Mińska agencja koncertowo-teatralna i wytwórnia płytowa Bo Promo jest dzisiaj jednym z najbardziej udanych projektów muzycznych. W ciągu ośmiu lat istnienia Bo Promo zebrało i połączyło pod swoimi skrzydłami najbardziej znane i oryginalne białoruskie alternatywne grupy nowej fali. Zarówno spec-pop projekt muzyczny Kasjopeja [Кассиопея], jak i indywidualny indie rock projekt Pietla Pristrastija [Петля Пристрастия] lidera grupy Ilji Czarapko-Samachwaława [Илью Черепко-Самохвалов] zbierają wysokie noty ekspertów muzycznych. Grupa PortMone (grająca akustyczny ambient) jest rozchwytywana na Ukrainie i w Europie Zachodniej. Jest też wyjątkowy projekt muzyczny cabaret band Serebrianaja Svadba [Серебряная свадьба], którego mapa koncertowa sięga od Uralu po Francję. Każdemu z projektów Bo Promo udało się zająć swoją niszę na alternatywnej scenie muzycznej: RockerJocker (alko-boogie), Botanic Project (new roots reggae), Addis Abeba (reggae), Drum Ecstasy (industrial dance), Morfe (ethno-jazz, elektronika), CherryVata (nu jazz, reggae, dub, breakbeat, funk&rock), Deech (elektronika), Moch [Мох] (hypnagogic pop).
O tym, jak powstawała wytwórnia, czym się różni białoruski słuchacz od słuchacza zachodnioeuropejskiego, a także dlaczego Białoruś do tej pory uważana jest za białą plamę na mapie Europy, opowiada dyrektor Bo Promo, Alaksandar Bahdanau [Аляксандр Багданаў].
W środowisku muzycznym mówią na Ciebie Papa Bo. To przezwisko pojawiło się po stworzeniu Bo Promo czy wcześniej?
To stara historia. Na początku lat pierwszej dekady XXI wieku przyjaźniłem się z człowiekiem, który tak jak ja organizował kwartirniki[1] w Mińsku. Pewnego razu spotkaliśmy się w centrum Mińska i kredą narysowaliśmy na ulicy przerywaną linię – w ten sposób podzieliliśmy miasto. Jemu w udziale przypadła lewa część, a ja dostałem prawą. Jego nazywali Roma Ocień, a ja zostałem Papą Bo. Dlatego potem przy wymyślaniu nazwy dla wytwórni nie trzeba było długo się zastanawiać; Papę Bo znało już nasze alternatywne muzyczne towarzystwo.
To znaczy, że Twoja producencka działalność zaczęła się od organizowania koncertów w prywatnych mieszkaniach?
Nie nazwałbym siebie producentem. Dla mnie to sposób na życie, a nie praca. Wszystko zaczęło się przypadkowo. Na początku pierwszej dekady XXI wieku organizowałem w parku Gorkiego pierwszy w Mińsku pokaz sztucznych ogni. Przyszło około 500 ludzi, lecz akcja trwała tylko 15 minut – przerwali ją strażacy. Potem był bardzo ważny dla mnie koncert Nagual [Нагуаль] w klubie Akwarium, gdzie poznałem wielu muzyków. W końcu zorganizowałem w swoim domu pierwszy kwartirnik, na którym wystąpiła Serebrianaja Svadba. Wkrótce Lonia Paulenka [Леня Павленко], lider Naguala, który akurat zaczynał cieszyć się popularnością, zaproponował mi, żebym organizował ich koncerty. Pojawiły się inne zespoły i stało się jasne, że trzeba otworzyć oficjalną agencję koncertową. Chcieliśmy, żeby muzycy i organizatorzy dostawali za swoją pracę odpowiednie pieniądze. Na Białorusi, niestety, są z tym duże problemy. Wielu ludzi w naszym kraju uważa, że na muzyce nie powinno się zarabiać. Chcesz grać muzykę? Proszę bardzo, pracuj w fabryce, a zarobione pieniądze wydawaj na nagrania, koncerty. A to, że wymaga to ogromnego nakładu pracy, nikogo nie obchodzi. Dlatego dla mnie ważne jest zarówno wspieranie naszych zespołów, jak i działanie w taki sposób, żeby muzycy mogli zajmować się muzyką zawodowo, a nie tylko w czasie wolnym od pracy.
Jak udało Ci się zebrać takie zespoły? Żaden z nich nie ma odpowiedników w białoruskiej (i nie tylko) alternatywnej przestrzeni muzycznej. To przypadek, intuicja czy dokładnie wiedziałeś, jak powinno być w Bo Promo?
Wydaje mi się, że zastosowałem ideę, która była na początku podstawą przy produkcji: człowiek, który zamierza stworzyć „produkt”, powinien uczynić go niepowtarzalnym. Dlatego szukałem grup, które byłyby unikatowe nie tylko na Białorusi, ale i poza jej granicami, przy czym taka świadoma strategia pojawiła się dopiero później, kiedy Bo Promo już działało. Oficjalnie teraz nazywamy się agencją, ale to określenie mi się nie podoba.
A czym, według Ciebie, jest Bo Promo?
Agencja koncertowa to biuro, które organizuje imprezy. A my jesteśmy młodzieżowym trendem, promującym za pomocą swojej działalności określoną ideę, wyrażającą się w przekonaniu, że sztuka powinna być niepowtarzalna. Wydaje mi się, że na obecnym etapie rozwoju sztuki każdy muzyk, artysta musi być wyjątkowy, żeby go zauważono. Na przykład Anton Krywula [Антон Кривуля] (grupa Moch) to człowiek orkiestra. Oprócz tego, że stworzył ponad 30 grup muzycznych, maluje także obrazy, pisze wiersze, robi kolaże, klipy, tworzy konceptualny wideo-art. To jest „obiekt kulturalny” w postaci jednego człowieka, który skupia wokół siebie podobnych ludzi. Taka wszechstronność jest bardzo pożądana w Europie Zachodniej. Krywula koncertuje również na rosyjskich festiwalach. Krytycy z Kanady piszą, że wykreował nowy styl – hypnagogic pop. U nas, niestety, nie zdołałby zebrać wystarczającej liczby ludzi, żeby zapełnić maleńki klub.
Czym różni się w takim razie zachodnioeuropejski czy rosyjski słuchacz od słuchacza białoruskiego?
W Europie Zachodniej ludzie nie są tak podejrzliwi, sceptyczni jak u nas, są bardziej otwarci na przyjęcie czegoś nowego. Białoruski słuchacz kieruje się wieloma muzycznymi stereotypami, które bardzo trudno zburzyć. Ludzie się boją. Na przykład często słyszymy: „o, kiedyś to był rock, a teraz co to są za klauni?”. To szablonowe myślenie, które nie przyjmuje niczego, co wykracza poza ściśle określone ramy. Funkcjonuje ciasne wyobrażenie o muzyce alternatywnej albo rockowej i dlatego ona może być właśnie tylko taka, a nie inna. W Europie Zachodniej docenia się oryginalność, niepowtarzalność. Tylko to może przykuć uwagę.
Dlaczego, Twoim zdaniem, tak się dzieje? Przecież wszystko można znaleźć w Internecie.
Mimo wszystko są ograniczenia. Każdy mieszkaniec Moskwy ma większy dostęp do ciekawej informacji, większe możliwości, by widzieć i czytać. U nas cała przestrzeń medialna jest zmonopolizowana. Nie ma ani jednego muzycznego wydawnictwa, ani jednej profesjonalnej, dobrej audycji. Niby teraz na Białorusi łatwiej nam walczyć ze stereotypami, promować grupy. Między innymi dlatego, że nasze zespoły wypracowały dobre portfolio. Teraz mogę spokojnie udowodnić dyrektorowi Pałacu Republiki, że Serebrianaja Svadba może tam występować i zebrać pełną salę na tysiąc osób. Pięć lat temu to był problem.
Jak sądzisz, w jakim stopniu popularność wspomnianych zespołów, PortMone [Портмоне] czy Serebrianej Svadby, wynika z tego, że są to grupy z Białorusi, kraju, który ma dość szczególną opinię za granicą?
Wydaje mi się, że w tym wypadku odgrywa to drugoplanową rolę. To prawda, że jednym z czynników popularyzujących białoruską muzykę alternatywną było to, iż zespoły pochodzą z mało znanego, z punktu widzenia kultury, kraju. Można powiedzieć, że z kulturalnych „bagien”. To miało swoje znaczenie, ale słuchacz przychodzi na koncert i zostaje. A to znaczy, że porywa go już sama muzyka.
Wszystkie zespoły mają indywidualny styl. Czy o ich doborze decyduje Twój osobisty gust?
Oczywiście, w pierwszej kolejności to mnie musi się podobać. Ale tak się składa, że w naszej agencji nie ma nikogo, komu nie podobałaby się grupa, dla której na przykład robi plakat. Młode zespoły, które przynoszą mi do przesłuchania swoje dema, nie rozumieją, dlaczego ich nie wybieramy. A przecież słyszeli, że jesteśmy tacy fajni. Podkreślam, że dla mnie materiał musi być ciekawy nie tylko z punktu widzenia muzyki, ale przede wszystkim ludzi.
Określenie stylów muzycznych poszczególnych zespołów: alko-boogie, hypnagogic pop freak, cabaret band – to Twój pomysł? Czy korzystasz z jakiegoś światowego rejestru, żeby być na czasie?
Żadnych rejestrów. Przeciwnie, naszym celem jest wyłamywanie się z nich. Nasi muzycy tworzą muzykę, która wychodzi poza jakiekolwiek muzyczne ramy. Oczywiście, kiedy grupa zaczyna się rozkręcać, pada pytanie: „A co pisać na plakacie?”. Dlatego trzeba coś wymyślać. Czasem robię to ja, innym razem sami muzycy. W naszym wypadku styl to raczej konwencja pozwalająca słuchaczowi zorientować się, co gra zespół. Na przykład „błotnisty ethno-trans” albo „alko-boogie” – i od razu wszystko jest jasne.
Powiedziałeś, że nasza kultura za granicą jest mało znana. W latach 90. XX wieku jednak ogromną popularnością, szczególnie w sąsiednich krajach, cieszył się białoruski, umownie go nazywając, „protest rock” albo zespoły sięgające po białoruską tradycję. O N.R.M. albo Krywi [Крыві] słyszy się do tej pory. Zespoły z Bo Promo w swojej stylistyce i ideologii są zupełnie inne. Wy nie deklarujecie żadnych społeczno-politycznych idei; w zasadzie, tak mi się przynajmniej wydaje, wasza muzyka w jakimś stopniu burzy wyobrażenie o Białorusi, gdzie kultura tylko „stawia opór” .
Tak, to zupełnie odrębne ideologie muzyczne. Według mnie istnieją dwa kierunki: muzyka „sprzeciwu” i muzyka niezwiązana ze społecznym stanowiskiem. Nasz przykład nie jest wyjątkiem. W latach 60. w Anglii też były różne zespoły. Jedni krzyczeli ze sceny: „Precz z królową!”, a inni po prostu grali muzykę. Nas interesuje wyłącznie sztuka, dlatego że przy połączeniu sztuki i polityki ta pierwsza zawsze ginie i zostaje tylko agitacja.
Jak myślisz, z czego wynika ta tendencja? Dlaczego właśnie na Białorusi istnieją dwa równoległe kierunki w muzyce alternatywnej?
Prawie wszyscy nasi muzycy mają około 30–35 lat. To znaczy, że ich muzyczny rozwój przypadł na koniec lat 90. XX wieku i początek nowego stulecia, a jest to czas, kiedy europejska muzyczna fala już do nas dotarła, ale jeszcze nie było szerokiego kanału informacyjnego. Internet na Białorusi zaczął dobrze działać dopiero po 2005 roku. Michiej Nosorogow [Михей Носорогов] nie mógł ściągnąć wszystkich albumów Toma Waitsa, być może w radiu usłyszał jedną czy dwie piosenki i to wszystko. W Europie Zachodniej i w Rosji już w latach 90. rozpoczął się proces „kalki”, kiedy zespoły zaczęły powielać to, co grano wcześniej. Owszem, u nas w czasie informacyjnego deficytu zespoły pracowały na czyjejś bazie, ale grały po swojemu.
To znaczy, że brak informacji w tym wypadku odegrał pozytywną rolę?
Tak. Teraz, kiedy jest już dostępne ogromne DLC[2] i czasami nawet informacji jest więcej, niż potrzeba, to również na Białorusi pojawiają się grupy „kalki”. Odczuwam to bardzo mocno, bo młodzi muzycy ciągle przynoszą mi swoje płyty, a ja wiem, że to, co grają, jest wtórne. Dzisiaj trudno pozostać oryginalnym.
Jak myślisz, czego zagraniczny odbiorca oczekuje od zespołów z Białorusi?
Wydaje mi się, że nie oczekuje niczego. Możliwe, że tylko dojrzała publiczność, która pamięta białoruską alternatywną scenę rockową lat 90., ma jakieś oczekiwania. Młodzież jest zupełnie inna. Nasze zespoły stają się dla nich swego rodzaju wzorem. Na przykład na ostatnim koncercie Serebrianej Svadby w Kijowie zebrało się 700 osób. Grupę przywitano z plakatami, a po koncercie do garderoby przyszedł fan i poprosił Bieńkę[3] o autograf na nodze, na której miał wytatuowaną podobiznę zespołu.
Popularność Serebrianej Svadby rzeczywiście jest fenomenalna. Z czego, Twoim zdaniem, wynika zainteresowanie wśród publiczności?
Można wymienić kilka przyczyn. Po pierwsze, jest to grupa, która w swojej ideologii niesie kulturę artefaktu. Swój styl bardzo mocno podkreśla w strojach, rekwizytach, grafice plakatów. Dzisiaj taka dbałość o szczegóły i styl to rzadkość. Po drugie, Serebrianaja Svadba pracuje na granicy wielu stylów muzycznych i teatru. Przy tym słowa piosenek są dla wszystkich zrozumiałe. Dlatego na koncertach w jakiejś drogiej restauracji można zobaczyć siedzących obok siebie oligarchów, punków i lesbijki. I w moim rozumieniu to jest wyznacznik wartościowej muzyki popularnej.
To Serebrianaja Svadba jest grupą grającą pop?
Bezsprzecznie, w dobrym sensie tego słowa. To produkt przygotowany bardzo profesjonalnie, prezentujący wysoki poziom muzyczny, poetycki i teatralny.
Ale Bieńka na koncertach przeklina…
Nie na wszystkich. Jeśli na widowni jest chociaż jedno dziecko, zmienia słowa piosenki albo zmienia samą piosenkę. To jest dla niej ważne.
Kto jeszcze zdobył popularność?
Pełne sale zbiera RockerJocker. Im też udało się zająć swoją niszę. To, co grają, jest bardzo autentyczne, taki oryginalny format rock-bra. Z koncertami po Europie, Ukrainie nieustannie jeździ PortMone. Ale w zasadzie mogę z całą pewnością powiedzieć, że każdy nasz zespół jest niepowtarzalny i znalazł swojego odbiorcę w różnych częściach świata. Wydaje mi się, że w tym wypadku można mówić o absolutnej konkurencyjności białoruskiej muzyki alternatywnej w skali globalnej.
Czy śledzicie geografię popularności waszych zespołów?
Tak, oczywiście, każda grupa ma swoje upodobania. Na przykład Kasjopeja lubi grać w Petersburgu. Koncerty Serebrianej Svadby na hura odbywają się wszędzie – i w Europie, i w Rosji. PortMone, nie wiadomo dlaczego, gra częściej w Europie. Tam mają propozycje koncertów i jest zbyt na ich płyty. Nagual gra w Polsce i Norwegii.
Pomijając napięte grafiki występów za granicą, na Białorusi zespoły rzadko występują.
To prawda, na razie tak jest. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, o czym ciągle mówię: brak należytej podstawy prawnej i inwestycji w branżę. U nas dużą trudnością jest odpowiednie wypełnienie i zebranie dokumentacji potrzebnej do organizacji koncertu; to o wiele bardziej skomplikowane niż w innych krajach. Koszt reklamy masowej w mieście jest ogromny. Panuje cicha zmowa w radiu, gdzie bez żadnych wyjaśnień odmawia się przyjęcia ode mnie nawet najbardziej znanych i poprawnych nagrań Serebrianej Svadby. W takich warunkach promocji trudno zajmować się profesjonalną organizacją koncertów. Nie myśli się o zarobku, lecz jedynie o tym, aby chociaż wyjść na zero.
Problem tkwi tylko w reklamie?
Nie tylko. U nas, w porównaniu z Europą czy z Rosją, na razie kompletnie nie jest rozwinięta strefa klubowa. Na przykład w moskiewskich klubach dzwonisz do dyrektora artystycznego, który układa program na miesiąc. Mówi, jakie dni mają wolne, i ustala, że oddajemy 90 procent z wejścia. Sam klub robi reklamę, opłaca reżysera dźwięku, przyjmuje muzyków jak najważniejszych gości, ponieważ gdyby ich nie było, to do klubu nie przyszłoby 300 osób, które wypiją 300 kufli piwa. A tutaj to ty musisz zapłacić za wynajem klubu, sprzętu, zrobić reklamę. W rezultacie zespół dostaje minimum, a organizatorzy w zasadzie nic.
Dlaczego, mimo tych wszystkich trudności, dalej się tym zajmujesz?
Dlatego, że nic innego nie mam. Poza tym podoba mi się takie życie. Muszę ciągle być w stresie, nie siedzieć w miejscu. Tylko tak czuję się normalnie. Jeśli nie ma żadnych spraw do załatwienia, ogarnia mnie melancholia, a jeśli przez pół dnia nikt nie dzwoni – trwoga. Nie rozumiem, co się dzieje.
Myślisz, że Białoruś jest wciąż „kulturalnym bagnem”?
W bajkach są dwa rodzaje bagien. W jednym wszyscy grzęzną, a drugie skrywa bezgraniczne tajemnice. Wcześniej byliśmy czymś niepojętym, a teraz raczej bagnem, które chowa wiele tajemnic i niesie przygody.
To znaczy, że bagno może stać się naszą białoruską marką?
A dlaczego nie?
***
Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Agnieszka Smólczyńska