Rodzicom
Na początku jest koniec
złowieni w – śmierci – życia sieć
zaciskającą pętlę czasu, przez niebyt rzucanym
bumerangiem bytu, przybywaniem ubywania
wracamy tam, gdzie nigdy nie byliśmy
będąc, gdy nas nie było, żyjemy
śmiercią, umieramy życiem, nie znając
czasu; z kogoś – swej – w coś przemiany
– nie być mający, już mający nie być
Stanisław Dróżdż, lata 1960-te
„Integralnie, integralnie i jeszcze raz integralnie” – mówił o swoim tworzeniu poezji konkretnej Stanisław Dróżdż w rozmowie z Małgorzatą Dawidek Gryglicką.
Dwa słowa zostały w jego zapisie powiązane w jedno początekoniec, o którym już tak wiele napisano. Wiążąca je litera („k”) niejako w dwójnasób pełni swoją funkcję i potęguje tę nierozerwalność – paradoksalnie przez wyeliminowanie bliźniaczej litery ze słowa. Którego? Nie wiemy, czy jest to ostatnia litera pierwszego słowa, czy pierwsza – drugiego. Nie jest to żart językowy lecz przemyślany zabieg, który w tej pracy zaburza zarówno pierwszeństwo, hierarchię, jak i kolejność słów. Ta praca Dróżdża (a także wiele innych) – jak mówi nam Tadeusz Sławek – „jest dociekaniem wiecznie wymykającego się przedmiotu, przedmiotu bez początku i końca”. Przedmiot, zdaniem Sławka – autora, który dociera do esencji poezji konkretnej Dróżdża – nie może zaistnieć bez uprzedniego „zarysowania okolicy, w której będzie mógł on się pojawić. Przedmiot wkracza zawsze w jakieś nad i pod, w jakieś blisko i daleko, jakieś tu i tam”. Bowiem „przyimek, przysłówek, zaimek poprzedzają rzeczownik”. Cytuję słowa Tadeusza Sławka o pracy Dróżdża w przekonaniu, że niewiele już ponadto zostało do dodania. Wnioskuję więc, że w poszukiwaniu najgłębszych źródeł ludzkiego języka nie wystarczy nadanie imion rzeczom. Ta odwieczna zdobycz człowieka (czy też skądś nadana mu potrzeba i zdolność), jaką jest nazywanie rzeczy, była i jest kluczowa w porozumiewaniu się podobnych nam istot. W dalszym rozwoju język, to cudowne narzędzie umożliwiające współżycie ludzi, dotknięty został, zwłaszcza w naszym czasie, degeneracją omnipotentnej komunikacji. Już Walter Benjamin, dostrzegając to zagrożenie, sytuuje „język nazywający” jak najdalej od „upadłego pragmatyzmu, od bezmiejscowego osądzania”, a jak najbliżej „samej aktywności nazywania, która przywraca rzeczom honor imion własnych”. Mimo „degeneracji języka w ogóle”, dostrzega w nim „iskrę nadziei, która przetrwała tylko w poezji jako najdoskonalszej, ocalałej formie nadawania imion”.
Lecz w poezji konkretnej pojawia się przy-imek; i kiedy się pojawia, nie chodzi już jedynie o nadanie rzeczom imienia. Przyimek określa pole, w którym odnajduje się przedmiot i wchodzi w związki z innymi przedmiotami, związki decydujące o jego zaistnieniu. Przedmiot jest zawsze „związany” – definiuje Tadeusz Sławek. Dróżdża nie tyle interesuje „przedmiot nazwany”, czy „nazywający język”, co właśnie owo związanie, właściwość języka, którego nie daje się sprowadzić wyłącznie do funkcji utylitarnych ani przekształcić w narzędzie władzy nad rzeczami.
Dlatego stara się on docierać do głęboko ukrytych potencjałów języka, do jego najprostszych form i rudymentarnych śladów. Dlatego sam rezygnuje z takiej roli poety, która pozwala przede wszystkim nad językiem panować i woli poruszać się na niepewnym i zmiennym gruncie, na którym przedmiot (wraz z jego imieniem) rodzi się ale przemija, wymyka się, a nawet gubi.
Dróżdż stara się uchwycić ukryte stosunki w obrębie języka, dzięki czemu może on być lepiej zrozumiany. Rozbija na przykład w przestrzeni (galerii) słowo między, dając jednak przebywającemu tam widzowi enigmatyczną ale skuteczną wskazówkę, jak może on z powrotem pozbierać jego elementy (litery) i doświadczyć, choćby na moment, niezbywalnej obecności samego siebie w tym „między”, a przez to zrozumieć w pełni uniwersalne znaczenie słowa. W potocznym języku to słowo jest wielofunkcyjne, a w tej konkretnej sytuacji ujawniło swoja jedność i nieznaną dotąd poetykę.
Język w tworzeniu poezji konkretnej Dróżdża jest czasem grą ale, jak mówi, „grą, w której nie ma żartów …, to rosyjska ruletka”.
W grze, takiej na przykład jak Alea iacta est może nawet zniknąć słowo, a także mogą być odrzucone wszystkie reguły. Gra w kości (które podobno swój kształt wywodzą z kręgosłupa zwierząt, a i do dziś są wytwarzane z kości słoniowej) sięga początków relacji międzyludzkich. W tej grze jesteśmy już jakby poza językiem, co najwyżej gdzieś u jego zatartych źródeł. Tak, jak w archeologii poszukuje się śladów przedmiotów i życia, którego do końca nigdy nie poznamy, tak Dróżdż w swej grze w kości chce docierać do źródeł języka bez słów. Tak wiele świadectw zginęło i zostaliśmy zdani wyłącznie na kości.
Czego dziś sztuka potrzebuje to – jak od dawna zresztą – by dać świadectwo jej początkom. Praca początekoniec pokazuje tę ciągłość od mglistych narodzin do dzisiejszego schyłku. Ale – niekoniecznie do śmierci, definitywnego zaniku. Bowiem po końcu, umiejscowionym w płynnym czasie, może pojawić się początek. Czy – i jak – się pojawi, tego można by upatrywać jedynie w „myśleniu profetycznym”, którego wszakże Dróżdż nie reprezentuje. W tym horyzoncie przyszłości Tadeusz Sławek rozważa tylko jego dzieło jako przyrzeczenie. I konkluduje – „Taką utopię zawdzięczamy Artyście: przyszłość nie jest (chociaż to, co zwiemy przyszłością to najczęściej powtórzone teraz), przyszłość idzie (a zatem jest obca, nieznana, lekceważy nasze prawa, a jednak właśnie dlatego musimy i chcemy ją przyjąć, jako obcą i nieznaną właśnie)”.
***
O Stanisławie Dróżdżu pisze również Jaromir Jedliński w tekście Dróżdż: https://ownetic.com/magazyn/2012/jaromir-jedlinski-drozdz/