Lata 90. – czasy gumy turbo, wymieniania się karteczkami z segregatorów i prawie każdej wolnej chwili spędzanej na podwórku. Bez nieustannego spoglądania w smartfony i destrukcyjnego dla psychiki budowania poczucia własnej wartości w oparciu o atrakcyjność skrzętnie pielęgnowanych profili w mediach społecznościowych. Bez psujących młode umysły youtuberów, za to z kultem wyobraźni nadrzędnym wobec nadmiaru atakujących zewsząd audiowizualnych bodźców. Z domkami na drzewach, ciekawością tego, co kryje się za zakrętem, walkmanem na uszach i wielogodzinną rowerową eksploracją całej okolicy. Nawet gry komputerowe (bądź na konsole, jak Pegasus czy PlayStation), poprzez to, że nie tak realistyczne jak dziś, prowokowały konieczność budowania w głowie głębszych wizualizacji i dopowiadania sobie pewnych rzeczy. Nieco idealizuję? No pewnie, tylko co z tego! Wszystkie te doświadczenia, wraz z – pewnie kluczową dla wielu czytelników mających przyjemność dorastania w tym okresie, w tym i dla wyżej podpisanego – specyficzną dziecięcą wrażliwością, nadającą każdemu małemu przeżyciu rangę fascynującej przygody, złożyły się na to, że do niektórych tytułów, bohaterów i serii poznanych w ostatniej dekadzie XX wieku do dziś mamy szczególny sentyment.
A któż, obok budzących sympatię magicznych stworzeń, gawędziarskich zwierzątek czy superwojowników dysponował największym potencjałem, by zawładnąć naszą wyobraźnią? Oczywiście uprzykrzające im wszystkim życie czarne charaktery. Powspominajmy więc najbarwniejszych bajkowych nikczemników i/lub budzące grozę postaci, które, w swoim czasie, utrudniały nam spokojne zaśnięcie i działały na nerwy, dziś zaś cieszą się (bądź powinny) statusem równie kultowym, jak choćby Gargamel polujący wraz z Klakierem na bogu ducha winne smerfy.
Prawdziwą Mekką dla dzieci i nieco starszych fanów kreskówek w latach 90. była stacja RTL 7, która wystartowała 6 grudnia 1996 roku. W jeszcze przedinternetowych[1] – dla większości Polaków – czasach, wprowadziła ona na nasz rynek wiele nowych tytułów i formatów, podejmując choćby – na spółkę z Polonią 1 (symboliczny Kapitan jastrząb vs Rycerze Zodiaku) – pierwsze nieśmiałe próby zarażania rodaków sympatią do japońskiego anime. Palec do budki, kto pamięta, gdy po szkole przybiegało się do domu na kolejne odcinki okraszonego francuskim dubbingiem Dragon Balla, a niemal wszystkie boiska i place zabaw świeciły wtedy pustkami, by po kolektywnym seansie znów się zapełnić. Jeśli ktoś nie posiadał RTL 7, oglądał u kolegów. Dziś, gdy jednym kliknięciem mamy w sieci wszystko na wyciągnięcie ręki, a siła telewizji znacznie osłabła, taki socjologiczny fenomen nie mógłby już zaistnieć, choć na swój sposób lukę po nim próbują wypełniać targetowane pod konkretne grupy wiekowe internetowe transmisje na żywo. I właśnie od produkowanej w latach 1986–1997 i rozdzielonej na trzy części (podstawowa, Z – w mojej opinii najlepsza, GT) serialowej wersji przygód Son Goku i jego przyjaciół warto rozpocząć, bo historia stworzona na bazie mangi Akiry Toriyamy wręcz przesycona jest antypatycznymi, mrocznymi, supersilnymi, a przy tym… wyjątkowo gadatliwymi bohaterami, gotowymi na wszystko, by zgarnąć tytułowe smocze kule i przejąć władzę nad wszechświatem. Wśród nich znajdziemy oczywiście wiele postaci o nieco mniejszym ciężarze gatunkowym, jak nieporadny Pilaf czy oddział Ginyu, dlatego przejdźmy od razu do trzech najgorszych łotrów.
Na takie miano niewątpliwie zasługuje Freezer, jaszczuropodobna, bezwzględna kreatura o niewyobrażalnej mocy, eksterminująca – własnoręcznie bądź przy pomocy swojej armii – mieszkańców kolejnych planet, by finalnie, często dla zabawy, je również dewastować i delektować się efektownymi kosmicznymi eksplozjami. Z głównymi bohaterami animacji, drogi tego potrafiącego ewoluować w kolejne, coraz potężniejsze stadia antagonisty, skrzyżowały się na planecie Namek, zaś rozciągnięta na wiele odcinków walka przyniosła dużą ilość krwi, bólu, łez, a także ofiar, co dość silnie kontrastowało z jednak pogodnym i dowcipnym (masa czarnego humoru i mrugania okiem także w stronę dorosłych widzów) nastrojem opowieści.
Drugim budzącym szczególną grozę oponentem był Komórczak – przebrzydła, wyrachowana i przebiegła istota, która swoją potęgę budowała poprzez wchłanianie mocy pożeranych wrogów. Szereg okoliczności doprowadził do tego, że udało jej się osiągnąć optymalny poziom siły, zaś ataki specyficznym odwłokiem i absorbcja kolejnych postaci bardzo mocno działały na wyobraźnię (zwłaszcza dziecięcą).
Na podium do wyżej wymienionych dołącza też Bubu. Brzmi niepozornie? Tak się tylko wydaje, bo różowy wojownik (mający też swojego dobrego, pulchniutkiego odpowiednika uwielbiającego psy) to prawdziwa emanacja zła, która z każdą kolejną formą stawała się coraz bardziej zabójcza. W swoich niszczycielskich zapędach Majin Bu nie miał na przykład problemu, żeby przemienić przeciwnika w… smaczne ciasteczko, a sama myśl o wpadnięciu w jego śliskie łapska potrafiła przed zaśnięciem znacznie przyspieszyć puls.
Nie wspominam o Vegecie, Szatanie Serduszko czy Androidach 17 i 18, bo choć początkowo okrutni i znienawidzeni, w ich biografiach nastąpiła w pewnym momencie specyficzna wolta. A przecież wzmianki wart jest też jeszcze mroczny Gargulec Junior, czarnoksiężnik Babidi i demon Dabra czy kosmiczni wojownicy, jak Nappa bądź Raditz, oraz, a może przede wszystkim, wpadająca czasem w furię żona Songa Chichi, przed którą, gdy była w takim stanie, czmychały nawet najgorsze monstra. Swoją drogą, kreskówkę, obok szeregu kinówek (w tym takiego, nomen omen, potworka jak Evolution) w całkiem satysfakcjonujący sposób wznowiono w 2009 roku jako Dragon Ball Kai. Na zachętę musi wam wystarczyć, że pierwsze skrzypce, pozostając w tematyce artykułu, gra tam… wiecznie głodny i przepotężny kot będący bogiem zniszczenia.
Inną flagową produkcją dostępną na RTL 7, w której dobro mierzyło się ze złem, był niezwykle klimatyczny Klejnot snów, gdzie brylował być może najstraszniejszy animowany czarny charakter, jakiego w ogóle przyniosły nam lata 90. Któż to taki? Oczywiście władca nocnych koszmarów, Zordrak, który swoją sylwetką dinozaura i kapitalnym, mrożącym krew w żyłach głosem Gary’ego Martina, siał w młodych umysłach grozę nie mniejszą, niż w psychice nieco doroślejszych widzów Freddy Krueger z Koszmaru z ulicy Wiązów w swoich najlepszych momentach. Zordrak przerażał nie tylko skrupulatnie realizowanym planem pogrążenia uniwersum Dreamstone w mroku, ale i choćby tym jak traktował swoich pomocników, z niezdarnym, lękającym się szefa sierżantem Blobem na czele. Po stronie dobra mieliśmy zaś między innymi uwielbiającego drzemki – w tym przysypianie na jawie – Rufusa, czarodzieja troszczącego się o magiczny kamień snów oraz… sympatycznego psa-rybę (sic!). Cudowna bajka i szkoda, że na tle większości tu omawianych nieco jednak zapomniana.
A skoro wywołaliśmy już złe prehistoryczne gady, kolejnym tropem muszą oczywiście być Niebezpieczne dinozaury, które już samym intrem potrafiły podbić serca młodej widowni. Intrem charakterystycznym do tego stopnia, że wszyscy fani kreskówki rozpoznaliby je z pewnością nawet przebudzeni w środku nocy. Także tu mieliśmy podział na pozytywnych bohaterów (umięśniona piątka: tyranozaur, stegozaur, triceratops, pteranodon i ankylozaur) i tych niedobrych, za których uchodziła tu… trójka raptorów (ewidentna dyskryminacja) – Buźka, Żyleta i Pluj. Charyzmatyczne postaci i przeładowanie akcją dawały dużo frajdy, a wspomniane raptory robiły wiele, by łatwo było je znienawidzić.
Stacja, która po pewnym czasie ewoluowała w TVN Siedem, odkopała też dla polskich widzów nieco starsze produkcje, jak choćby produkowanego w latach 1964–1973 Superpsa (pamiętne „Czy to ptak? Czy samolot? Nie! To Superpies!”), gdzie tytułowy bohater mierzył się przede wszystkim z inteligentnym Szymonem Okrutnikiem.
Także telewizja publiczna zaserwowała w latach 90. kilka klasyków z przerażającymi antagonistami, choć zazwyczaj, z wiadomych względów, nie aż tak spektakularnych jak dysponujący większą swobodą programową komercyjni nadawcy. Wyjątek stanowiły oczywiście Muminki, w których pojawiała się kultowa Buka. Nie można jej raczej uznawać za czarny charakter, choć straszny już jak najbardziej tak, bo po prostu nosiła ona w sobie ogromny smutek, nie chcąc dla nikogo źle. Mimo to, jej okazjonalne wizyty na ekranie, przy specyficznym, dość mrocznym jak na dziecięcą wrażliwość klimacie, jakim cechowały się Muminki, dla wielu osób potrafiły być traumatyczne.
Podobnie oddziaływali Hatifnatowie – małe, podłużne, tajemnicze i występujące w stadku stworki, które choćby w taki sposób potrafiły wystraszyć Paszczaka. Nie można również zapomnieć o uwielbianych przez chyba wszystkich Gumisiach (w Polsce od 1990 roku). Sympatyczne niedźwiadki zmagały się z nikczemnym Księciem Iktornem, który zarządzał armią ogrów (pamiętacie Toadiego?) i robił, co tylko możliwe, by wykraść naszym bohaterom recepturę na sok z gumijagód.
I wreszcie trzecia warta wspominkowego wyróżnienia pozycja od TVP, czyli Tabaluga. Zielony smok toczył tu z pomocą swoich przyjaciół walkę z panem Lodolandii, antypatycznym bałwanem Arktosem, który bez skrupułów zamrażał swoich wrogów i zbierał ich skostniałe ciała jako trofea, docelowo zaś planował schłodzić cały świat, w tym Rajską Dolinę. Innym ciekawym oponentem był pojawiający się w fabule nieco później Hamsin – władca pustyni, równie wredny i despotyczny, co wspomniany śnieżny król.
TVP regionalna nadawała natomiast w 1997 roku jedną z najbardziej rozczulających ze wszystkich proekologicznych bajek, czyli Małe latające niedźwiadki (znane też jako Latające misie). Nieco zapomniana już kreskówka, pokazująca w zrozumiały dla dzieci sposób zgubny wpływ industrializacji na przyrodę również pełna była wyrazistych czarnych charakterów. Wspomnijmy choćby złośliwą łasicę o imieniu Chytrzak, która wraz z niezbyt rozgarniętym, choć w gruncie rzeczy sympatycznym kumplem Łaskiem prześladowała tytułowe misie oraz innych przedstawicieli tamtejszej fauny. Pomagał im też wąż Syk. A przecież w lesie buszowała ponadto pajęczyca Gryzelda, która, delikatnie mówiąc, miała dużą chrapkę na głównych bohaterów.
Co jeszcze? Wojownicze Żółwie Ninja, które, choć tworzone w latach 1987–1996, na TVP mogliśmy oglądać w przedziale 1991–1996. A skoro żółwie, to oczywiście i liczni antagoniści, z którymi musiała mierzyć się czwórka, Leonardo, Michelangelo, Donatello i Rafael, zaś wśród nich najbardziej charakterystyczni – Krang i Shredder. A zwłaszcza pierwszy z nich. O ile bowiem Shredder był po prostu zakapturzonym wojownikiem w charakterystycznej masce, tak głównodowodzący sił zła, Krang, z wyglądu przypominał… mózg (inspiracja Basket Case?). Do tego wyjątkowo bezwzględny. Jeśli już o organie odpowiedzialnym za intelekt mowa, warto dodać, że od 1997 roku Canal+ emitował bajkę Pinky i Mózg, w której kultowe białe myszki, a zwłaszcza ta druga z nich, opracowywały dziesiątki sposobów na to, by zawładnąć światem.
Rok później ruszył polski Cartoon Network, gdzie, oprócz wielu klasycznych propozycji jak Flinstonowie czy Jetsonowie, mogliśmy śledzić między innymi zmagania Atomówek z enigmatyczną, przypominającą diabła postacią o wdzięcznym imieniu… On. Grzechem byłoby też pominąć Polsat, na którym brylował wyprodukowany jeszcze w latach 80. He-Man z tytułowym herosem walczącym z przerażającym Szkieletorem; Batman, a także Czarodziejka z Księżyca mierząca się a to z Bractwem Śmierci, a to z Galaktyką Cieni, budząc jednocześnie u wielu rodziców etyczne wątpliwości związane z bijącym z ekranu roznegliżowaniem.
Szkoda jedynie, że nieco ambitniejsze produkcje, jak choćby Neon Genesis Evangelion kręcony w latach 1995–1996, trafiły do Polski dopiero w latach 00. (w tym przypadku emisja na kanale Hyper). Co królewskie należy też oddać Pokemonom, których emisję rozpoczęto co prawda w Polsce w 2000 roku, ale sama seria zaczęła powstawać już w 1997 i pod kątem retrospekcji w pamięci większości widzów sytuuje się raczej jako pokoleniowe doświadczenie ściśle powiązane z wyżej wymienionymi. Czarnymi charakterami był tu zaś oczywiście Zespół R z pokemonem Meowth, którzy nieustannie komplikowali życie Ashowi i Pikachu, zakłócając zresztą porządek w całym przepełnionym barwnymi stworzeniami uniwersum.
Wyżej wymienieni bohaterowie stanowią zaledwie swobodny rzut wspominków z animowanych seriali z tego okresu, a przecież nie zdążyliśmy nawet dotknąć tematu filmów pełnometrażowych, w których swoją wieczną legendę utrwalili między innymi tak kultowi ekranowi złoczyńcy jak Skaza (Król Lew), Hades (Herkules), najeźdźcy-koszykarze z Kosmicznego meczu czy… wredny pingwin (Wallace i Gromit: Wściekłe gacie). Nie mówiąc już o znacznie głębszych i bardziej wymagających tytułach – także pod względem motywacji antagonistów – jak Ghost In The Shell czy Księżniczka Mononoke (kazus NGE, premiera na świecie: 1997, w Polsce: 2000). Może i one doczekają się u nas kiedyś analogicznej, nasyconej powidokami przeszłości publikacji.
A na myśl o których z serialowych czarnych charakterów z lat 90. rozczulający dreszczyk pojawia się u was?