Podróż komunikacją miejską potrafi niejednokrotnie zafundować węchowi feerię doznań olfaktorycznych. Trudno jest sobie wyobrazić lepsze miejsce, które w tak idealny sposób oddawałoby naturę ludzkiego, intymnego zapachu. Okoliczności ku temu, mniej lub bardziej zmysłowemu doświadczeniu, są niezwykle sprzyjające – tłok w godzinach szczytu zmusza do bliskości ciał, a zmasowany atak na miejsca siedzące prowokuje gwałtowny ruch mięśni, wzbijający w powietrze mgiełkę aromatu zmęczonych oddechów i przesiąkniętych wiatrem ubrań. Choć na tym lista zapachów się nie kończy. Z jednej strony zmysł powonienia wychwytuje aromaty niezwykle przyjemne – woń dobrych, markowych perfum czy świeżo umytych włosów siedzącej w pobliżu zadbanej pasażerki, a z drugiej, można zostać spoliczkowanym przez nieprzyjemny zapach spoconego, brudnego ciała. Wzbudza on najczęściej odruch wymiotny i chęć przeklęcia delikwenta, który zapomniał użyć dezodorantu i mydła. Wtedy to w umyśle pojawia się odwiecznie zadawane pytanie: „Czy on/ona nie czuje swojego zapachu?”. Odpowiedź jest zaskakująco prosta – osobisty aromat wcale takiej osobie nie przeszkadza, może co najwyżej krępować i skazywać na niepochlebne lub agresywne spojrzenia współpasażerów. Taki człowiek pachnie po prostu sobą, do czego, w dobie ogólnie dostępnych kosmetyków i wszelkiego rodzaju pachnideł, trudno się przyzwyczaić. Zasada działania ludzkiego węchu stanowi prawdziwy fenomen – nigdy nie przeszkadza nam zapach własnego ciała i jego wydzielin. Problem zaczyna się wtedy, kiedy dotyczy on drugiej osoby, której aromat, wykreowany przez kosmetyki albo samą naturę, może wzbudzać niechęć lub potrzebę natychmiastowej bliskości.
Bez wątpienia, zdolność do odczuwania zapachów jest jednym z najważniejszych i najbardziej plastycznych zmysłów podarowanych człowiekowi na drodze ewolucji. Może wywoływać wspomnienia, jak i emocje, wpływać na wyobraźnię i poziom erotycznego podniecenia, stymulować pamięć oraz procesy uczenia się. Marcel Proust stworzył swoje wielotomowe dzieło W poszukiwaniu straconego czasu w wyniku olfaktorycznego doznania, zanurzając smakowitą magdalenkę w filiżance herbaty. Zyskał tym samym miano „sybaryty powonienia” i „tropiciela śladów zapachowych, wiodących przez dżunglę przepychu i wspomnień”[1]. Jak zauważyła Diane Ackerman, to właśnie węch jest najbardziej bezpośrednim ze zmysłów, mającym zdolność odradzania się co trzydzieści dni w wyniku obecności neuronów, które sterczą i poruszają się w nosie, jak ukwiały na rafie koralowej[2]. Również Susan Sontag podkreślała wyjątkowość węchu, za który odpowiada największa, a zarazem pierwotna część mózgu, jaką jest kresomózgowie. „Bardzo potężny, lecz niewyrażalny – nie da się z nim nic zrobić (można tylko nazywać). Sam akcent, brak składni. Wąchanie powoduje wrażenie zmysłowe, które wydaje się oczyszczone z myśli (w przeciwieństwie do słuchu i wzroku)”[3] – trafnie definiowała oflaktoryczne zdolności człowieka Sontag. Powonienie, pomimo swojego niepodważalnego znaczenia, jest zmysłem niedocenianym, wypartym przez wizualność. Dobrym przykładem są reklamy perfum, które tak naprawdę nie mają wyłącznie na celu sprzedania samego zapachu, ale zaproponowanie stylu bycia i życia, obiecującego szybkie zawładnięcie płcią przeciwną. A wszystko to podane jest w wyjątkowo zmysłowej, wizualnej formie, która z samym zapachem i jego znaczeniem ma niewiele wspólnego. Oko zastąpiło węch, spychając go na margines doświadczania rzeczywistości. Zupełnie niesłusznie. Bez wątpienia zmysł powonienia doceniają astronauci, którzy tracą go będąc w stanie nieważkości. Co ciekawe, zapach rzadko jest utożsamiany ze zdolnością oddychania. Gdyby nie czynność wdechu i wydechu, nie można by było poczuć strumienia pachnącego powietrza, niezbędnego przecież do przeżycia.
Zapach stał się terytorium, na którym zaczynają swobodnie poruszać się artyści. Justyna Gruszczyk uwielbia eksperymentować ze wszelkimi możliwymi aromatami, pobudzając nieco zapomnianą ludzką zdolność do określania i przywoływania wspomnień za pomocą węchu. Jednak w działaniach artystki, pachnących instalacjach, chodzi o jeszcze jeden zasadniczy cel, mianowicie uświadomienie odbiorcom, że zapach jest niewidzialnym, ale szalenie istotnym sposobem komunikacji. Tymczasem prawdziwą ekspertką od węchu, która wodzi nos na pokuszenie, jest bez wątpienia norweska badaczka olfaktologii i kolekcjonerka zapachów, Sissel Tolaas. Jej wykształcenie i umiejętności robią ogromne wrażenie – włada dziewięcioma językami, kształciła się w dziedzinach takich jak sztuka, lingwistyka, matematyka i chemia. Olfaktoryczna przygoda tej niezwykłej Norweżki zaczęła się od wybuchu śmierdzących oparów podczas jednego z laboratoryjnych eksperymentów. Tolaas uświadomiła sobie, że definiowanie zapachów ulega pewnemu uproszczeniu. Określa się je w kategoriach antynomii – aromat może być albo piękny, albo po prostu brzydki. Tolaas zaczęła nadawać zapachom nowe znaczenie, stąd też istotnym celem jej działalności jest nauka wąchania. W jednym ze swoich wywiadów trafnie zauważyła, że komunikacja międzyludzka została sprowadzona do sztucznie wygenerowanego zapachu, czyli do perfum, które wspierają społeczny schemat, narzucający nie tylko piękny wygląd, ale także i woń ludzkiego ciała. Sissel niejednokrotnie w swoich wypowiedziach cytuje George’a Orwella, który twierdził, że prawdziwym źródłem różnic klasowych jest przekonanie, że niższe klasy śmierdzą[4]. Zatem, aby dodać sobie animuszu i poczucia luksusu, człowiek wędruje do perfumerii, oblewając się drogimi zapachami, które według Tolaas odzierają go z indywidualności. Przemysł perfumeryjny pozbawia tym samym cielesnego, unikatowego aromatu, obezwładniając działanie ludzkich feromonów. Oczywiście artystka nie zachęca do zaprzestania pielęgnacji własnego ciała, próbuje tylko uświadomić potęgę indywidualnego zapachu człowieka, który może być bardziej podniecający, niż wyrafinowane, najdroższe perfumy.
Trzeba przyznać, że jej lekcje wąchania są niezwykłe. Tolass próbuje zamknąć w swoich zapachowych flakonach emocje – strach, niepewność, radość, za każdym razem opierając się na aromacie potu i skóry. Obsesyjnie zbiera i zamyka w swoich fiolkach pachnące cząsteczki, tworząc oflaktoryczną bibliotekę. Artystka w swojej kolekcji ma już ponad 7000 zapachów. Wącha wszystko, co stanie na jej zapachowej drodze – klamki, drzwi, zgniłe owoce i warzywa, dzieła sztuki, książki, ściany, miasta, lampy i kanapy. Dla Tolaas nie ma aromatów obrzydliwych czy pięknych – każdy z nich zawiera wyjątkową historię, którą trzeba zapisać w postaci pachnidła. „Jedni piszą pamiętniki, ja zbieram zapachy” – mówi o swoich działaniach artystka. Stworzyła nawet charakterystyczne zapachy Berlina, które składają się na olfaktoryczną mapę. Projekt ten pokazywany był w nowojorskim MoMA. Tolass zrekonstruowała zapach każdego obszaru tego miasta, zamykając go w specjalnych flakonach z atomizerami, wskazującymi na geograficzne położenie. Wąchała najdalsze zakątki Berlina, próbując odtworzyć w hermetycznym laboratorium otaczające ją wtedy aromaty. Żadna zapachowa cząsteczka nie umknęła jej czujnemu nosowi. Aktualnie razem z Richardem Bransonem pracuje nad nowym projektem – wygenerowaniem zapachu przestrzeni kosmicznej. Co istotne, w trakcie swoich badań, wymyśliła także nosowy język, który nazwała „Nosalo”. Służy jej on do opisywania aromatów tak trudnych do uchwycenia w sensowną, lingwistyczną całość. Jednym z jej ostatnich olfaktorycznych wynalazków stał się zapach przemocy, który przywodzi na myśl piżmo. Jednakże woń ta jest na tyle silna, że ludzki nos może obcować z nią jedynie przez parę sekund. Co ciekawe, wywołuje on uczucie strachu i przygnębienia.
Najnowsze działania Tolaas można teraz wąchać także w Polsce, w warszawskim Centrum Nauki Kopernik w ramach ekspozycji Zapach – niewidzialny kod, gdzie artystka po raz kolejny odkrywa aromatyczny potencjał miasta i formy komunikacji społecznej, na które wpływa bez wątpienia powonienie.
Trzeba przyznać, że eksperymenty Tolaas budzą ciekawość, jak i podskórny niepokój. Z jednej strony aż chce się uczestniczyć w olfaktorycznych doznaniach, z drugiej, trudno nie wzdrygać się na myśl o zapachu obsikanej klatki schodowej czy rozkładających się warzyw. Ludzki węch nie akceptuje aromatów, które bezpośrednio kojarzą się ze śmiercią, agresją, i powolnym rozkładem. Tolaas chce przekroczyć w swoich działaniach naturalne bariery węchowe, ponieważ zmysł powonienia może odbierać zewnętrzne bodźce tylko do pewnego stopnia. Pytana o losy węchu twierdzi, że przyszłością przemysłu perfumeryjnego jest indywidualny zapach[5]. Miałby on być bazą, do której będzie można dodawać kolejne molekuły, tworzące określony aromat. Trzeba przyznać, że wyobraźnia olfaktoryczna kreatorów pachnideł sięgnęła już bardzo daleko – na rynku są dostępne perfumy o zapachu deszczu, burzy, śniegu czy zawierające cząsteczki indywidualnie rozwijające się na skórze użytkownika. Przed nami, już niedługo, zapach kosmosu. Pytanie tylko, jak my sami odważymy się pachnieć i czy zaczniemy w końcu doceniać węch, dzięki któremu materializują się najbardziej odległe wspomnienia, będące, podobnie jak i zapach, nieodłączną cechą naszej tożsamości.
- D. Ackerman, Historia naturalna zmysłów, tłum. K. Chmielowa, Warszawa 1994, s. 30.↵
- Tamże, s. 23.↵
- S. Sontag, Jak świadomość związana jest z ciałem, tłum. D. Żukowski, Kraków 2013, s. 29.↵
- M. Gawęcka, Sissel Tolaas, [online], http://inspiracje.art.pl/index.php/Media/Artysci/Sissel-Tolaas, [dostęp: 3.12.2013].↵
- Tamże.↵