Czytanie staje się elitarne. Jak zauważają autorzy raportu Biblioteki Narodowej o stanie czytelnictwa w Polsce, kontakt ze słowem pisanym nie przypomina już pięterka na piramidzie podstawowych potrzeb nadwiślańskich homo sapiens. Czytanie upodobniło się raczej do rzadko spotykanej pasji w rodzaju sommelierstwa czy seroznawstwa. Dziedziczone jak kapitał kulturowy, staje się prywatną czynnością dla wybrańców. A przecież czytanie rozwija wyobraźnię, wzbogaca język, ułatwia wyrażanie własnych opinii. Pozwala nadążać za debatą publiczną i ją współtworzyć. Daje wiedzę. Uwrażliwia. Zwiększa empatię i zmniejsza samotność. Bywa świetną rozrywką. Znane są zdrowotne korzyści z czytania: kontakt ze słowem pisanym opóźnia demencję, a fabuły literackie pełnią dla mózgu podobną funkcję, co podróże. Wreszcie, twierdzą niektórzy, czytanie czyni nas ludźmi i jako ludzi nas rozwija.
A jednak, czyta coraz mniejsza mniejszość. Zamiast narzekać, może warto uczynić z tej sytuacji główny atut czytających? Choć tworzenie obmurowanej snobizmami subkultury nie jest zbyt wyszukanym środkiem do celu, a syndrom zamknięcia przed nieczytającym ֦„zewnątrz” wydaje się cokolwiek szkodliwy, to seria czytelniczych rytuałów i zestaw znaków dla wtajemniczonych ujawniają jeden z najbardziej kuszących aspektów książkożerstwa. Czytanie mianowicie jest kwestią tożsamości. Czytelnik może kultywować literaturę i współwyznawać miłość do książek. Niniejszy tekst powstał z takiej właśnie potrzeby kultu. Jeśli należysz do tego rodzaju fanatyków czytania i fetyszystów książek, którzy są w stanie porzucić klasyczną powieść na rzecz książki o pisarskich i czytelniczych nawykach jej autora; jeśli rozmowa o czytaniu w toalecie czy metodach układania książek angażuje cię mocniej niż sama ich tematyka; jeśli masz słabość do zestawień ulubionych/(nie)przeczytanych tytułów i wyznajesz maksymę „Pokaż mi swoją biblioteczkę, a powiem ci, kim jesteś” – poniższa lista książek o książkach powinna cię zainteresować.
Najpotężniejszy przedmiot naszych czasów…
…zbadany od deski do deski. Tak brzmi adekwatnie (na grzbiecie) umiejscowiony podtytuł Książki Keitha Houstona. Wydaje się, że gdyby ten znawca historii pisma i typografii znalazł się na Marsie, z tęsknoty za szelestem kartek zaraz przygotowałby książkę ze schowanych w torbie ziemniaków, ze skóry tubylca lub z całunów otulających marsjańskich nieboszczyków. W wydanej przez Karakter publikacji, Houston łączy wiedzę o tajnikach materiałoznawstwa i chemicznych zaklęciach z historyczną anegdotą, wznosząc pomnik na cześć najsłynniejszego artefaktu wiedzy, jaki stworzyła ziemska cywilizacja. Początkowo szerokość geograficzna z jej florą, fauną, temperaturą i wilgotnością; następnie postęp technologiczny danej kultury i pomysłowość połączona z iście wariacką odwagą wynalazców; wreszcie obyczajowość, religijne przesądy, PKB i potrzeby intelektualne obywateli – wszystko to wpływało (i nadal wpływa) na fizyczny wygląd książki i jej wielokształtnych przodków. O najpiękniejszych, lilipucich i ogromnych tomach; o niezależnych, często symultanicznych, dziejach książki na różnych kontynentach; o dziesiątkach Gutenbergów, z których tylko jeden zdobył sławę – całą tę specjalistyczną wiedzę Houston podaje tak, jak zrobiłby to Sherlock Holmes, gdyby tylko zamknąć go w bibliotece.
Kultura czytelników
Z serii wywiadów z ludźmi kultury i projektantami czytelnictwa Szwecja czyta, Polska czyta pod redakcją Katarzyny Tubylewicz i Agaty Diduszko-Zyglewskiej dowiesz się, jak to się stało, że jako czytelnik przynależysz do elity. Równocześnie zaczniesz zazdrościć naszym północnym sąsiadom ich czytelniczej historii. To kraj, w którym Kościół (protestancki) od wieków pobudzał apetyt na wiedzę, a dostępność lektur wśród obu płci pozwoliła wykształcić jedno z najbardziej równouprawnionych społeczeństw na świecie. W Szwecji, inaczej niż w Polsce, chłopi mieli pełnię praw, a robotnicy od dekad tworzą koła czytelnicze i piszą osobną literaturę. Nie powinno więc dziwić, że dziś czytelnictwo nie jest tam kulturalną rozrywką dla burżuazji, lecz znakiem społecznej równości. W Szwecji „święta wyglądają tak, że najpierw wszyscy siedzą razem przy stole, a potem każdy czyta swoją książkę”. Wyobraźmy sobie debatę literacką, gdzie w drukowanych mediach możemy czytać do dziesięciu recenzji książki już w dniu jej premiery. Oto portret społeczeństwa, które aplikowało ideę biblioteki jako pozakomercyjnej ostoi demokratycznych wartości. Literacki Nobel? Jest tylko fragmentem czytelniczego Mount Everestu, który Szwedzi zajmują od lat.
Jak nie-czytać?
By docenić wartość czytania, należy uświadomić sobie najpierw, że nie znosi ono trybu rozkazującego. Tym rodzicom i nauczycielom, którzy klasyków komentują zgodnie z góry wytyczoną linią i dyktują, co poeta miał na myśli – polecić należy Jak powieść Daniela Pennaca. Krótka książeczka o trudach czytania, namawiająca do szerzenia wolnej miłości do książek – przez świadectwo, a nie przymus – powinna przydać się także krnąbrnym nastolatkom, którym z literackim kanonem jest nie po drodze.
Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? Na zawarte w tytule eseju pytanie Pierre Bayard udziela kusząco niepoprawnych odpowiedzi. Najpierw desakralizuje czytanie, przełamuje tabu, doceniając każdy kontakt z literaturą: zaglądanie do książek, kartkowanie, zaznajamianie się z nimi „ze słyszenia”, zapominanie (a co za tym idzie: odkrywanie ich na nowo). Obcowanie z książkami – przypomina Bayard – nie jest czynnością przejrzystą i jednakową. Różnimy się przecież wiekiem, wiedzą i czytelniczym doświadczeniem. Wielkie dzieła dojrzewają i starzeją się wraz z nami, nigdy nie umierając. Nie ma czytelnika, który rozumiałby wszystko, więc każdy rozumie trochę inaczej. Na tym polega bogactwo kultury, że możemy wymieniać się tymi szczątkami wspomnień – na tym polega też jej przekleństwo.
Bayard stwierdza, że dziś erudycja to orientacja w pajęczynie literackich zależności, a nie dokładna znajomość lektur. „Zapamiętywanie absolutnie wszystkiego to przeciwieństwo kultury. Kultura to cmentarzysko książek i innych rzeczy, które odeszły na zawsze”, powiedział Umberto Eco. Pod tą myślą mógłby podpisać się także Stuart Kelly, autor Księgi ksiąg utraconych, który z rekonstrukcji losów legendarnych lub zaginionych literackich klasyków uczynił osobną specjalizację. Z kolei Stanisław Lem, z jego Doskonałą próżnią, czyli recenzjami prac, których nie miał czasu napisać – wchodzi w doskonały dialog z Bayardem… oraz, znów, z Umberto Eco, który z dywagacji na temat zaginionego drugiego tomu Arystotelesowskiej Poetyki uczynił w Imieniu róży przedmiot filozoficzno-kryminalnej intrygi.
Wymieniony przez Bayarda przykład Montaigne’a, niezdolnego rozpoznać cytatu z własnej książki, pokazuje, że w literackiej Odysei skazani jesteśmy na klęskę (w tym sensie czytanie jest wszakże częściową utratą tożsamości). Bayard nie pozostaje jednak pesymistą. Uprawiający kult błyskotliwej ignorancji Paul Valery i Oscar Wilde uświadamiają mu, że znajomość już samego tylko fragmentu arcydzieła powinna dowieść jego arcydzielności, a zamknięcie oczu na cały tekst i pozwolenie sobie na zastanowienie, jest warunkiem dostrzeżenia tego, co w książkach najbardziej interesujące, czyli tego, co wykracza poza nie – życia.
Książki i ich ludzie
Z przewrotną myślą Bayarda, głoszącą, że każda wielka twórczość wymaga, by nie poświęcać jej zbyt wiele uwagi, zapewne nie zgodziliby się niektórzy ludzie pióra, wypytywani przez Barbarę N. Łopieńską. Książki i ludzie to zestaw rozmów dla fetyszystów dotykania okładek, przewracania stron i wpatrywania się w ułożone rzędem grzbiety z tytułami. Gdy Łopieńska pyta Marię Janion jak porusza się po swojej bibliotece, ta odpowiada: „Wdrapuję się na półki, klękam, pełzam. Potworna praca fizyczna”. Pod wyznaniem Ryszarda Kapuścińskiego o filozofii gromadzenia książek część z nas mogłaby się pewnie podpisać: „Zawsze miałem jedną filozofię – mieć jak najwięcej książek”. Irenie Szymańskiej zwykli czytelnicy mogą tylko zazdrościć: „Czytam dwieście do trzystu stron dziennie, ale nie zajmuje mi to więcej niż dwie godziny”. Wszyscy pewnie znamy czytelniczych konsumentów w rodzaju Ryszarda Matuszewskiego, którzy mają do swojej biblioteki „stosunek skąpca” (nie lubią pożyczać). Najtrafniej bolączki i radości układania książek podsumowała z kolei Joanna Pollakówna: „klucze, według których układa się książki, są zawsze niedokładne. Nie ma takiego ślusarza, który – jeśli idzie o bibliotekę – dobrałby klucz uniwersalny”.
W 40-stronicowym eseju O bibliotece, Umberto Eco projektuje jedyny w swoim rodzaju koszmar i stwarza 19-punktowy wzorzec złej biblioteki (z bibliotekarzem w zwyczajowej u Włocha roli cerbera). W skrzącym od humoru tekście z entuzjazmem opowiada o przygodzie szperania po półkach i trafianiu na książki, których nie spodziewaliśmy się tam znaleźć. To jednak lekturowa drobnostka. Najciekawiej u Eco robi się wtedy, gdy spotyka godnego siebie rozmówcę. W rozmowie zatytułowanej Nie myśl, że książki znikną, w duecie ze scenarzystą i bibliofilem, Jeanem-Claudem Carrière’em, tworzy iście jazzowy kalejdoskop ciekawostek i najlepszą promocję antykwarycznego trybu życia. Tu niepożądane skutki masturbacji dzielą stronę z kwestią kału w dziedzinie tropicielstwa, Hollywood styka się z Proustem, a cyfrowe książki sąsiadują z odciskiem buta Buddy. Maszyny do czyszczenia wulkanów, kocia orkiestra, pochwała głupoty, wpływ mechanizmu czytania na język filmowy, okultyzm… wszystkie te, i setki innych ujętych w tomie zagadnień, można by zamknąć w trzyczłonowej klamrze: bibliofilia, historia literatury, przyszłość czytelnictwa. Duet Eco–Carrière na swoim przykładzie dowodzi największej zalety rozmów o książkach: za ich pomocą można ująć cały świat.
Prywatne historie czytania
„Czytelnik jest literą w tekście świata”, mówi Alberto Manguel, autor Biblii czytelnictwa, zachwycającej erudycją i wzruszającej wspólnotą doświadczeń, Mojej historii czytania. Czerpanie z literatury jest dla argentyńskiego kolekcjonera książek aktem wolności, poznawaniem własnej biografii, dyskusją, w której nie istnieje – tak znienawidzone przez wielkie umysły – ostatnie słowo. Manguel snuje obyczajową historię czytelnictwa. Jako kulturalny żarłok, dzieli się intymnymi radościami i sekretami. Pisze o czytaniu w łóżku jako akcie niemal erotycznym; o cichym czytaniu jako religijnej herezji i o czytaniu wywrotowym. O ludziach-bibliotekach, książkach-lekarstwach i bibliomaniakach-złodziejach. O przyjemności patrzenia na swoją biblioteczkę i o trudach jej ograniczania.
Razem z Ex Libris Anne Fadiman i Książką o czytaniu Justyny Sobolewskiej, Moja historia czytania stanowi wspaniale pokrywającą się w wielu fragmentach trylogię – rzecz obowiązkową dla fetyszystów czytania i wszystkiego, co z nim związane. Tak Fadiman, jak Sobolewska szperają po ulubionych antykwariatach, robią listy rzeczy znalezionych między kartkami (jak włosy łonowe), kolekcjonują najdziwniejsze dedykacje („Z podziękowaniem za zakup detaliczny”), dywagują na temat zalet i wad zaślubin prywatnych biblioteczek i podróżują śladami ważnych dla nich książek. Katalogują rytuały pisarzy i czytelników, testują najlepsze do czytania pozycje.
„Czytelnikom, oprócz bibliomanii, grozi cały zestaw schorzeń: donkiszotyzm, bowaryzm, grafomania, depresja, schizofrenia, hipochondria, manie, ataki samobójcze i jeszcze – abibliofobia, czyli strach przed tym, że nie będzie co czytać”, ostrzega Justyna Sobolewska. Książki o książkach uzależniają szczególnie. Czytając każdą kolejną ich stronę, natrafiamy na szereg nowych tytułów, tworzymy listy inspirujących nas do czytania książek, które prowadzą nas do kolejnych inspirujących do czytania książek… I tak bez końca. Felietony Jacka Dehnela o literackich kuriozach zebrane w tomie Młodszy księgowy. Zbiór fascynujących esejów – m.in. o literaturoznawstwie jako sztuce okiełznywania namiętności – Dobrze się myśli literaturą Ryszarda Koziołka, którego sam tytuł wystarczy za życiowe motto. Wszystkie lektury nadobowiązkowe Wisławy Szymborskiej, hipomaniakalnej recenzentki wszystkiego, co zawiera litery. Do tego eseje o czytaniu autorstwa Susan Sontag, Virginii Woolf i Benjamina Franklina. Wreszcie powrót do Wiktora Hugo, który w Katedrze Marii Panny w Paryżu z architektury czytał jak z książki. Lista robi się coraz dłuższa, a czasu do czytania coraz mniej. Sobolewska miała rację. Książkomania bywa niebezpieczna!