Sonia Milewska: Festiwal z kilkunastoma wystawami, wydarzeniami towarzyszącymi nie powstałby gdyby nie tytułowa współpraca i zaangażowanie grupy osób. Jako dyrektor festiwalu nadzorujesz tę grupę. Kto tworzy TIFF Festival?
Maciej Bujko: Współpracę traktujemy nie tylko jako główny temat zdjęć i wystaw tegorocznej edycji TIFFu, ale też jako coś, co realizujemy w naszej własnej pracy przy festiwalu. Podobna sytuacja zaistniała w zeszłym roku kiedy edycji przyświecało hasło „zasoby”, wtedy też myśleliśmy czym są zasoby dla nas, jak możemy ich używać. W tym roku przeanalizowaliśmy to jak współpracujemy i z kim współpracujemy oraz to, co zrobić, żeby współpraca była bardziej efektywna i zrównoważona. Na radę programową składa się kilka osób zaproszonych przeze mnie i TIFF Festival. W tym roku są to: Joanna Rzepka-Dziedzic, Krzysztof Pacholak, Paweł Kowalski, Paulina Anna Galanciak – osoby, które zostały zaproszone przez festiwal. Oprócz nich zaprosiliśmy do współpracy w ramach rady także osoby z galerii, w których odbywają się wystawy. Wcześniej traktowaliśmy te instytucje, tak jak z reguły traktują je festiwale, czyli przedmiotowo. Galerie dają nam przestrzeń, a my wrzucamy tam nasz program, w momencie kiedy jeszcze się nic nie dzieje, bo jest początek września. Jest to sytuacja win-win, ale nie za bardzo angażująca drugą stronę. Stwierdziliśmy, że zaprosimy kuratorów tych galerii, żeby od początku tworzyli z nami program festiwalu. W ramach tego procesu strona zaproszona przybrała różne postawy. Zakładaliśmy na wstępie, że zaproszeni będą współkuratorami, co się ostatecznie nie wydarzyło, poza jednym przypadkiem. Przybrali oni za to funkcje scenografów, albo twórców programu towarzyszącego. Dzięki temu działaniu współpraca była pełniejsza i koncepcyjna od samego początku. Oczywiście w programie są też wystawy opowiadające o współpracy czysto tematycznie, ale oprócz nich obecny jest też ten poziom nieznany publiczności.
Dobrze współpracująca grupa to jeden dobrze działający organizm, który pracuje na wspólny sukces. Co jest Waszym wspólnym celem?
Ten cały organizm, oprócz programowej części, o której wcześniej wspomniałem, składa się też z działów administracji, koordynacji, promocji – jest w to zaangażowanych bardzo dużo osób. Wszyscy razem oczywiście pracujemy nad końcowym efektem, czyli 9 wystawami, 43 wydarzeniami, systemami, które działają podczas festiwalu, np. system wolontariatu to w tym roku 50 osób, które też są podzielone na kilka stref działania. Ale oprócz efektu widocznego dla widza, wszyscy pracujemy nad własnym rozwojem. Dokładnie to samo dzieje się w radzie programowej, gdzie osoby z Wrocławia mają okazję poznać się z innymi kuratorami z zewnątrz, zderzyć swoje poglądy. Warto podkreślić, że galerie z którymi współpracujemy nie są galeriami fotografii. My sami też nie do końca jesteśmy festiwalem fotograficznym – foto nie mamy nawet w nazwie. Oczywiście staramy się, żeby naszym rdzeniem była fotografia, ale zderzamy ją z tym co proponują np. galerie sztuki współczesnej. Efekty takiej współpracy powodują, że fotografia jest obecna gdzieś w połowie festiwalu. Funkcjonuje jako czysty obraz, ale też inspiracja dla innych mediów. Są też inne cele, bardzo ogólne, które festiwal ma od początku: tworzenie środowiska fotograficznego we Wrocławiu, prowokowanie artystów do tworzenia nowych prac specjalnie dla festiwalu.
W programie wyróżniacie system kolektywu. Uważasz, że umiejętność pracy w grupie jest jedyną drogą do osiągnięcia sukcesu?
Wydaje się, że nie jest jedyną drogą do sukcesu, chociaż z drugiej strony mogę przywołać wystawę Praktyka okupacji dzieła, którą zrobiła – no właśnie, już chciałem powiedzieć, że Joanna Rzepka-Dziedzic – ale w rzeczywistości projekt tworzy zespół operacyjny składający się z kilku zaangażowanych osób. Jest to wystawa, która na pewnym poziomie opowiada o tym, że żadne dzieło nie jest do końca jednego autora, a wszystkie prace powstają dzięki współpracy. Każdy artysta funkcjonuje w jakiejś społeczności, jakimś kontekście, w którym się uczy i odkrywa nowe rzeczy. Czy on jest jedynym autorem prac? Czy może jest to szersza grupa, która nie uczestniczy w tworzeniu w bezpośredni sposób? Nie ma chyba możliwości, żeby nie współpracować w ogóle, chociaż są osoby, które ze współpracy świadomie rezygnują, o czym mowa na wystawie Jak odmawiać. Współpraca jest potrzebna żeby osiągnąć sukces chociażby tak zaawansowanej struktury jaką jest festiwal. Czytałem gdzieś, że grupa tylko do ok. 140 przedstawicieli homo sapiensjest w stanie współpracować bez bardziej skomplikowanych narzędzi komunikacyjnych i hierarchizacji. Powyżej tej liczby zaczyna tworzyć struktury. TIFF organizuje co prawda kolektyw, ale kolektyw nie tworzy całego festiwalu – ma on pełną strukturę organizacyjną.
To o homo sapiens przeczytałeś może w Sapiens. Od zwierząt do bogów Harariego?
Tak, to jest książka, którą czytamy wszyscy, łącznie z Barackiem Obamą [śmiech]. Pewnie będziemy się niedługo wstydzić, że ciągle ją cytujemy. Teraz jestem w bezpiecznej sytuacji, bo jeden z kuratorów bezpośrednio odwołuje się do niej w tekście kuratorskim. Rzeczywiście jest tak, że Harari w swojej pierwszej książce bardzo dużo mówi o modelach współpracy. Ciekawe jest to, że pisze o rzeczach, które my wszyscy dobrze znamy, on tylko je ładnie połączył w kontekście nauk społecznych.
Harari napisał też, że homo sapiens jest gatunkiem ekspansywnym i agresywnym, który przetrwał tylko dzięki współpracy. Mimo to, są osoby, które tej współpracy odmawiają – to o nich będzie wystawa Jak odmawiać. Kontrowersyjna?
Zależy dla kogo. Jeśli kontrowersyjna, to w taki prosty sposób: dla niektórych mogą pojawić się dyskusyjne tematy jak fruktarianizm czy protest przeciwko telewizji. Osoby ze środowiska TVP zapewne tam nie dotrą, ale mogłyby się oburzyć. Szczerze mówiąc, w kontekście kontrowersji nie myślę nawet o tej wystawie. W środowisku artystycznym oburzenie może wywołać projekt przeprowadzony w Muzeum Współczesnym Wrocław, który stawia hipotezę nieposiadania autorstwa dzieła. Tę hipotezę zespół operacyjny eksploruje na różnych poziomach. Opis wystawy jest bardzo enigmatyczny, nie będę wiele zdradzać, będzie to na pewno duża niespodzianka, tym bardziej, że to wystawa site specific, całkowicie tworzona w muzeum.
W opisie wystawy widnieją nazwiska artystów działających w szeroko rozumianym polu sztuk wizualnych.
Na pewno, to też wynika ze współpracy. Muzeum Współczesne Wrocław dosłownie używa swojej kolekcji w ramach tego projektu. Na tej wystawie, fotografia będzie obecna, tylko w innej formie, jako medium wykorzystane do pewnego dochodzenia. Inne media będą też bardzo widoczne na wystawie TIFF plays pokemon, gdzie będzie można zobaczyć przede wszystkim video i instalacje multimedialne. Zachowujemy balans, a więc fear no more, będzie fotografia na festiwalu, dużą jej część stanowić będzie TIFF Open.
Wracając do fotografii, a właściwie jej historii, opowiedz proszę o wystawie specjalnej, którą kuratorujesz.
Na festiwalu jestem zaangażowany w trzy rzeczy: oprócz rady programowej i kuratorowania nadzoruję sekcję publikacji – premiery książek, Bal fotobukowca oraz przestrzeń festiwal labu. Będzie to bardzo specyficzna rzecz: wystawa/nie-wystawa, przestrzeń współpracy między publicznością, wolontariuszami, artystami i firmami. W tym roku podczas warsztatów powstanie festiwalowy zin. Wystawy to jedno, ale cała strefa wokół, wydarzenia towarzyszące to szansa na rozmowę o nich. Kontynuując wątek wystawy, Zapomniane światło prywatnych dni to ekspozycja fotograficznego archiwum Romerów, a właściwie jego części odnalezionej w 2014 roku przez Barbarę Romer, wnuczkę Witolda Romera. W zeszłym roku część tego archiwum pokazaliśmy na wystawie Odnalezionew kontekście zdjęć przywiezionych do Wrocławia. Już wtedy pojawił się pomysł żeby zrobić coś więcej – dużą wystawę, katalog – które dałyby szansę temu archiwum zaistnieć dalej, żeby można było korzystać z niego, jak teraz korzystamy ze zbiorów Zofii Rydet. Jest to bardzo cenne nie tylko dla artystów czy badaczy, ale też animatorów. To archiwum rzuca nowe światło na twórczość Romera. Znamy jego prace z niedużej ilości printów z muzeów, a to archiwum to ponad 6 tysięcy zdjęć! Wystawa podzielona jest na 9 kategorii, a ponieważ archiwum nie ma jeszcze katalogu, mój wybór jest czysto subiektywny. Będzie można wejść w strukturę archiwum, zarówno w metaforycznym, jak i dosłownym sensie – 9 pomieszczeń zanurzonych w ciemności, w nich tematy takie jak miasto, nowa fotografia, sytuacje rodzinne, portret nieoficjalny. Portrety te mają niesamowitą psychologiczną siłę, jak u Witkacego.
Jaki charakter ma ta wystawa? Informacyjny?
Poszczególne wewnętrzne wystawy tworzą pewne narracje, ja przez ingerencję kuratorską łączę te narracje. To nie jest wystawa Witolda Romera – on jest osią ekspozycji i silną postacią w kontekście fotograficznym, ale to przede wszystkim opowieść o archiwum.
Jak się współpracuje z innymi festiwalami fotograficznymi?
W tym roku faktycznie zaprosiliśmy Agnieszkę Olszewską, dyrektorkę Miesiąca Fotografii w Krakowie, na rezydencję/wizytę studyjną. Była u nas 2 tygodnie, po pierwsze poznała lokalne środowisko galeryjno-kuratorskie, a po drugie stanęła przed zadaniem stworzenia TIFF Działań, czyli dodatkowych wydarzeń festiwalowych, które w jakiś sposób używają wystaw. Myślę, że to było fajne doświadczenie, bo każdy z nas żyje w pewnej bańce – warto zobaczyć, czym się różni np. środowisko krakowskie od wrocławskiego. Drugim akcentem współpracy z festiwalami jest pokaz slajdów Grand Prix łódzkiego Fotofestiwalu, zorganizowany w ramach preTIFFu w zrewitalizowanym przedmieściu Oławskim. Specjalnie wychodzimy z tym pokazem poza centrum, żeby zaprosić lokalnych mieszkańców. Drugim wydarzeniem preTIFFu będzie wystawa w Galerii Miejsce przy Miejscu, opowieść o kolektywie surferów z Australii, który sfotografowali Lola Paprocka i Pani Paul. To wystawa ciekawa na kilku poziomach, z jednej strony w kontekście współpracy, z drugiej – Lola tworzy też kontent modowy widoczny w tych portretach.
Czyli współpraca przebiega wzorowo. A co z konkurencją?
Nie powiedziałbym, że jest wzorowa, bo nie jest pogłębiona. Faktycznie TIFF zaprasza różne projekty czy osoby, bo to też rozwija festiwal. TIFF jest jednak specyficznym, niedużym wydarzeniem, nie do końca nakierowanym czysto na fotografię, dlatego nawet te mniejsze od Krakowa czy Łodzi festiwale nie są naszą konkurencją. W temacie konkurencji chyba nie mam już nic więcej do dodania, nie odczuwam takiej. Zgadzam się z tym, że konkurencja mobilizuje, ale wydaje mi się, że mamy inne ambicje i inne motory działania. Jeśli miałbym powiedzieć co wyróżnia TIFF to zaradność, np. radzenia sobie przy małych budżetach. To, że nie jesteśmy głównym festiwalem daje nam dużą przestrzeń do eksperymentowania i my sobie na to pozwalamy: na zmiany formuły, inwestowanie w rzeczy, które na pierwszy rzut oka nie wydają się „najseksowniejsze” w programie. Takie są plusy bycia małym, czasami bycia biednym. Komfortowa sytuacja, w której wszyscy mają najedzone brzuchy i pieniędzy nie brakuje, rozleniwia. Z drugiej strony, kiedy jesteśmy na etapie śmierci głodowej, też nie jest dobrze.
1 comment
[…]Galerie dają nam przestrzeń, a my wrzucamy tam nasz program, w momencie kiedy jeszcze się nic nie dzieje, bo jest początek września.[…]
Nie zgodziłbym się z Tobą w tej kwestii jeśli chodzi o Galerię Entropia
Wygląda na to, że program TIFFu przybywa gotowy a z reguły jest zupełnie na odwrót. Wykonujemy jak wiesz obszerną pracę wz z selekcją artystów a następnie układem wystawy, tekstami kuratorskimi etc.
Mariusz
Comments are closed.