W dzień końca świata
Kobiety idą polem pod parasolkami,
Pijak zasypia na brzegu trawnika,
Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa
I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,
Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa
I noc gwiaździstą odmyka.
A którzy czekali błyskawic i gromów,
Są zawiedzeni.
A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,
Nie wierzą, że staje się już.
– Czesław Miłosz, Piosenka o końcu świata[1]
24 maja 1974 roku w Warszawie umiera Michał Choromański. Po wielu latach pracy twórczej, głośnych skandalach i romansach żegna się z życiem mając na koncie kilkanaście powieści, zdrowie zniszczone chorobami oraz nadmiernym zażywaniem narkotyków, a także wieloletnie pobyty w szpitalach dla psychicznie chorych.
Odchodzi w zapomnieniu, powodowanym nie tylko przez pogarszający się stan zdrowia i coraz mniej entuzjastycznie przyjmowane przez czytelników książki, ale także za sprawą przymusowego pobytu na emigracji, który sprawił, że ze wschodzącej gwiazdy polskiej literatury stał się przykurzonym reliktem i epigonem minionych czasów. Do dziś pozostaje znany przede wszystkim jako autor Zazdrości i medycyny, powieści, która doczekała się nie tylko wielokrotnych wznowień, ale także głośnej ekranizacji z roku 1973 w reżyserii Janusza Majewskiego.
Warto jednak przypomnieć, że Choromański w swoim pisarskim dorobku posiada szereg równie ciekawych utworów, które jednak do tej pory niemal nie były wznawiane. Być może pierwszą jaskółką zwiastującą zmianę w tej kwestii jest ponowne wydanie – po blisko 30 latach – jednego z ważniejszych dzieł pisarza, czyli powieści Schodami w górę, schodami w dół.
I. Schodami w górę…
Powieść Schodami w górę, schodami w dół zalegała w pracowni pisarza przez wiele lat. Choromański zaczął ją pisać pod koniec lat 30. XX wieku, by dokończyć ją ponad 30 lat później – swoje pierwsze wydanie książka miała dopiero w roku 1967 roku. Opis małej tatrzańskiej miejscowości wraz z rozległa panoramą charakterów jej mieszkańców wielu przypomniał Zakopane, tak tłumnie odwiedzane i zamieszkiwane przez najwybitniejszych przedstawicieli okresu Młodej Polski. W wielu powieściowych bohaterach dopatrywano się rzeczywistych osób, znanych osobiście Choromańskiemu, przez co pisarza przez wiele lat darzono na salonach niechęcią. Uważna lektura Schodami w górę… sugeruje jednak coś innego – nie jest to powieść z kluczem, nie da się bowiem jednoznacznie określić, który z powieściowych bohaterów stanowi odbicie rzeczywistej osoby. Choromański brał raczej cechy kilku osób do wykreowania jednego powieściowego bohatera, tworząc tym samym galerię typów ludzkich charakterów. Z tego też względu wskazywanie w tej powieści pierwowzorów takich osób, jak np. Maria Kasprowiczowa, Karol Szymanowski czy Kazimierz Wierzyński zwyczajnie mija się z prawdą.
Charakterów prezentujących odmienne postawy życiowe przewija się przez strony Schodami w górę… mnóstwo. Począwszy od Węgierki Draginy Łuckiej, „wielkiej wdowy” po rzeźbiarzu Antonim Łuckim, budującej dla niego monumentalny grobowiec, przez architekta Ryszarda Ordęgę, aż po wróżbitę i morfinistę Lilipowskiego. Pod płaszczykiem powieści poświęconej dochodzącym do zdrowia kuracjuszom oraz stałym mieszkańcom górskiego miasteczka, autor przemyca ważne pytania egzystencjalne, tym istotniejsze, że akcja powieści toczy się na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej.
Świat tatrzańskiej miejscowości Podbazie opisywany jest z perspektywy osoby z zewnątrz, 19-letniego Karola Nitonickiego, studenta warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, który postanowił spędzić lato na malowaniu górskich pejzaży i sprzedawaniu swoich obrazów. Tak skonstruowany narrator umożliwia bowiem nie tylko pozbawione zapośredniczenia spojrzenie na życie toczące się w górskiej miejscowości, ale także – za sprawą wybrania na narratora młodzieńca – czytelnik ma okazję śledzić ewoluującą psychikę dorastającego mężczyzny. Jest to relacja tym ciekawsza, że wzbogacona o jego „malarskie spojrzenie”, pogłębiające złożoność postaw i charakterów portretowanych osób.
Choć na początku młody malarz daje się uwieść panującej na Podbaziu atmosferze, dosyć szybko zaczyna zadawać sobie fundamentalne pytania: ile różnych twarzy może mieć jedna osoba? Oraz: tak naprawdę kto jest kim, a za kogo tylko się podaje? Postaci godnych powyższych rozważań jest mnóstwo: baronowa Sztygielowa, okultysta Lilipowski wraz z małżonką, kelner Barski czy też architekt Ryszard Ordęga. Zwłaszcza ostatnia z tych osób zasługuje na szczególną uwagę, z racji na swą doniosłość dla całej powieści. Przywołanie postaci Ordęgi rozpoczyna i kończy całą historię, a targające nim dylematy są najważniejszymi pytaniami stawianymi przez powieść Schodami w górę, schodami w dół.
Ryszard Luty Eustachy Ordęga, a właściwie Ryszard Furdala, jest bowiem człowiekiem dotkniętym sporym brakiem. Nie posiada on poglądów, które umożliwiłyby mu zajęcie właściwego stanowiska i wyboru stosownej postawy moralnej. „Trzeba w sobie coś mieć, żeby mieć przekonania, trzeba w sobie coś mieć. Tylko co?”[2] – te słowa Ryszarda Ordęgi są przejmujące nie tylko dlatego, że bohater przyznaje się w nich do swej wewnętrznej pustki, której nie jest w stanie niczym wypełnić, ale są one wstrząsające także ze względu na fakt, że taka opinia zostaje wygłoszona na kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej, kiedy już nie będzie można pozwolić sobie na luksus braku podjęcia decyzji.
Także przy okazji wizyty Ordęgi w domu na Podbaziu wyjaśnia się sens tytułu całej opowieści. Jak bowiem tłumaczy Dragina Łucka: „(…) ludzie na tej ziemi chodzą schodami w górę i schodami w dół i że przed idącymi w górę schody, a właściwie stopnie się poszerzają, natomiast dla idących w dół zwężają się i zmniejszają. Mówiłam o tym w znaczeniu moralnym, filozoficznym, ludzkim”[3]. Trochę egzaltowane słowa pani Łuckiej nie znajdują jednak zrozumienia u innych bywalców jej domostwa. Jeden z nich, komisarz Szmurło, inaczej zapatruje się na sens budowanej przez „wielką wdowę” groty upamiętniającej jej zmarłego męża: „[t]u pani Łucka ujawniła mu psychologiczne znaczenie schodów prowadzących do groty z tumbą. Komisarz pomyślał trochę i powtórzył, że psychologia stosowana w sztuce jest jego hobby, konikiem. Ale według niego wymowa schodów była inna. Dla niego budowniczy, który budował te schody, przeżywał strach. Jakby bał się zejść na ziemię, natomiast ratunek dla siebie widział w ucieczce na górę. Więc były w tych schodach zarazem i strach, i chęć ucieczki. – Schodami w górę, schodami w dół! – zawołał dosłownie pan Bolesław. Wszyscy my w swej karierze chodzimy schodami w górę lub w dół, ale nie wszyscy przeżywamy z tego powodu panikę”[4].
Szeroka panorama niejednoznacznych ludzkich charakterów oraz ukazanie rozmaitych podejść względem rzeczywistości wskazują na pogłębioną świadomość konieczności psychologizacji jednostki. W powieści Schodami w górę… Choromański ukazał mnogość postaw życiowych, ich zmienność oraz podatność na wpływy i intrygi. Podkreślił także, że żaden człowiek nie ma tylko jednej, ostatecznej twarzy czy formy, bo nieustannie pozostają one w ruchu.
W tej powieści pisarz podniósł także inne kwestie. Świat ukazany przez Choromańskiego w Schodami w górę, schodami w dół to przedstawienie uniwersum niemal w przededniu wybuchu II wojny światowej. Czytelnicy patrzący z prezentystycznej perspektywy wiedzą, że jest to świat, po którym już niebawem zostaną jedynie wspomnienia. Jednak jego bohaterowie niemal do końca nie dostrzegają zagrożenia i łudzą się, że dziejowa zawierucha ominie ich małą miejscowość. Choć w powieści pojawiają się znaki ewidentnie oznajmujące nadciągający kataklizm (vide: wybicie szyb w żydowskim sklepiku, dyskretna wszechobecność podwójnych agentów współpracujących z obcym wywiadem), to mieszkańcy Podbazia nie widzą – nie chcą widzieć? – nadciągającego zagrożenia.
II. Biografia pełna niespełnień
Michał Choromański urodził się w 1904 roku na terenie ówczesnego rosyjskiego Jelizawietgradu (obecnie jest to Kirowohrad na Ukrainie). Dosyć wcześnie stracił ojca, przez co zmuszony był już od 17 roku życia zarabiać na utrzymanie rodziny. Imał się rozmaitych prac: był sanitariuszem, dorabiał jako korepetytor, pisywał także do gazet. Trudna sytuacja materialna nałożyła się w jego przypadku na problemy zdrowotne: w młodym wieku zapadł na gruźlicę kości, przez co był zmuszony do leczenia się w sanatoriach, a także poruszania się o kulach. Do Polski przyjechał z resztą rodziny dopiero w 1924 roku, nie znając nawet języka polskiego. Dość szybko udało mu się nadrobić braki, ponieważ już w 1931 ukazuje się jego pierwsza powieść – Biali bracia, o której pisarz Józef Wittlin entuzjastycznie pisał: „[b]ędę trąbił, gdzie się da, że napisał Pan książkę stojącą na poziomie najlepszych dzieł Conrada, co jest prawdą”[5].
Kolejne książki przynoszą Choromańskiemu uznanie i pieniądze – za drugą powieść, opublikowaną w 1932 roku Zazdrość i medycynę w 1933 roku otrzymał Nagrodę Młodych Polskiej Akademii Literatury oraz spory zastrzyk gotówki. Rozpoczęły się także polemiki powodowane podejściem Choromańskiego do tworzenia literatury; do najsłynniejszych zalicza się tekst Ignacego Fika zatytułowany Literatura choromaniaków, w którym krytyk piętnuje przesadną – jego zdaniem – psychologizację postaci oraz nadmierne i niepotrzebne eksperymenty z formą, widoczne nie tylko w książkach Choromańskiego, ale także m.in. u Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza, Witkacego, Ireny Krzywickiej czy Adama Ważyka.
Choromański nie bez powodu nazywał siebie „ostatnim pisarzem Młodej Polski”. Świat, który ukazywał na kartach swoich powieści, stopniowo odchodził w niepamięć, przegnany doświadczeniem II wojny światowej. Wojenne przeżycia nie stały się jednak udziałem samego Choromańskiego, ponieważ ten czas spędził na emigracji w Ameryce Południowej oraz w Kanadzie, do których uciekł wraz z małżonką, Ruth Sorel, tancerką pochodzenia żydowskiego. Lata odcięcia od polskiej kultury – przekładające się na niemoc twórczą oraz brak kontaktu polskich czytelników z jego utworami – sprawił, że po powrocie do kraju po 17 latach na nowe dzieła tego pisarza mało kto wyczekiwał. Jego nowe utwory, publikowane już w PRL-u, a osadzone w rzeczywistości Ameryki Południowej (vide: Makumba czyli Drzewo gadające) również nie spotkały się ze zrozumieniem. Gdyby dokończył i opublikował powieść Schodami w górę… jeszcze przed wybuchem II wojny światowej i pozostał w kraju, to być może utrzymałby status sławy – jednak po 30 latach powieść ta okazała się już przebrzmiała. I podobnie: gdyby swoje opowieści dziejące się na terenie Ameryki Południowej opublikował później, to istniała duża szansa, że wstrzeliłby się w boom na powieści iberoamerykańskie, które święciły wtedy triumfy w Polsce. Krytycy domniemują, że gdyby właśnie tak potoczyła się ta historia, to Choromański mógłby zyskać status nawet „polskiego Fuentesa”.
W tym przypadku los jednak chciał inaczej. Choromański nie został doceniony przez jemu współczesnych czytelników, jego gwiazda coraz bardziej przygasała. Choć pod koniec życia pisał dużo – niemal co roku publikował nową, grubą powieść – to nie udało mu się już odzyskać utraconej sławy i pozycji w literackim świecie.
Mimo upływu lat język jego powieści się nie zestrzał, a dylematy moralne portretowanych przez niego bohaterów wciąż są boleśnie aktualne. Twórczość Michała Choromańskiego, prekursorska, niepokorna, stale eksperymentująca, należy do kanonu tych dzieł, które zasługują na ponowne odczytanie.
- Czesław Miłosz, Piosenka o końcu świata, [w:] tegoż, Wiersze wszystkie, Znak 2011, s. 206.↵
- Michał Choromański, Schodami w górę, schodami w dół, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2017, s. 377.↵
- Tamże, s. 348.↵
- Tamże, s. 358–359.↵
- Marek Sołtysik, posłowie do książki Michała Choromańskiego Zazdrość i medycyna, Wydawnictwo Poznańskie 1990.↵