiekty, znaleziska czekają na swoją kolej, »podróż«, w którą zostaną zabrane. Pracownia jest miejscem samotnej pracy, ale także spotkań i współpracy z innymi artystami i artystkami. Przerabiam swoje tematy, stosując płodozmian – od płaskości do trójwymiaru, rysuję, kolażuję, maluję, często używam technik rzemieślniczych” – mówi Bogusław Bachorczyk. „To w pracowni, często w trakcie skomplikowanych działań, długiego szamotania się z samym sobą, zadaję najwięcej istotnych pytań. Nie sposób tego przenieść na grunt ekspozycji i często nie ma takiej potrzeby. Pracownia, a tym bardziej zagracona, wraz z przedmiotami jest w ciągłym stanie oczekiwania” – dodaje z kolei Zbyszek Sałaj.
I właśnie tu pojawia się najbardziej istotna refleksja dla całej wystawy. Na ile każdy projekt wystawienniczy jest tytułową „Poczekalnią”? Czy każda wystawa jest efektem finalnym? Kiedy tworząc w sposób artystyczny czy kuratorski jesteśmy w stanie powiedzieć: tak, to już koniec? Obcowanie z rzeczami, przedmiotami, inspiracjami, własnymi myślami daje nieskończoną ilość możliwości. Echo tego zamysłu pojawia się w pracy Zbyszka Sałaja Klepsydra. W ustawionych jedna obok drugiej książkach, wydrążona jest dziura, a za nią (a właściwie przez nią) możemy zobaczyć tory kolejowe, na nich jadące i zatrzymujące się pociągi. Sałaj zdaje się mówić, że każda praca tak naprawdę dzieje się gdzieś dalej, jest gdzieś poza murami miejsca, w którym powstała, w którym jest pokazywana. 130 x 130 x 69 Bogusława Bachorczyka przedstawia, lewitujące na tle przypominających cienie kształtów, krzesło. Inspiracje są z jednej strony w nas, z drugiej pochodzą z zewnątrz, zawszę jesteśmy trochę z boku, nieważne jak mocno by na nas wpływały, należą do kogoś innego. Dla nas zostają często tylko cienie, powidoki, które mogą nam towarzyszyć już zawsze.
Przeżywanie kameralnych sytuacji, sięganie po codzienne przedmioty, odkrywanie części zaplecza swoich inspiracji, to często taktyka bardziej charakterystyczna dla instytucjonalnego obiegu świata sztuki niż samych artystów. Można uznać, że zarówno Bachorczyk, jak i Sałaj, zbudowali swoją twórczość na podobnym fundamencie. Każda z nich oparta jest o formułę procesu – oferują olbrzymią ilość skojarzeń i pobudzają wyobraźnię. Zamiast wizualnego chłodu, który mogłaby sugerować dominująca na wystawie biel i czerń, dostajemy zagęszczenie form, a w miejsce wykalkulowanych przeżyć – wypływającą na wierzch afirmację świata, w którym nagle pojawia się soczyście zielony liść rośliny.