Stuk, stuk, klik. Stuk, stuk, stuk, stop.
Spojrzenie w odbicie w szybie, spuszczenie wzroku w dół, pstryk.
Stukanie nie jest odgłosem uderzenia wysokich obcasów o chodnik, a tym dźwiękiem, który wydają w zetknięciu z brukiem mocne buty o niemal płaskiej podeszwie. Spojrzenie w szybie nie jest jasne i radosne, a poważne, naznaczone skupieniem i pewną twardością, którą można zaobserwować u osób o silnej osobowości i zdecydowanych poglądach. Być może jest niedziela przed południem, bohaterka swojego zdjęcia ma na sobie długi, ciemny płaszcz, na głowie beret – ubiór prosty i praktyczny, a jednocześnie wyrażający pewną ekstrawagancję i kontestację panującej mody kobiecej. Aparat zawieszony na szyi to średnioformatowy Rolleiflex. Vivian Maier zdecydowanym krokiem przemierza ulice Chicago. Ma wychodne.
Portfolio Mary Poppins
Właściwie nie rozstawała się z aparatem, uwieczniała wszystko, co wydawało się mieć pewną wartość ze względu na kompozycję, sytuację, charakter, ubiór postaci. Zrobiła około 150-200 tysięcy zdjęć, średnio kończyła jeden 12-klatkowy film dziennie. Przemierzając ulice różnych miast i krajów, Vivian fotografowała leżących na ulicy bezdomnych, pijaków i włóczęgów, panie z klasy średniej, przechadzające się w futrach i rogowych okularach, a nawet znane osobistości ze świata sztuki, filmu i polityki: Salvadora Dalego, Kirka Douglasa, Audrey Hepburn, czy Richarda Nixona. Fascynacja dziwakami, osobami o transgresyjnej osobowości, ludźmi na marginesie życia społecznego, nie była aż tak dominująca jak u Diane Arbus. Na zdjęciach Maier znajdziemy ludzi różnego pochodzenia i koloru skóry, osoby chorobliwie otyłe, o zdeformowanej fizjonomii, ale również ludzi bardzo zwyczajnych, w normalnych codziennych sytuacjach, w których wrażliwe oko fotografki dostrzegało dostojność, czułość, niewinność, humor i tragizm. Potrafiła wydobyć z prozaicznej ulicznej sceny obraz ciekawy, wzruszający, przykuwający uwagę, nadając mu wartość estetyczną i socjologiczną – umiejętność dana nielicznym. Obok portretów ulicznych, Maier ma w swoim dorobku również bardzo dobre zdjęcia architektury, fotografie przemawiające za bauhausową fascynacją układanką form, kształtów i świateł. Liczne są także ujęcia napisów na murach, fragmentów gazet, wiele mówiące o charakterze tamtych czasów, jak i samej fotografki.
U Maier nie zaobserwujemy czegoś na kształt przewodniego projektu, w odróżnieniu od takich amerykańskich fotografek ulicznych, jak Jill Freedman – podążającą za nowojorskimi strażakami i policjantami, Martha Cooper, którą najpierw wciągnęło życie toczące się w podupadających, pustoszejących dzielnicach Nowego Jorku, a następnie graffiti, czy Helen Levitt, która oddała się dokumentowaniu ulicznych zabaw i trosk dzieci. Przewijającym się przez kolejne rolki motywem jest sama Maier, poszukująca swojego odbicia w sklepowych witrynach, znalezionych w najróżniejszych miejscach lustrach i lusterkach, kawałkach szkła, podążająca za swoim cieniem, często humorystycznie korespondującym z otoczeniem. I jakby na znak istnienia, bycia człowiekiem z krwi i kości – tylko duchy nie mają cienia.
Wykonywany zawód mieszkającej z rodzinami niani, dawał jej dostęp do zamieszkiwanych przez wyższą klasę średnią przedmieść, do życia społeczności i intymnych relacji między członkami rodzin. Miała duży wpływ na wychowywanie dzieci i poszerzanie ich granic percepcji – zabierała je na spacery w biedniejsze okolice Chicago, do małych sklepów miejskich rzemieślników, czy w takie miejsca jak rzeźnia. Na czas kontraktu otrzymywała swoją własną przestrzeń mieszkalną, przeważnie był to strych, który szczelnie wypełniała zdjęciami, książkami, gazetami i elementami garderoby. Częstymi bohaterami jej fotografii były dzieci, zarówno te, którymi się opiekowała, jak i nastolatkowie z sąsiedztwa, uchwyceni w trakcie zabaw, codziennych, zwykłych spraw, w relacji ze swoimi rówieśnikami, rodzeństwem, rodzicami. Jednymi z najzabawniejszych i najlepszych pod względem kompozycji (z tych, które zostały dotychczas zeskanowane i udostępnione) są fotografie dzieci wraz z towarzyszącymi im dorosłymi, zrobione na plaży, podczas kąpieli w oceanie.
Maier stała z boku, była obserwatorem modelu rodziny, jakiego sama nigdy nie doświadczyła, osobą znajomą, a jednak obcą. Jej spojrzenie na wiele spraw dotyczących relacji dziecko-rodzic mogło więc być ironiczne i zdystansowane. Przez całe życie była uboga, co sama lubiła podkreślać, pochodziła z rodziny, w której zarówno matka, jak i babka pracowały jako pomoc domowa. Ojciec, pozostawiając Maier jedynie nazwisko i austriackie korzenie, bardzo szybko zniknął z jej życia. Fotografka nie utrzymywała bliższych relacji z rodziną, a do rodziców chyba nie żywiła najcieplejszych uczuć – wyruszając w wieku 25 lat w samotną podróż do Europy, „uśmierciła” oboje w podaniu o paszport (zarówno matka, jak i ojciec żyli jeszcze 10 lat).
Scenę fotograficznych eksperymentów, bliższą jej naturze niż peryferia miasta, stanowiły centralnie położone dzielnice – zarówno główne ulice z kinami, teatrami, wystawami, jak i zaśmiecone zaułki, z typami „spod ciemnej gwiazdy”. W fotografiach Maier nie widać strachu, zażenowania, onieśmielenia. Zdjęcia wykonywane nieraz z bardzo bliskiej odległości pokazują, na jak wiele potrafiła się zdobyć dla dobrego ujęcia, i jak ciekawa była ludzi, mimo że uchodziła za samotnika. Poszukiwanie interesującego tematu, czujność wobec Bressonowskiego „decydującego momentu”, sposób kadrowania, świadczą o tym, że Maier nie była zwyczajną amatorką. Tak jak nieprawdą jest twierdzenie, jakoby „nikt nie wiedział”, że Maier robiła zdjęcia (rodziny, u których pracowała, sąsiedzi, pracownicy sklepów i zakładów, w których bywała, doskonale zdawali sobie z tego sprawę, jednak nie znali wartości jej prac), fałszywy wydaje się również stworzony przez krytyków i dziennikarzy mit genialnej artystki, całkowicie pozbawionej znajomości technik i ówcześnie rozwijających się trendów. Mimo, że nigdy nie pracowała jako fotograf i nie są znane wspomnienia lub zapiski dowodzące podjęcia nauki pod okiem zawodowców, to wiadomo, że kształciła się na własną rękę – dużo czytała, najprawdopodobniej znała prace Wielkich początku XX wieku, takich jak Brassaï, Henri Cartier-Bresson, Robert Doisneau. Wiele spośród jej wywołanych zdjęć dorównuje poziomowi, a nawet porównywana jest do prac takich znanych zawodowych fotografów, jak: Lisette Model, Robert Frank, czy wspomniane już Levitt i Arbus. Możemy również znaleźć punkty wspólne pomiędzy zdjęciami Maier a pracami mistrzów fotografii ulicznej lat 50. w Chicago – Harry’ego Callahana czy Yasuhiro Ishimoto.
Z odnalezionego w archiwach spisu ludności wynika, że przez pewien krótki okres kilkuletnia Vivian i jej matka mieszkały z fotografką Jeanne Bertrand. Być może już wówczas zaszczepiona została w niej twórcza pasja i Vivian zamarzyła o pójściu w ślady Francuzki – Bertrand w wieku 21 lat porzuciła pracę w fabryce, aby studiować fotografię.