W latach 1992–2012 nie powstała ani jedna fabuła o Powstaniu Warszawskim. Tymczasem ostatnie półtora roku obrodziło aż sześcioma filmami. Łączy je nie tylko fakt, że z reguły uznane zostają za artystyczne rozczarowanie. Na zgliszczach nowego kina powstańczego tli się bowiem pragnienie świeżej formuły filmu historyczno-wojennego. Pragnienie stworzenia dzieła nowoczesnego i widowiskowego, w którym poszukiwanie historycznej i emocjonalnej autentyczności idzie w parze z formalnym eksperymentowaniem.
Film, którego tłem jest Powstanie Warszawskie, wydaje się fabularnym samograjem. Dzielni i niezłomni bohaterowie: dziarscy młodzieńcy i dziewczyny jak maliny, 63 dni akcji ujętej w gotową dramaturgię, fotogenia wojennej Warszawy, a w końcu – niezliczona ilość żywych świadectw i osobistych opowieści pokrzyżowanych przez wielką Historię. Jak wykorzystało to polskie kino najnowsze? Potencjalną obfitość zamieniło w klęskę urodzaju. Był sobie dzieciak… (2013, L. Wosiewicz) to historia uczucia młodego powstańca do zdradzieckiej folksdojczki. Sierpniowe niebo. 63 dni chwały (2013, I. Dobrowolski) łączy topografię współczesnej i wojennej Warszawy oraz jej obywateli z lat 1944 i 2013. Baczyński (2013, K. Piwowarski) jest liryczną wariacją na temat życia i twórczości tytułowego poety. Powstanie Warszawskie (2014, prod. Muzeum Powstania Warszawskiego) to foundfootage’owa kompilacja autentycznego materiału wizualnego z lata ’44, którą uspójniono fikcyjną narracją z offu. Miasto 44 (2014, J. Komasa) jest historią młodych powstańców opartą na schemacie trójkąta miłosnego.
Do opisywanego tu zjawiska włączyłabym również Kamienie na szaniec (2014, R. Gliński), bo choć akcja filmu toczy się w roku 1943, zawiera najbardziej charakterystyczne dla nowego kina powstańczego elementy: niezłomnych młodych bohaterów połączonych pokoleniowym doświadczeniem, problematykę narodowowyzwoleńczą, ewidentne aspiracje artystyczne oraz napędzający fabułę konflikt powstały ze zderzenia dążeń bohaterów i ich losu: przesądzonego przez Historię i znanego widzom. Nadchodzący sezon telewizyjny przyniesie „powstańcze” odcinki serialu Czas honoru (TVP2, 2008–), a na 2015 rok planowana jest premiera Hardkoru 44 – odważnej animacji Tomasza Bagińskiego, w której hitlerowcy będą przedstawieni jako żądne krwi cyborgi.
Chwała pokonanym
Nie jest moim celem punktowanie wad zarówno poszczególnych filmów, jak i całego fenomenu, który staram się zidentyfikować. Miłosierdzie nakazuje również spuścić zasłonę milczenia na wątpliwe etycznie praktyki marketingowe, które w szerszym aspekcie zamieniają Powstanie w produkt gotowy do sprzedaży. Analizując sześć filmów, których wykwit obserwowaliśmy przez ostatnie półtora roku, warto zwrócić uwagę na trzy istotne symptomy jednego z wyraźniejszych zjawisk w polskiej kinematografii współczesnej.
Po pierwsze, filmy Komasy, Glińskiego czy Piwowarskiego wynikają z silnego społecznego pragnienia „wielkiej narracji” – opowieści, która będzie godnie reprezentować wydarzenie zajmujące szczególne miejsce w naszej zbiorowej pamięci. Po drugie, opowieść ta ma stwarzać wrażenie autentyzmu: historycznego i emocjonalnego. Próby jego osiągnięcia opierają się na rekonstrukcji perspektywy i wiedzy ówczesnych młodych warszawiaków, którzy mimowolnie zostają wrzuceni w tragiczny moment dziejowy. Po trzecie, by oddać powyższe, nowe kino powstańcze ewidentnie poszukuje nowych form wyrazu, które przewietrzyłyby nieco stęchłe konwencje filmowego opowiadania o polskiej historii.
Nie ma faktów, są interpretacje
Co roku 1 sierpnia polską opinię publiczną dzielą trzy główne narracje oceniające Powstanie Warszawskie. Pierwsza z nich, katastroficzna, streszcza się w stwierdzeniu Jana Kotta, który wkrótce po wojnie nazwał Powstanie „całopaleniem Warszawy”. W jej skrajnej wersji to powstańcy ponoszą winę za śmierć 200 tysięcy ofiar późniejszych represji i zrównanie miasta z ziemią. Druga, hieratyczna, mówi o bohaterstwie czynu powstańczego i głosi chwałę pokonanych, czasem wręcz zaklina historię i postrzega zryw w kategoriach osobliwego zwycięstwa. Trzecia, kompromisowa, traktuje Powstanie jako ostatni przejaw buntu lub dziejową konieczność, której nie należy ani idealizować, ani potępiać, lecz rozliczyć, a z historii uczynić nauczycielkę życia. Nietrudno domyślić się, że opisywane tu filmy będą wpisywać się w narrację hieratyczną (Baczyński, Sierpniowe niebo, Powstanie Warszawskie) lub kompromisową (Był sobie dzieciak…, Miasto 44, Kamienie na szaniec – przy wcześniejszym zastrzeżeniu o przynależności do zjawiska mimo innego czasu akcji).
Warszawskie lato Anno Domini 1944 to również najrozleglejsza kolektywna polska legenda miejska, rezonująca dalece poza mitografię samej stolicy. Jej ślady nosi nie tylko pamięć świadków, lecz także żywa tkanka odrodzonego i pulsującego miasta, którego mapowanie nie jest możliwe bez przywoływania duchów przeszłości. Największa polska urban legend traktowana bywa też jako mit założycielski i synekdocha tragicznego wymiaru polskiej historii od czasów zaborów. Ten znaczeniowy potencjał sprawia, że nowe kino powstańcze rzadko opiera się pokusie snucia refleksji historiozoficznej, która – o czym jeszcze będzie mowa – zbyt dosłownie zakłada, iż „przeszłość – to jest dziś, tylko cokolwiek dalej”.
Kino postpamięci
Do tworzenia filmów historycznych, a w szczególności kina (para)wojennego o tematyce powstańczej, bez wątpienia zachęca także PISF, który nader ochoczo subsydiuje produkcje historyczne mające zadatki na epickie i widowiskowe opowieści. Sprowadzanie artystycznych decyzji filmowców do koniunkturalizmu wobec polityki kulturalnej byłoby jednak tyleż cynizmem, co zaniechaniem. Równie ważne wydają się tutaj motywacje generacyjne i osobiste. Nowe kino powstańcze nie jest kinem świadectwa, jak było to w wypadku Polskiej Szkoły Filmowej, lecz postpamięci. Do pokolenia młodych – głównego targetu tych filmów – docierają więc reminiscencje niewłasne, przekazane przez wcześniejsze generacje: selektywne, zmityzowane, przekształcone. Nie bez znaczenia jest to, że za kamerę coraz odważniej zaczyna chwytać trzecie powojenne pokolenie „wnuków”, którego historyczne rozrachunki wydają się bardziej emocjonalne i mniej zniuansowane niż pokolenia „dzieci”. Filmowcy wiedzę o Powstaniu czerpią nie tylko z magazynów literackich i medialnych dyskursów, lecz także z prywatnego archiwum rodzinnych wspomnień: matka Roberta Glińskiego walczyła w Powstaniu jako członkini batalionu „Zośka”, ponoć znała nawet pierwowzory postaci, którym jej syn nadał celuloidowe życie; powstańcem warszawskim był również ojciec Ireneusza Dobrowolskiego.
Przy ogromnym, nierzadko wydestylowanym z kontrowersji i prób polemiki, szacunku dla żołnierzy AK nowe kino powstańcze swobodnie traktuje legendę zrywu. Zdradza wyświechtaną historię na rzecz dalece atrakcyjniejszej dramaturgii i przepuszcza przeszłość przez filtr współczesności. Tworzy bohaterów na tyle wiarygodnych, by odpowiadali naszym czasom, a jednocześnie tak wspaniałych, by funkcjonowali wyłącznie jako zaimpregnowany symbol zaprzeszłego cudownego bohaterstwa.
2 comments
słabo się robi jak się czyta takie teksty. widziałam “Miasto 44” i “Powstanie warszawskie” – obydwa filmy będące jakby dwoma częściami jednego. byłam wstrząśnięta, tak jak większość moich znajomych. forma “Miasta 44” jest filmowym transem, czymś z pogranicza bardzo odważnie zrobionego antydisneyowskiego koszmaru. widać jednak, że dla autora polska szkoła, kino sprzed 50 lat jest jedynym kinem możliwym do oglądania. szkoda, że tych filmów już od dawna nie ma w kinach – autor recenzji musi się bardzo nudzić w zastanej, przebrzydłej, pustej, matrixowej rzeczywistości. pora umierać?
Ciekawe… acz nie do końca.
Comments are closed.