W folk horrorach wieś nie jest ani spokojna, ani wesoła. Nieważne czy akcja rozgrywa się na współczesnej prowincji, czy tej sprzed kilku wieków. Zagrożenie, w równym stopniu co demony, stanowią chrześcijańskie wierzenia i przesądy, jakimi kieruje się dana społeczność. Chociaż ludowe kino grozy ma już stosunkowo długą tradycję, dopiero niedawno zyskało należytą uwagę, obecnie przeżywając swój renesans.
„Trójca nieświęta” jako wyznacznik stylu
Folk horror nie został jeszcze dobrze zdefiniowany ani przebadany. Nic dziwnego. W odniesieniu do kina termin po raz pierwszy użyty został kilkanaście lat temu przez Piersa Haggarda. Reżyser w wywiadzie dla „Fangorii” z 2003 roku określił w ten sposób swój film Krew na szponach szatana z 1971 roku. Siedem lat później, w dokumentalnym serialu A History of Horror, Mark Gatiss użył go w stosunku do trzech produkcji, dzisiaj znanych jako „trójca nieświęta”.
Do trylogii zalicza się brytyjskie filmy z przełomu lat 60. i 70. ubiegłego stulecia. Należą do niej Pogromca czarownic Michaela Reevesa z 1968 roku, wspomniana Krew na szponach szatana oraz Kult Robina Hardy’ego z 1973 roku. Akcja dwóch pierwszych osadzona jest w XVII wieku, ostatniego we współczesności. Folk horrory nie są więc, jak na przykład westerny, filmami dziejącymi się w ściśle określonych ramach czasowych. Nie ma też potrzeby przedstawiania w nich pierwiastka nadprzyrodzonego – ten pojawia się tak naprawdę jedynie w drugiej wymienionej produkcji, sygnowanej nazwiskiem Haggarda.
Wiejska groza
Andy Paciorek, w artykule From the Forests, Fields and Furrows: An Introduction proponuje, aby folk horroru nie uznawać za gatunek, ale za określenie konotujące pewną atmosferę – nie mając jasno zdefiniowanych kształtów przyjmuje on różne formy. Jego elementy w mniejszym bądź większym stopniu można znaleźć w filmach takich jak szwedzko-duńskie Czarownice z 1922 roku, włoskie Il Demonio z 1963 roku czy amerykańskie Cromhaven Farm z 1970 roku.
Folk horror zaczyna się, kiedy racjonalność zostaje wyparta przez ludowe wierzenia, społeczeństwo narzuca swoją wolę jednostce, zderzają się różne systemy wartości, nowoczesność ustępuje miejsca ortodoksyjności, a granice między tym, co dobre i złe zacierają się. Adam Scovell wyróżnia cztery najbardziej charakterystyczne elementy ludowego kina grozy: krajobrazy, odosobnienie, niewłaściwe przekonania moralne, wydarzenie bądź przyzwanie.
W folk horrorach bardzo ważna jest przyroda, co na przełomie lat 60. i 70. było wyrazem czasów i stanowiło ukłon w stronę wartości głoszonych przez hipisów kontestujących urbanizację i pragnących połączyć się duchowo z przodkami żyjącymi na łonie natury. Z tego względu akcja osadzana jest na prowincji. Jak wskazują badacze ludowego kina grozy, z powodu sporej migracji społeczności do aglomeracji miejskich mających miejsce pod koniec XIX i w XX wieku, wieś jest dzisiaj terenem postrzeganym jako gorszy, tajemniczy i niezbadany. Nieraz wzbudza strach i odrazę wśród mieszkańców miast. Na tych emocjach żerują twórcy poszczególnych filmów, obrazując odosobnienie i specyficzne przekonania moralne.
Bohater bądź bohaterowie trafiają do rzeczywistości dla nich obcej, w której ludzie wyznają inne wartości. Dochodzi do zderzenia tradycji objawiającej się w akceptowanych w danych społecznościach wiejskich rytuałach z nowoczesnymi przekonaniami. Jednostka/jednostki stają naprzeciw zbiorowości. Widać to na przykładzie Kultu, w którym sierżant Howie (Edward Woodward) przybywa na wyspę, aby odnaleźć zaginioną dziewczynkę. W miarę rozwoju akcji odkrywa, że jej mieszkańcy oddają się pogańskim praktykom i składają bożkom ofiary z ludzi.
W Kulcie bardzo wyraźnie pokazano również, czym jest wyliczone przez Scovella wydarzenie. Zwykle ma ono miejsce na końcu filmu i wiąże się ze składaniem ofiary oraz przemocą. Ma wzbudzać lęk, chociaż brak w nim elementów nadprzyrodzonych. Te można odnaleźć w przyzwaniu – również przedstawianym w finałach poszczególnych produkcji. Zwykle pojawiają się wtedy wywołane demony, jak w Krwi na szponach szatana.
Mordercza wiara
Z filmów należących do „trójcy nieświętej” jedynie w Krwi na szponach szatana diabeł przyjmuje realną postać. Charakterystycznym dla folk horrorów motywem jest polowanie na czarownice, a zło sprowadzone zostaje do sugestii. Negatywnymi postaciami okazują się ludzie na siłę szukający diabła. Tak dzieje się w Łowcy czarownic, gdzie osoby posądzone przez Matthew Hopkinsa (Vincent Price) o konszachty z nieczystymi mocami nie mają szans na udowodnienie swojej niewinności. Przyznania do winy wyciągane są sadystycznymi metodami bądź wrzucaniem związanych podejrzanych do wody. Jeśli utoną – oskarżenia były bezpodstawne, jeśli nie – trzeba będzie ich zabić, gdyż ewidentnie wspomagani są przez mroczne siły.
W Kulcie to przybyły na wyspę sierżant Howie przyjmuje rolę głoszącego, zgodną z wolą Kościoła katolickiego, naukę. Wścieka się, kiedy dzieci nie wiedzą kim był Jezus Chrystus, pragnąc nawrócić społeczność na „jedyną słuszną” wiarę. W ten sposób dochodzi do ważnego w ludowym kinie grozy starcia tradycyjnie rozumianego chrześcijaństwa z pogaństwem. Być może z tego powodu cała ich formuła potrzebowała innych czasów, żeby lepiej wybrzmieć na ekranie, bo zanim w XXI wieku zwróciła na siebie uwagę miłośników grozy, funkcjonowała przede wszystkim w filmowej w niszy.
Chociaż za kanon folk horroru uważa się filmy kinowe, jego przykłady najłatwiej znaleźć w brytyjskiej telewizji, między innymi w adaptacjach prozy M. R. Jamesa czy filmach informacji publicznej (Public Information Films) pokroju Apaches i The Finishing Line (oba tytuły z 1977 roku) – produkcjach pokazywanych w szkołach, w celu przestrzeżenia uczniów przed niebezpieczeństwami czyhającymi na wsi. Jak już dzisiaj wiadomo, na przestrzeni lat elementy ludowego kina grozy pojawiały się również w popularnych produkcjach (badacze za przykład podają nawet Blair Witch Project z 1999 roku), jednakże na wskazanie dystynktywnych cech, a nawet nadanie mu nazwy, musieliśmy czekać ponad trzy dekady.
Wielki powrót folkloru
W XXI wieku reprezentacja folk horroru rośnie w siłę. Jego ekspansja rozpoczęła się za sprawą Brytyjskich produkcji: Wake Wood Davida Keatinga z 2009 roku, filmów Bena Wheatleya Lista płatnych zleceń z 2011 roku oraz dwa lata późniejszego A Field in England i Za tych, co na morzu Paula Wrighta. Swoją cegiełkę Czarownicę: Bajkę ludową z Nowej Anglii dorzucił również Robert Eggers. Z litości pominę kanadyjsko-niemiecko-amerykański remake Kultu z 2006 roku, który oglądany dzisiaj wydaje się o wiele bardziej archaiczny niż jego poprzednik sprzed kilku dekad.
Twórcy nowych folk horrorów korzystają z estetyki i motywów wykształconych przez Haggarda, Reevesa i Hardy’ego. Nie brakuje u nich wiejskich krajobrazów, konfliktu na linii jednostka-zbiorowość i religia-poganizm, czy zakończeń opartych na wydarzeniu lub przyzwaniu. Ba, w Liście płatnych zleceń powielony został schemat znany z Kultu. Dwóch płatnych zabójców wykonuje kolejne zadania, co prowadzi do odkrycia tajemniczej społeczności odprawiającej w finale rytuał składania ofiary. Wheatley wzbogaca narrację o elementy surrealistyczne i nasyca opowieść oniryzmem, poddając tym samym w wątpliwość realność przedstawianych wydarzeń.
Reżyser do tematu podszedł jeszcze bardziej artystycznie w A Field in England. Akcję osadził w XVII wieku podczas angielskiej wojny domowej i jak wskazuje sam tytuł – w szczerym polu, obok przysłowiowego „nigdzie”. Wheatley poetycko podejmuje temat alchemii i czarnej magii sugerując, że jeden z bohaterów jest diabłem wcielonym. O’Neil (Michael Smiley) nawet sam określa siebie w ten sposób. Cała opowieść nasączona jest surrealizmem, a w ostatnich scenach jesteśmy świadkami psychodelicznego i krwawego wydarzenia. W tym wypadku folk horror napędzany jest grzybkami halucynogennymi i wywołanymi przez nie wizjami.
W Za tych, co na morzu Paul Wright skupił się na konflikcie jednostki ze społecznością. Główny bohater (George MacKay) jako jedyny przeżył wypadek na morzu. Powrócił do swojej wioski, gdzie wszyscy oskarżają go o śmierć reszty załogi – swoich bliskich. Mieszkańcy nie mogą zapomnieć o tragedii, bo on „bezustannie o niej przypomina”. Aaron, kierowany wiarą w opowieść dla dzieci o potworze z głębin, postanawia odnaleźć monstrum i wyciągnąć z jego brzucha ciała martwych przyjaciół i brata. W tym wypadku „krajobrazy” to przede wszystkim bezkresny ocean, w którym żyją bestie.
Nieco łatwiej niż w filmach Wheatleya i Wrighta folk horror można rozpoznać w Wake Wood i Czarownicy: Bajce ludowej z Nowej Anglii. Oba zostały bardzo dobrze przyjęte przez krytykę. Pierwsza z nich jest niskobudżetową produkcją, która po kilku dniach ograniczonej dystrybucji kinowej w Wielkiej Brytanii trafiła na nośniki DVD i Blu-ray. Młode małżeństwo po stracie córki przeprowadza się na wieś, gdzie mieszkańcy znaleźli sposób na wskrzeszenie umarłych. Według recenzenta „The Guardian” pozycja ta kontynuuje tradycję znaną z Nie oglądaj się teraz i Kultu.
Być może w najlepszym ze wszystkich tu omawianych filmów, Czarownicy…, Amerykanin Robert Eggers pokazuje nam dziewicze tereny Nowej Anglii z XVII wieku. W tych pięknych okolicznościach przyrody rozgrywa się psychologiczny dramat, w którym samoistnie nakręca się spirala żalów, gniewu i tajemnic członków pobożnej rodziny. Bardzo sugestywnie zaznaczono tu obecność szatana, a finałowe wydarzenie pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na całą fabułę. Przy tworzeniu produkcji reżyser inspirował się podaniami ludowymi, baśniami i korzystał z dokumentów pochodzących z epoki.
Czas horroru ludowego
Chociaż najsilniejszą reprezentację zabarwionych folklorem horrorów znajdziemy w Wielkiej Brytanii, to przedstawiane w nich emocje – poczucie zagrożenia i czegoś silniejszego od nas samych – są uniwersalne dla każdej szerokości geograficznej. Sięgają po nie nawet twórcy z rodzimego podwórka. W ciepło przyjętej Wieży. Jasny dzień znajdziemy wszystkie elementy charakterystyczne dla ludowego kina grozy wymieniane przez Adama Scovella. Nie brak tu dziewiczych krajobrazów polskiej prowincji, bohaterki posądzanej o nadnaturalne zdolności, załamania wiary i opresyjnego wpływu grupy na jednostkę, a nawet finałowego wydarzenia.
Fascynacja wywołującym dreszczyk folklorem zatacza coraz szersze kręgi i nie zapowiada się, aby formuła uległa wyczerpaniu. Być może dzisiaj jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Scenarzysta i reżyser George Moore łączy renesans folk horrorów z brakiem „mitów” we współczesnej kulturze. W rozmowie z dziennikarką „Vice’a” stwierdził, że opierają się one na uniwersalności i archetypach oraz poczuciu czegoś niepojętego w naturalnych krajobrazach i naszej psychice. Ludowe kino grozy karmi się lękami współczesnego świata. Twórcy znaleźli pożywkę w kontestacji globalizacji i urbanizacji.
Folk horrory spełniają funkcję ludowych opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie i baśni dla dorosłych, z których należy czerpać naukę. Pozwalają nam przejrzeć się w lustrze, zobaczyć jak kierują nami negatywne emocje i z tego niekorzystnego odbicia wyciągnąć odpowiednie wnioski. Mają regulować nasz kompas moralny, ale właściwą drogę musimy odnaleźć już sami i poszczególne filmy traktować jedynie jako sugestie.