Obchody stulecia ruchu awangardowego w Polsce trwają. Mija dokładnie sto lat od pierwszej istotnej i zapisanej w historii manifestacji polskiej awangardy. W różnych miastach oraz instytucjach kultury odbywają się liczne wystawy, które odpowiadają temu tematowi. Trzy muzea – Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Narodowe w Warszawie i Muzeum Narodowe w Krakowie, wystąpiły z inicjatywą uczczenia jubileuszu i nadania mu oficjalnego tonu, który wspierany przez UNESCO, otrzymał miano Roku Awangardy. Niewątpliwie zatem dzieje się dużo, chociaż odnoszę wrażenie, że program obchodów jest dość rozproszony i trudno jest odczuć atmosferę rzeczywistej dyskusji czy ogólnokrajowej celebracji. W każdym razie do trzech instytucji, posiadających największe zbiory sztuki awangardowej, dołączyło kilkadziesiąt innych instytucji, w tym również wrocławskie Muzeum Narodowe, w którym została zorganizowana wystawa pt. Nowe horyzonty w nowych mediach. Zjawiska sztuki polskiej w latach 1945 – 1981.
Wystawa kuratorowana jest przez Adama Sobotę, historyka fotografii, przy okazji też kuratora zbiorów fotograficznych w MNWr, i prezentowana jest w przepięknym Pawilonie Czterech Kopuł. Jest spora, nieco akademicka, zrównoważona i dopracowana. W całości poświęcona zagadnieniu sztuki nowych mediów, która począwszy od wczesnych lat 50. zaczęła odgrywać istotną rolę w sztuce i kulturze polskiej. Początkowo marginalizowana i pomijana przez obieg instytucjonalny, z czasem stała się jedną z bardziej popularnych nurtów polskiej sztuki współczesnej. Wystawa nie jest jednak opowieścią pełną, prezentuje zaledwie wąski wycinek bogatej historii, którego ramy czasowe wskazują okres 1945-1981, a więc czas, kiedy w Polsce na dobre zadomowił się socjalizm. Pominięto tu więc w całości lata 80., które – szczególnie w kontekście nowych mediów – były okresem ważnym, interesującym i bogatym w nowe postawy oraz zagadnienia twórcze. Może to powodować pewne zdziwienie. Nie jest to jednak działanie przypadkowe – na spotkaniu prasowym Adam Sobota tłumaczył, że przełom lat 70. i 80. był wyraźnym momentem podsumowań, w którym sami artyści zaczęli odczuwać już wyczerpanie się wypracowanego przez awangardowych twórców modelu, a tym samym rodzącą się potrzebę rozpoczęcia poszukiwań nowych poetyk. Ponadto według kuratora specyfika sztuki lat 80. była inna i skupiała się na odmiennych zagadnieniach, a i jej dorobek – co jest dla mnie bardziej przekonującym wytłumaczeniem – jest na tyle obszerny, że trudno byłoby zaprezentować go na wystawie w sposób wyczerpujący. Otrzymujemy więc nieco okrojoną prezentację tendencji, opartą na wybranych przez kuratora postawach twórczych, których dokonania w silny sposób osadzone zostały w kontekście specyfiki wyznaczonego okresu.
Prezentowane w Pawilonie prace w całości pochodzą ze zbiorów wrocławskiego Muzeum Narodowego i są niezwykle wartościowym świadectwem nie tylko rodzącej się sztuki neoawangardowej, ale też realiów, w jakich przyszło im powstawać. Dlatego też trudno jest oglądać tę wystawę wyłącznie jako ekspozycję poświęconą nowym prądom artystycznym, można patrzeć na nią również jako na badawczy, socjologiczny i historyczny dokument nieodległych przecież czasów. Przyznam, że prezentacja ta budzi we mnie sprzeczne emocje – z jednej strony jest bardzo muzealna, uporządkowana, o naukowym charakterze, z drugiej strony zaś próbuje być ekspozycją wybiórczą, podejmującą jedynie wątki najważniejsze, które docelowo uzupełnić ma – notabene świetnie przygotowany – katalog. Nie jest to bynajmniej efekt przypadkowy – kurator wystawy podjął świadomą decyzję prezentacji wybranych, atrakcyjnych wizualnie dzieł, chcąc uniknąć zbyt dużego nagromadzenia obiektów i dokumentacyjnej, szczegółowej narracji. Problem w tym, że koncepcja ta nie do końca się sprawdziła. Nie udało się bowiem uciec od ciężkawej, badawczej atmosfery, jak też nie udało się uzyskać klimatu swobodnej opowieści o rodzącej się wówczas niezależnej scenie artystycznej i interesujących postawach twórczych; otrzymaliśmy w rezultacie prezentację trochę nijaką. Wartościową oczywiście, jednak pełną muzealnej dumy, chłodu i patosu, będącą także rodzajem ilustracji do merytorycznie pełnego katalogu. Trochę szkoda, gdyż ówczesna awangarda, sztuka bezkompromisowa, antyinstytucjonalna, zamknięta została w sztywnych, akademickich ramach, w których nie dało się odczuć ani odrobiony wolności, o której mówił zarówno kurator, jak i tekst promocyjny. Jest trochę tak, jakby ten pierwiastek naukowy, klasyfikujący, historyczny zdominował to, co prezentowana sztuka wyrażała i wyraża nadal. Być może więc, gdyby scenografia wystawy zaprojektowana została w sposób nieco bardziej odważny, również obecne tu obiekty mogłyby wybrzmieć mocniej. Oczywiście – pod względem scenograficznym – wystawa ta jest schludna i ładna, nie można jej zarzucić niedopracowania czy braku konsekwencji, ale też nie jest na tyle kusząca, by przyciągnąć do siebie tłumy; a szkoda. Zabrakło mi większej ilości przykładów sztuki ruchomego obrazu, która przecież w drugiej połowie lat 70. miała już całkiem sporą grupę reprezentantów. Wyeksponowanie tego typu prac nie tylko poszerzyłoby kontekst merytoryczny, ale też zdecydowanie przełamałoby wkradającą się momentami monotonię.
Niezależnie jednak od tego, wystawę warto zobaczyć. Przede wszystkim dlatego, że możemy oglądać tu prace artystów nie tylko tych powszechnie cenionych, jak Józef Robakowski, Natalia LL, Zbigniew Dłubak, Wojciech Bruszewski, Zdzisław Beksiński czy Zofia Rydet, ale też tych znanych mniej, dla których zabrakło miejsca w podręcznikach do historii sztuki czy fotografii. Znajdziemy tu więc przykłady zdjęć wykonanych przez członków powstałego w 1947 roku Związku Polskich Artystów Fotografików, jak i ruchu fotoamatorskiego, wokół którego skupiali się zrzeszeni w lokalnych jednostkach amatorzy fotografii, początkowo podlegając pod Polskie Towarzystwo Fotograficzne, następnie zaś Federację Amatorskich Stowarzyszeń Fotograficznych w Polsce. Znajdziemy tu też przejmujące, demaskujące zakłamanie propagandy PRL-u zdjęcia, które w wyjątkowo dosadny sposób obrazują realia tamtego czasu. Pochodzące głównie z lat 50. XX wieku fotografie ukazują tę ciemniejszą stronę życia w ówczesnej Polsce, co jest interesujące również w kontekście wykreowanego przez system propagandowego języka obrazowania, który pozbawiony był wszelkich znamion prawdy. Dobrze jest też pamiętać, że ówczesna władza bała się nowych mediów. Miały one bowiem moc rejestrowania rzeczywistości takiej, jaka ona jest naprawdę. Dotyczyło to zarówno fotografii, jak i nieco później, bo w latach 80., kamery wideo. Narzędzia te były bezpośrednie i wnikliwe – notowały rzeczywistość tu i teraz, za ich pomocą, w stosunkowo łatwy sposób, można było utrwalać wydarzenia, obrazy czy informacje, a także dowolnie kreować nową, autonomiczną rzeczywistość – tak, jak ma to miejsce w przypadku prac artystów podążających w kierunku eksperymentów stricte formalnych. Na wrocławskiej wystawie znajdziemy ich całkiem poważną reprezentację, m.in. Andrzeja Pawłowskiego, Marka Piaseckiego, Zdzisława Beksińskiego, Bronisława Schlabsa, Jerzego Lewczyńskiego czy Zbigniewa Staniewskiego. Zobaczymy tu również inne, codzienne, obszary zainteresowań – takie jak człowiek, jego życie i otoczenie (Zofia Rydet, Adam Bujak, Jan Morek) czy krajobraz (Kielecka Szkoła Krajobrazu), nie wyłączając również fotografii portretowej, także wizerunków artystów (Marek Holzman, Marek Karewicz). Oczywiście sporo miejsca poświęcono też tzw. fotografii subiektywnej, a także powszechnemu w latach 60. zjawisku „konstruowania wypowiedzi w formie zestawów i cykli, a także wykorzystywania przestrzeni ekspozycji, jako równorzędnego wobec obrazów składnika przekazu”[1], czego przykładem są realizacje m.in. Józefa Szajny, Antoniego Mikołajczyka czy Jadwigi Przybylak. Bardzo szeroko potraktowane zostały też nowe, powstające w latach 70. praktyki, w ramach których nowe media niejako się już usamodzielniły. Jak czytamy w katalogu – „[…] to lata, w których różne metody fotomedialnej rejestracji nie były już tylko dodatkiem do klasycznych mediów sztuki, ale stawały się kluczowym środkiem wypowiedzi artystycznej. Konsekwencją strategii konceptualnych poprzedniej dekady było traktowanie sztuki jako procesu i działania oraz uświadomienie nowych możliwości jej pojmowania. Materialne dzieło sztuki w większym stopniu rozumiane było jako dokument tego procesu, a kategoria dokumentacji zyskała wielorakie znaczenie”[2] – szczególnie, gdy przypomnimy sobie, że niezwykle duża ilość artystów posługiwała się wówczas działaniami efemerycznymi, takimi jak performance, happening czy akcja artystyczna. Nowe media służyły więc najczęściej do rejestracji tych działań, będąc jednocześnie bardzo ważnym elementem relacjonującym rzeczywistość. Nie poddane późniejszej manipulacji poprzez montaż czy inne ingerencje, stały się wyjątkowo wiernym dokumentem rzeczywistości i pozwoliły wszystkim tym akcjom przetrwać nie tylko w pamięci, ale też w formie wizualnej. Z drugiej strony zaś owe rejestracje stały się dziełem samym w sobie, prowadząc do dalszego rozwoju fotografii oraz sztuki wideo. Na wystawie zobaczymy więc nie tylko przykłady tzw. fotografii ekspansywnej, w ramach której wszelkie aktywności odbywały się przestrzeni publicznej, ale też wykresy, notatki artystów związanych ze sztuką ruchomego obrazu, a w więc zdjęcia Andrzeja Lachowicza i Natalię LL, eksperymenty Wojciecha Bruszewskiego, Romualda Kutery, Zdzisława Jurkiewicza i Jerzego Lewczyńskiego, czy zestawy zdjęć Zdzisława Sosnowskiego i Zbigniewa Dłubaka. Mówiąc krótko, solidny zestaw fotografii, który przekrojowo prezentuje kierunek poszukiwań aktywnych wówczas twórców.
Z pewnością więc jest to wystawa bardzo dobrze przygotowana pod względem merytorycznym. Poprzez prezentację poszczególnych sylwetek prezentuje nam owe nowe horyzonty w nowych mediach, które jednak dla osób nie związanych ze sztuką mogą być trochę nieczytelne. Niewątpliwe jednak wystawa ma sporo mocnych akcentów, a fakt, że możliwość zobaczenia tej właśnie kolekcji – a właściwie jej fragmentu – nie zdarza się często, dodatkowo podkreśla jej znaczenie.