Sztuka pokazywana na Facing India jest bez wątpienia feministyczna, polityczna i zaangażowana. Ale, jakby jej nie nazwać, jest to sztuka, która działa niezwykle sugestywnie i na długo zapada w pamięć. Pomysłowość, wiedza i erudycja artystek, rozmach i energia, z jaką realizują swoje perfekcyjnie wykonane dzieła, mnogość technik, materiałów i zaskakujących rozwiązań przejawia się we wszystkich pracach zgromadzonych na parterze Muzeum Sztuki w Wolfsburgu.
Zamieszkała przez ponad 1,3 miliarda ludzi Republika Indii jest największą pod względem ludności demokracją na świecie. Wielki kraj, zajmujący większość subkontynentu indyjskiego, to konglomerat narodowościowy, religijny i językowy, pełen kontrastów. Skrajna bieda sąsiaduje tam z nieprawdopodobnym bogactwem, nadal, szczególnie na wsi, obowiązuje system kastowy. Mimo zagwarantowanego w konstytucji równouprawnienia, sytuacja kobiet jest bardzo trudna, są one poniżane, gwałcone, palone i mordowane. Krwawe konflikty na tle etnicznym i granicznym trwają do dziś, szerzy się fanatyzm religijny i nacjonalizm. W metropoliach nie ma czym oddychać i nawet święte rzeki są skażone. Jednocześnie Indie są jedną z najbardziej dynamicznie rozwijających się gospodarek na świecie, indyjska branża IT od wielu lat uchodzi za niemal bezkonkurencyjną w skali międzynarodowej, podczas gdy jedna trzecia mieszkańców Indii to analfabeci. Beneficjentami globalizacji, która utrwala i pogłębia nierówności społeczne, jest klasa średnia i wyższa.
Sześć kobiet w podobnym wieku
Mniej znany jest fakt, że w tym wielkim kraju prężnie rozwija się sztuka, nie tylko kulinarna i nie tylko filmowa z Bollywood i Tollywood, ale także i sztuka nowoczesna, w której prym wiodą artystki indyjskie. O ile współczesna sztuka japońska i chińska już od dość dawna znajduje się w międzynarodowym obiegu wystawowym i kolekcjonerskim, o tyle Indie dopiero od niedawna zaczynają się w nim pojawiać. Wynika to przede wszystkim z niewidoczności tej sztuki, bo w Indiach prawie nie ma miejsc i możliwości wystawowych. Dlatego, żeby wyrobić sobie o niej zdanie, trzeba teraz wybrać się bynajmniej nie do Mumbaju, Delhi czy Bengaluru, ale do niewielkiego miasta Wolfsburga w Dolnej Saksonii. Jest tam główna siedziba koncernu VW, który produkuje samochody także i w Indiach. Ale to nie jedyny powód, że pierwszy tak obszerny pokaz sztuki indyjskiej odbywa się właśnie w Kunstmuseum Wolfsburg. Kiedy dwa lata temu jego dyrektorem został Ralf Beil, obiecał, że program muzeum będzie bardziej globalny i bardziej niż dotychczas otwarty na sztukę kobiet i na ich widzenie świata. Słowa dotrzymał, czego wyrazem jest wystawa Facing India, na której sześć artystek z Indii pokazuje oblicze, a raczej różne oblicza ich kraju. Bharti Kher (*1969), Mithu Sen (*1971), Reena Saini Kallat (*1973), Vibha Galhotra (*1978), Tejal Shah (*1979) i Prajakta Potnis (*1980), wybrane przez kuratorkę Utę Ruhkamp podczas jej trzech pobytów w Indiach, należą w większości do pokolenia trzydziesto- i czterdziestolatek. Mimo że ze względu na pochodzenie są przedstawicielkami klasy uprzywilejowanej, to ich prace w mniej lub bardziej radykalny sposób odnoszą się do problemów społecznych, politycznych, ekologicznych i obyczajowych powstających na styku modernizacji i tradycji: a to zaiste nie tylko w Indiach mieszanka dość wybuchowa.
Cyfryzacja, degradacja i globalizacja
Sztuka pokazywana na Facing India jest bez wątpienia feministyczna, polityczna i zaangażowana. Ale, jakby jej nie nazwać, jest to sztuka, która działa niezwykle sugestywnie i na długo zapada w pamięć. Pomysłowość, wiedza i erudycja artystek, rozmach i energia, z jaką realizują swoje perfekcyjnie wykonane dzieła, mnogość technik, materiałów i zaskakujących rozwiązań przejawia się we wszystkich pracach zgromadzonych na parterze Muzeum Sztuki w Wolfsburgu. Można bezpośrednio odczuć, że twórczość jest dla nich misją, przesłaniem lub sposobem na wizualizacje tego, co przemilczane, starannie ukryte przed wzrokiem, niewidzialne i nieme, czyli nieistniejące. I – co najważniejsze – tematy, które podejmują artystki w eksponowanych na Facing India dziełach, mają uniwersalny charakter, bo już są albo mogą wkrótce pojawić się i w naszej części świata. „Wprawdzie eksperyment jest przeprowadzany w Indiach i z perspektywy Europy wygląda dość drastycznie, są to również i nasze aktualne problemy”, pisze Ralf Beil, dyrektor Muzeum Sztuki w Wolfsburgu, w świetnym katalogu wystawy. Indie są jednym z laboratoriów powodzenia lub porażki naszej globalnej przyszłości. Wszystko występuje tam w skrajnym zagęszczeniu: przemoc seksualna, cyfryzacja, degradacja środowiska, kwestie narodowościowe. Nie jest łatwo zrozumieć, co naprawdę dzieje się w Indiach, bo, zdaniem pisarki Arundhati Roy, „mimo panującego na Zachodzie błędnego przekonania, że Indie to społeczeństwo anarchistyczne i chaotyczne, są one tak naprawdę mistrzem stawiania granic. Poza chaotycznym ruchem drogowym, społeczeństwo jest oddzielone od siebie żelazną kratą z kast, regionów i religii”. Podziały, wynikające z tradycji i przemoc, przez tę tradycję i społeczeństwo sankcjonowana, są jednym z tematów ekspozycji Facing India w Muzeum Sztuki w Wolfsburgu.
Faktyczne i metaforyczne granice geograficzne
Pierwsze, co rzuca się w oczy i uszy zaraz po wejściu na wystawę, to wielka mapa świata, wyglądająca jakby została zrobiona szydełkiem z kolorowej włóczki. Z bliska widać jednak, że ta kartograficzna instalacja pod tytułem Woven Chronicle zajmująca całą pomalowaną na szaro ścianę, wykonana jest z kabli elektrycznych. Z ośmiu głośników umieszczonych na sześciu kontynentach wydobywa się kakofonia dźwięków, na którą składają się trzaski linii wysokiego napięcia, bulgotanie wody, sygnał zajętego telefonu, wycie syren fabrycznych i okrętowych, szum skrzydeł i głosy klucza ptaków wędrownych. Utkana kronika jest, jak wyjaśnia jej autorka Reena Saini Kallat, kartografią historycznych i aktualnych ruchów migracyjnych. Mimo że dziś, dzięki mobilności ludności i błyskawicznemu przepływowi informacji, różne kultury znacznie szybciej mieszają się ze sobą niż kiedykolwiek wcześniej, to paradoksalnie nigdy jeszcze tak ostro nie kontrolowano i nadzorowano granic jak obecnie. „Kable elektryczne są dla mnie taką ambiwalentną metaforą: z jednej strony łączą, z drugiej strony tworzą linearne formacje w kształcie siatek i innych ogrodzeń, a więc dzielą. Wiara w to, że dzięki globalnej, czyli bezgranicznej komunikacji, przestaną istnieć także faktyczne granice geograficzne, etniczne i społeczne, okazała się złudna. Wręcz przeciwnie: dzięki progresywnej technice można bez problemu propagować stereotypy, wątpliwe ideologie, nacjonalizmy”.
Ocalić cierpienia od zapomnienia
Reena Saini Kallat jest artystką wszechstronną: tworzy instalacje ścienne i dźwiękowe, rzeźbi, maluje i fotografuje. Widać i słychać, że sztuka pamięci jest jej pasją. W serii fotografii Crease / Crevice / Contour chce ocalić od zapomnienia cierpienia kobiet, które nie tylko podczas wojen między Indiami i Pakistanem o Kaszmir były pierwszym łupem wojennym. Przemoc seksualna, element każdej wojny, odciska na skórze kobiet krwawe znamiona. Nawet jeżeli są one niewidoczne, to ciało pamięta. Kallat jest też autorką instalacji pod tytułem Hyphenated Lives, która wygląda jak sala muzeum przyrodniczego z obrazkami roślin i zwierząt na ścianach i fosyliami w witrynach. Kiedy im się dokładnie przyjrzeć, są to portrety hybryd symbolizujących podzielone, ale historycznie ze sobą związane kraje, które walczą o kontrolę nad zasobami naturalnymi, głównie nad wodą. Noszą podwójne imiona, na przykład Sun-Poe: to krzyżówka nektarnika palestyńskiego (po angielsku Sunbird) z dudkiem (Hoopoe), narodowym ptakiem Izraela. Na te kolorowe gwasze z odręcznym komentarzem artystka nakleja drut kolczasty. Geopolityka dzieli kraje, mimo że przyrodę trudno podzielić na części stricte narodowe. „Można rozumieć te hybrydy jako poetyckie prowokacje gatunku, który niewykluczone, że istniał w przeszłości albo jako propozycję na przyszłość”, mówi Reena Saini Kallat.
Ekwilibrystyka (nie)języka
Mithu Sen też lubi prowokować i zaskakiwać, werbalnie i wizualnie. Karierę artystyczną zaczynała jako poetka pisząca po bengalsku. Po przeprowadzce do Delhi w 1997 roku musiała nauczyć się hindi i angielskiego, z czym na początku miała spore trudności. Do dziś większość jej prac nosi tytuły, w których występuje przedrostek „un” (nie), jeden z głównych elementów jej (un)language – (nie)języka. Wiadomo, że jak się ma zęby, albo w ich miejscu z czasem protezy zębowe, to się lepiej mówi w każdym (nie)języku. Jak wszystkie jej prace, również i instalacja pod tytułem Border Unseen jest wyrazem absurdalnego poczucia humoru. Po niemiecku Unseen brzmi fonetycznie jak Unsinn, czyli jak nonsens. Sztuczne dziąsła, w których tkwią sztuczne zęby, wyglądają oczywiście jak granica, która w zamkniętych ustach jest niewidoczna, ale trudno jej nie dostrzec, kiedy w kształcie zębatego wieńca wisi na ścianie. Swoje rysunki i rzeźby artystka nazywa performansami, bo aktywnie uczestniczy w nich publiczność. Świetnym pomysłem jest na przykład seria czterdziestu grafik i rysunków The Same River Twice (Ta sama rzeka dwa razy), którą ogląda się w zamkniętym pomieszczeniu. Jest to sztuka zakamuflowana, może przed okiem cenzora, bo dopiero po oświetleniu białych kartek papieru latarką widać ich drugie dno: erotyczne, nieco pornograficzne igraszki nieheteroseksualnych par. Z kolei kolekcja kiczowatych przedmiotów, suwenirów i różnych innych bibelotów w okrągłej gablocie pod szkłem to istna wunderkamera, która nazywa się Mou (Museum Of Unbelongings – Muzeum Mienia Nieruchomego).
Symfonia czasu czy kakofonia
„Żyjemy w bardzo szybko zmieniającym się świecie i uznajemy się za istoty, zdolne do adaptacji”, mówi Vibha Galhotra. „Przy czym prawie nie przyjmujemy do wiadomości skali skażenia środowiska i akceptujemy je biernie jako nową rzeczywistość świata”. W multimedialnych, przestrzennych instalacjach, w filmach i fotografiach artystka opiera się na platońskiej teorii pięciu żywiołów i pokazuje, co stało się z wodą świętej rzeki Jamuny, z powietrzem, ziemią, eterem, czyli przestrzenią i ogniem. Po zanurzeniu białej chusty w Jamunie staje się ona natychmiast czarna. New Delhi jest najbardziej skażonym miastem świata, przypomina komorę gazową, tak więc ludzie muszą stale nosić maski, w których wyglądają, jakby zgodnie z przepowiednią Nostradamusa w miejscu nosa wyrosły im świńskie ryje. W miastach zabudowywany jest każdy kawałek ziemi i nawet w dzielnicach strzeżonych przez zakamuflowanych ochroniarzy (instalacja Neo Camouflage) dom przylega do domu: to wprawdzie kolorowa, ale betonowa pustynia, bez źdźbła trawy. W miastach i na ich obrzeżach dymią ogromne wysypiska śmieci, na i przy których mieszkają biedacy. Wielka mapa świata pod tytułem Time Symphony Or Cacophony jest coraz czarniejsza, dobiegają z niej okropne dźwięki: klasyczna symfonia czasu znika, zastępuje ją kakofonia zniszczenia.
Kobiety upokorzone, milczące i dręczone
Mało optymistyczne są też prace Bharti Kher, jedynej uczestniczki wolfsburskiej wystawy, urodzonej poza Indiami, mianowicie we wschodnim Londynie, która w 1992 roku przeniosła się na stałe do stolicy Indii. Artystka, której twórczość krąży wokół sytuacji kobiet w jej kraju, jest perfekcjonistką i estetką, potrafiącą wydobyć energię i piękno, tkwiące nawet w najbardziej zaskakującym tworzywie. Obok rzeźb z brązu, tkanin, ryżu i reliefów z bindi, na wystawie pokazuje także kolumnę z czerwonych bransoletek bangle pod tytułem Bloodline (Rodowód): kobiety są wprawdzie podporą i dźwignią społeczeństwa indyjskiego, ale bardzo często żyją w The Deaf Room (Głuchym pokoju), ogrodzone murem, który Bharti Kher zbudowała z dziesięciu ton szklanych cegieł zrobionych ze stopionych bransoletek i gliny. Niełatwy jest też los kobiet pracujących w najstarszym zawodzie świata, czego przykładem jest grupa sześciu siedzących gipsowych rzeźb Six Women, przedstawiająca prostytutki z Kolkaty. Te prace to pomniki skrajnie zmęczonych, dręczonych i codziennie upokarzanych kobiet w Indiach.
Niedobrze mieć trzecią płeć
Tejal Shah też jest wszechstronnie uzdolniona, robi fantastyczne filmy animowane, świetnie rysuje i fotografuje, o czym świadczy seria zdjęć Women like us. Przedstawia ona Kobiety takie jak my, które nie zgadzają się na odgrywanie przypisanych im ról płciowych, bo czują się jak mężczyźni. Problematyka gender jest tym, co najbardziej interesuje tę artystkę, której radykalna sztuka długo nie mogła być pokazywana w Indiach. A to dlatego, że zajmowała się sprawami, które chciano przemilczeć: przemocą wobec hidźrów, oficjalnie czczonych jako bóstwa trzeciej płci, faktycznie, co widać na foto- i wideoinstalacji pod tytułem Untitled (On Violence), ofiar masowych gwałtów: kaleczonych, obsikiwanych, mordowanych.
Na Facing India są też mniej drastyczne, zabawne i ironiczne prace. Najmłodsza jej uczestniczka, 28-letnia Prajakta Potnis, aranżuje i fotografuje niezwykłe pejzaże i martwe natury w specyficznych wnętrzach. Na drukach cyfrowych z serii Capsule widać ruchome schody ustawione na plastykowej serwetce w lodówce, na Still Life kalafiory w zamrażalnikach, wyglądające jak grzyb atomowy. Czy (martwa) natura kalafiora może być albo nie być wybuchowa; oto jest pytanie.