Tokarczuk postanowiła przypomnieć nam o tym, jak tymczasowe jest nasze zadomowienie w świecie. Przyzwyczajeni do strefy komfortu własnego umysłu, nie zauważamy, że oswojona krawędź, na której żyjemy to tylko zabudowany skrawek brzegu – reszta zawsze pozostaje niewiadomą. Opowiadania bizarne to książka boleśnie uświadamiająca nam własne ograniczenia – żyjemy wyłącznie w obrębie własnych umysłów, których nie jesteśmy w stanie przekroczyć, a gdy one zawodzą – stajemy się zupełnie bezbronni.
Dziesięć opowiadań zawartych w nowym tomie Tokarczuk ma zaskakującą siłę wyrazu pomimo prostoty formy. Z pozoru o to nie zabiegając, prowadząc spokojną, regularną narrację pozbawioną eksperymentów, autorka wyprowadza nas poza strefę komfortu i konfrontuje z oczywistością własnych ograniczeń, a kontrast pomiędzy spokojem klasycznie toczącej się narracji a jej niepokojącą treścią jedynie zwiększa moc oddziaływania tekstu. To o czym mówi – samotność, trudność w porozumieniu z samym sobą, niepoznawalność świata, obcość odczuwana wobec zwierząt i technologii – to kwestie powszechnie znane, jednak w jej ujęciu niebanalne, dzięki temu, że z ogólnych modnych haseł stają się historiami dotykającymi jednostki. Siłą autorki Ksiąg Jakubowych jest, rzadki wśród polskich prozaików, prawdziwy dar narracji. Tokarczuk potrafi opowiadać tak, byśmy angażowali się w tekst, wstrzymywali oddech, niezależnie czy słuchamy leśnej baśni toczącej się w XVII wieku, asystujemy współczesnemu emerytowi, czy też bierzemy udział w spotkaniu istot przyszłości – podobnych do ludzkich, a jednak o ciałach regulowanych przez nieznaną nam technologię. Zmiana czasów i przestrzeni nie jest tutaj żadną przeszkodą – bez względu na to czy to przeszłość, przyszłość, czy teraźniejszość – narracja jest uważna i adekwatna, a świat przedstawiony przemyślany. Co wyjątkowo interesujące, przyszłość w Opowiadaniach bizarnych opiera się wyłącznie na różnicach technologicznych, ale nigdy emocjonalnych. Sugestia jest tutaj jasna – nawet jeśli będziemy hodować mięso na półkach lodówek i tworzyć istoty podobne do ludzkich przez zaawansowaną technologię, nie pozbędziemy się tego, co było w nas od zawsze: jakiejś niedoprecyzowanej tęsknoty, lęku, potrzeby wspólnoty, chęci bycia niezbędnym, głodu twórczości, bezsennych nocy pełnych rozmyślań.
Dlaczego to opowiadania akurat „bizarne”? Ich precyzyjna, gładka struktura mimochodem osadza w narracji warstwę dziwnych, drobnych wydarzeń, stopniowo potęgujących niepewność. Przez szczeliny normalności przebijają smugi niesamowitości, sprawiając, że z każdą kolejną stroną czujemy, że coś jest tutaj nie tak, jak być powinno – zauważamy inny, zielony kolor skóry czy sznurówki marynowane w słoikach. Jednak im głębiej w tom, który jak najbardziej należy traktować jako zaplanowaną całość, coraz mniej skupiamy się na szczegółach świata przedstawionego, a mocniej zmuszani jesteśmy do zadawania sobie pytań – o relacje międzyludzkie, emocje, naturę religijności, a bizarność odsłania się przede wszystkim w tym, co nam dobrze znane – w nieszczelnościach i wątpliwościach naszych umysłów.
Oczywiście, tym co przyciąga naszą uwagę jest również wyjątkowa wyobraźnia, którą Tokarczuk posługuje się z wielką swobodą. Jej oryginalne pomysły takie jak inny, zielony świat istniejący w głębokich puszczach XVII-wiecznego Wołynia czy też eksperyment przyszłości w nowoczesnym ośrodku w Szwajcarii, podejmujący próbę sklonowania historycznych świętych kościoła katolickiego, otaczają czytelnika niepokojącą, baśniową aurą, jednak w przeciwieństwie do Macieja Jakubowiaka, który w artykule dla Dwutygodnika[1] odnajduje w nich cechy stylizacji na klasyczną literaturę grozy w typie Edgara Allana Poe, E.T.A. Hoffmanna czy Stefana Grabińskiego, nie doszukiwałabym się tu nieudanej próby zaskoczenia, czy też przestraszenia czytelnika sobowtórami, złymi spojrzeniami i dziećmi z lasu. Podobne zabiegi mają tutaj raczej inny cel – nie kumulują lęku w niezwykłym wydarzeniu tylko sączą niepokój, który nie zostanie rozładowany przez katharsis. Dobrym przykładem jest tutaj spotkanie bohaterów Serca z tajemniczym, chińskim mnichem, które pozostaje nieudane – tłumacz zawodzi, mnich bełkocze i nie dochodzi do żadnego rodzaju oczyszczenia, nie ma w sobie posmaku mistycyzmu czy niesamowitości. Smutek tkwi gdzie indziej. Jeśli coś nas w tej prozie może zaniepokoić, to będzie to odbicie nas samych w samotnych próbach bohaterów, próbach odnalezienia i utrzymania własnej cząstki poczucia bezpieczeństwa w życiu.
W każdym opowiadaniu, bez względu na to, czego ono dotyczy, Tokarczuk znajduje miejsce na pytanie, jaki jest człowiek, co nim kieruje, dlaczego tak trudno go czasem zrozumieć. Jej bohaterowie to bezsprzecznie dziwni ludzie, z którymi trudno nam znaleźć płaszczyznę porozumienia, wspólne punkty, które pomogłyby się nam z nimi utożsamić. Dość szybko okazują się jednak nam bliscy na jakimś nie do końca pojętym, emocjonalnym poziomie. Wszyscy są bezbronni, przede wszystkim wobec samych siebie. Ta myśl wraca podczas lektury Opowiadań bizarnych nieustannie – powinniśmy najbardziej bać się samych siebie, to człowiek jest tutaj największą tajemnicą. Równocześnie diagnoza Tokarczuk nie jest w pełni pesymistyczna – jej bohaterowie często okazują się ufni, w pewien sposób naiwni i otwarci na spotkanie z innym. Oczywiście, nie wszystkie akty otwarcia okazują się szczęśliwe dla bohaterów, ale zwrócenie się do drugiej osoby nie jest z góry skazane na nieporozumienie. Tokarczuk nie demonizuje, raczej obserwuje kolejnych bohaterów z troską dostrzegając ich zagubienie w świecie i we własnych umysłach.
Istotne wydają się tutaj również polemiki z teoriami psychologicznymi, które klasyfikują i dzielą na typy ludzką dziwność, a także podają proste odpowiedzi na pytania o ich przyczynę. Behawioryzm zawodzi, bo każdy z nas, nawet żyjąc w tych samych warunkach, zachowuje się inaczej, wystarczy przyjrzeć się siostrom z opowiadania Transfugium. Psychoanaliza nie sprawdza się, gdy odsłonięcie warstw tkwiących w podświadomości powoduje lawinę rozstroju jak w opowiadaniu zatytułowanym Szwy, w którym z założenia terapeutyczna czynność pozbywania się nadmiaru przedmiotów z przeszłości, pogarsza jeszcze stan psychiczny bohatera. Umysł pozostaje nieszczelny i nieprzewidywalny. Nie ma prostych odpowiedzi – ani my, ani bohaterka opowiadania Transfugium nie zrozumiemy prawdopodobnie nigdy, dlaczego jej siostra postanowiła poddać się operacji przemiany w dzikie zwierzę. Proza zresztą jest przecież przede wszystkim po to, by zadawać pytania, a nie odpowiadać na nie, tak jak opowiadania Tokarczuk pytają o rolę systematyzowania kultu religijnego w społeczeństwie, pokazując, że w pewien sposób ono samo domaga się spójnej historii i powtarzalności rytuałów, by czuć się bezpieczniej.
Bizarne teksty Tokarczuk nie niosą nam nowych, nieznanych historii, mówią nam raczej o tym, co wiemy, co jednak zazwyczaj udaje nam się obłaskawić codziennością. O ostrych krawędziach świata, które wystają spod naszych pracowicie produkowanych zasłon i osłonek. Starają się w nas obudzić świadomość własnej kondycji.
Pierwsza, znacznie obszerniejsza część tomu, w konstrukcji opowiadań przywodzi również na myśl struktury marzeń sennych. To sceny bez wyraźnych początków i zakończeń, nasączone charakterystycznym poczuciem wyobcowania i alogiczności, jak w opowiadaniu Prawdziwa historia. Niepokoją niczym koszmary, a kończą się nagle i bez wyjaśnienia dlaczego akurat w tym momencie. Mają w sobie posmak tego niepotrzebnego mozołu, z którym brniemy przez zawikłane fabuły tworzone przez zmęczony układ nerwowy. Z kolei część druga, którą są dla mnie ostatnie trzy opowiadania, to przebudzenie i dość radykalna pointa. Transfugium, Góra Wszystkich Świętych i Kalendarz ludzkich świąt to stopniowe powracanie do przytomności, ustawianie ostrości na coraz trudniejsze pytania. Przerażający jest ostatni obraz, z którym zostajemy po lekturze tomu – ludzi gotowych co roku okrutnie mordować, a następnie przez cały kolejny rok leczyć i podtrzymywać przy życiu nieśmiertelnego, którego pojawienie się na świecie wybawiło świat od katastrofy, a wszystko to w imię rytuału i powtarzalności kultu, które dają społeczeństwu poczucie stabilności. Poświęcenie jest potrzebne dla spokoju wielu. Jak mówi Ilon, bohater ostatniego opowiadania: „Istnieje ekonomia zbawienia. (…) Wszystko, co dobre, trzeba drogo okupić. (…) Za dobro trzeba zapłacić.” Czy to jednak właściwe – zamieniać swojego zbawcę w bezwolną kukłę do pokazania ludowi dwa razy do roku? Czy na tym polega wdzięczność, by kamienować co rok i osłabiać nieśmiertelne ciało, które od trzystu lat traci kolejno mowę, władzę w mięśniach i siły? Wybawiciel zostaje zamieniony w ciało, w mięso, które nie ma już nic do przekazania i ostatkiem sił stara się wytrwać w swojej nieśmiertelności. Z coraz większym wysiłkiem, co rok coraz później, zmartwychwstaje dla beztroskich ludzi oczekujących przed telewizorami, by móc zacząć świętować – ucztować i bawić się, nie zdając sobie nawet sprawy z ceny jaką ktoś za tę ich zabawę wciąż płaci.
Wielka jest zdolność człowieka do aklimatyzacji w każdych warunkach, wydaje się mówić Tokarczuk. Przystosujemy się do wszystkiego, tak jak siostry zakonne z Góry Wszystkich Świętych oswajające stałą obecność martwego ciała przez przystrajanie go wytworami własnych rąk. Relikwia – ciało świętego Oksencjusza, zdrobniale ochrzczone Oxim – przez setki lat ubierane jest w starodawny strój i dekorowane koronkami, kołnierzykami i haftami, a puste – wygryzione przez czas – oczodoły, zasłonięte są kamieniami szlachetnymi – żeby nie straszyły. Martwe ciało staje się swojskie, jego codzienna obecność nie straszy, trudno też o sacrum, gdy relikwia staje się maskotką zakonu, gdy świętego nazywa się pieszczotliwie Oxim. Wielu bohaterów opowiadań Tokarczuk żyje w tego typu beztroskiej nieświadomości, swoim małym, ugłaskanym i przeciętnym życiem, jakby wszystko, co ważne, działo się gdzieś obok, obchodziło ich szerokim łukiem, tak jak szerokim łukiem odsuwają się anonimowi ludzie w metrze od zakrwawionej kobiety w Prawdziwej historii. Opowiadania Tokarczuk sprzeciwiają się takiemu podejściu do własnego istnienia. Sugerują, że wszystko, co istotne, dzieje się tu i teraz, i każdy z nas ma na to wpływ. Domagają się zaangażowania, kolejnych pytań i odpowiedzi. Wykorzystując wciągającą fabułę, zmuszają do oceny, opowiedzenia się po czyjejś stronie, definiowania moralności.
„Oddzielają nas od siebie zaledwie fugi, drobne szczeliny bytu.” – mówi bohater opowiadania Transfugium, a słowa te chyba najlepiej podsumowują całość zbioru. Jesteśmy do siebie podobni, a jednak każdy z nas jest osobny, unus mundus – świat jest jeden, lecz każda kolejna mutacja komórek czyni jego cząstki niepoznawalnymi dla siebie nawzajem. My ludzie, wszędzie napotykamy granice – w fiksacjach własnych umysłów, granicy lasu, tafli jeziora, lęku przed samym sobą, dziwności innych. Tymczasem świat nas otaczający obserwuje nas „wzrokiem wilka – niezaangażowanym, ale uważnym”. Świadomość tego spojrzenia na naszych plecach jest koniecznością.
- Tokarczuk postanowiła przypomnieć nam o tym, jak tymczasowe jest nasze zadomowienie w świecie. Przyzwyczajeni do strefy komfortu własnego umysłu, nie zauważamy, że oswojona krawędź, na której żyjemy to tylko zabudowany skrawek brzegu – reszta zawsze pozostaje niewiadomą. Opowiadania bizarne to książka boleśnie uświadamiająca nam własne ograniczenia – żyjemy wyłącznie w obrębie własnych umysłów, których nie jesteśmy w stanie przekroczyć, a gdy one zawodzą – stajemy się zupełnie bezbronni.
Dziesięć opowiadań zawartych w nowym tomie Tokarczuk ma zaskakującą siłę wyrazu pomimo prostoty formy. Z pozoru o to nie zabiegając, prowadząc spokojną, regularną narrację pozbawioną eksperymentów, autorka wyprowadza nas poza strefę komfortu i konfrontuje z oczywistością własnych ograniczeń, a kontrast pomiędzy spokojem klasycznie toczącej się narracji a jej niepokojącą treścią jedynie zwiększa moc oddziaływania tekstu. To o czym mówi – samotność, trudność w porozumieniu z samym sobą, niepoznawalność świata, obcość odczuwana wobec zwierząt i technologii – to kwestie powszechnie znane, jednak w jej ujęciu niebanalne, dzięki temu, że z ogólnych modnych haseł stają się historiami dotykającymi jednostki. Siłą autorki Ksiąg Jakubowych jest, rzadki wśród polskich prozaików, prawdziwy dar narracji. Tokarczuk potrafi opowiadać tak, byśmy angażowali się w tekst, wstrzymywali oddech, niezależnie czy słuchamy leśnej baśni toczącej się w XVII wieku, asystujemy współczesnemu emerytowi, czy też bierzemy udział w spotkaniu istot przyszłości – podobnych do ludzkich, a jednak o ciałach regulowanych przez nieznaną nam technologię. Zmiana czasów i przestrzeni nie jest tutaj żadną przeszkodą – bez względu na to czy to przeszłość, przyszłość, czy teraźniejszość – narracja jest uważna i adekwatna, a świat przedstawiony przemyślany. Co wyjątkowo interesujące, przyszłość w Opowiadaniach bizarnych opiera się wyłącznie na różnicach technologicznych, ale nigdy emocjonalnych. Sugestia jest tutaj jasna – nawet jeśli będziemy hodować mięso na półkach lodówek i tworzyć istoty podobne do ludzkich przez zaawansowaną technologię, nie pozbędziemy się tego, co było w nas od zawsze: jakiejś niedoprecyzowanej tęsknoty, lęku, potrzeby wspólnoty, chęci bycia niezbędnym, głodu twórczości, bezsennych nocy pełnych rozmyślań.
Dlaczego to opowiadania akurat „bizarne”? Ich precyzyjna, gładka struktura mimochodem osadza w narracji warstwę dziwnych, drobnych wydarzeń, stopniowo potęgujących niepewność. Przez szczeliny normalności przebijają smugi niesamowitości, sprawiając, że z każdą kolejną stroną czujemy, że coś jest tutaj nie tak, jak być powinno – zauważamy inny, zielony kolor skóry czy sznurówki marynowane w słoikach. Jednak im głębiej w tom, który jak najbardziej należy traktować jako zaplanowaną całość, coraz mniej skupiamy się na szczegółach świata przedstawionego, a mocniej zmuszani jesteśmy do zadawania sobie pytań – o relacje międzyludzkie, emocje, naturę religijności, a bizarność odsłania się przede wszystkim w tym, co nam dobrze znane – w nieszczelnościach i wątpliwościach naszych umysłów.
Oczywiście, tym co przyciąga naszą uwagę jest również wyjątkowa wyobraźnia, którą Tokarczuk posługuje się z wielką swobodą. Jej oryginalne pomysły takie jak inny, zielony świat istniejący w głębokich puszczach XVII-wiecznego Wołynia czy też eksperyment przyszłości w nowoczesnym ośrodku w Szwajcarii, podejmujący próbę sklonowania historycznych świętych kościoła katolickiego, otaczają czytelnika niepokojącą, baśniową aurą, jednak w przeciwieństwie do Macieja Jakubowiaka, który w artykule dla Dwutygodnika{{1}} odnajduje w nich cechy stylizacji na klasyczną literaturę grozy w typie Edgara Allana Poe, E.T.A. Hoffmanna czy Stefana Grabińskiego, nie doszukiwałabym się tu nieudanej próby zaskoczenia, czy też przestraszenia czytelnika sobowtórami, złymi spojrzeniami i dziećmi z lasu. Podobne zabiegi mają tutaj raczej inny cel – nie kumulują lęku w niezwykłym wydarzeniu tylko sączą niepokój, który nie zostanie rozładowany przez katharsis. Dobrym przykładem jest tutaj spotkanie bohaterów Serca z tajemniczym, chińskim mnichem, które pozostaje nieudane – tłumacz zawodzi, mnich bełkocze i nie dochodzi do żadnego rodzaju oczyszczenia, nie ma w sobie posmaku mistycyzmu czy niesamowitości. Smutek tkwi gdzie indziej. Jeśli coś nas w tej prozie może zaniepokoić, to będzie to odbicie nas samych w samotnych próbach bohaterów, próbach odnalezienia i utrzymania własnej cząstki poczucia bezpieczeństwa w życiu.
W każdym opowiadaniu, bez względu na to, czego ono dotyczy, Tokarczuk znajduje miejsce na pytanie, jaki jest człowiek, co nim kieruje, dlaczego tak trudno go czasem zrozumieć. Jej bohaterowie to bezsprzecznie dziwni ludzie, z którymi trudno nam znaleźć płaszczyznę porozumienia, wspólne punkty, które pomogłyby się nam z nimi utożsamić. Dość szybko okazują się jednak nam bliscy na jakimś nie do końca pojętym, emocjonalnym poziomie. Wszyscy są bezbronni, przede wszystkim wobec samych siebie. Ta myśl wraca podczas lektury Opowiadań bizarnych nieustannie – powinniśmy najbardziej bać się samych siebie, to człowiek jest tutaj największą tajemnicą. Równocześnie diagnoza Tokarczuk nie jest w pełni pesymistyczna – jej bohaterowie często okazują się ufni, w pewien sposób naiwni i otwarci na spotkanie z innym. Oczywiście, nie wszystkie akty otwarcia okazują się szczęśliwe dla bohaterów, ale zwrócenie się do drugiej osoby nie jest z góry skazane na nieporozumienie. Tokarczuk nie demonizuje, raczej obserwuje kolejnych bohaterów z troską dostrzegając ich zagubienie w świecie i we własnych umysłach.
Istotne wydają się tutaj również polemiki z teoriami psychologicznymi, które klasyfikują i dzielą na typy ludzką dziwność, a także podają proste odpowiedzi na pytania o ich przyczynę. Behawioryzm zawodzi, bo każdy z nas, nawet żyjąc w tych samych warunkach, zachowuje się inaczej, wystarczy przyjrzeć się siostrom z opowiadania Transfugium. Psychoanaliza nie sprawdza się, gdy odsłonięcie warstw tkwiących w podświadomości powoduje lawinę rozstroju jak w opowiadaniu zatytułowanym Szwy, w którym z założenia terapeutyczna czynność pozbywania się nadmiaru przedmiotów z przeszłości, pogarsza jeszcze stan psychiczny bohatera. Umysł pozostaje nieszczelny i nieprzewidywalny. Nie ma prostych odpowiedzi – ani my, ani bohaterka opowiadania Transfugium nie zrozumiemy prawdopodobnie nigdy, dlaczego jej siostra postanowiła poddać się operacji przemiany w dzikie zwierzę. Proza zresztą jest przecież przede wszystkim po to, by zadawać pytania, a nie odpowiadać na nie, tak jak opowiadania Tokarczuk pytają o rolę systematyzowania kultu religijnego w społeczeństwie, pokazując, że w pewien sposób ono samo domaga się spójnej historii i powtarzalności rytuałów, by czuć się bezpieczniej.
Bizarne teksty Tokarczuk nie niosą nam nowych, nieznanych historii, mówią nam raczej o tym, co wiemy, co jednak zazwyczaj udaje nam się obłaskawić codziennością. O ostrych krawędziach świata, które wystają spod naszych pracowicie produkowanych zasłon i osłonek. Starają się w nas obudzić świadomość własnej kondycji.
Pierwsza, znacznie obszerniejsza część tomu, w konstrukcji opowiadań przywodzi również na myśl struktury marzeń sennych. To sceny bez wyraźnych początków i zakończeń, nasączone charakterystycznym poczuciem wyobcowania i alogiczności, jak w opowiadaniu Prawdziwa historia. Niepokoją niczym koszmary, a kończą się nagle i bez wyjaśnienia dlaczego akurat w tym momencie. Mają w sobie posmak tego niepotrzebnego mozołu, z którym brniemy przez zawikłane fabuły tworzone przez zmęczony układ nerwowy. Z kolei część druga, którą są dla mnie ostatnie trzy opowiadania, to przebudzenie i dość radykalna pointa. Transfugium, Góra Wszystkich Świętych i Kalendarz ludzkich świąt to stopniowe powracanie do przytomności, ustawianie ostrości na coraz trudniejsze pytania. Przerażający jest ostatni obraz, z którym zostajemy po lekturze tomu – ludzi gotowych co roku okrutnie mordować, a następnie przez cały kolejny rok leczyć i podtrzymywać przy życiu nieśmiertelnego, którego pojawienie się na świecie wybawiło świat od katastrofy, a wszystko to w imię rytuału i powtarzalności kultu, które dają społeczeństwu poczucie stabilności. Poświęcenie jest potrzebne dla spokoju wielu. Jak mówi Ilon, bohater ostatniego opowiadania: „Istnieje ekonomia zbawienia. (…) Wszystko, co dobre, trzeba drogo okupić. (…) Za dobro trzeba zapłacić.” Czy to jednak właściwe – zamieniać swojego zbawcę w bezwolną kukłę do pokazania ludowi dwa razy do roku? Czy na tym polega wdzięczność, by kamienować co rok i osłabiać nieśmiertelne ciało, które od trzystu lat traci kolejno mowę, władzę w mięśniach i siły? Wybawiciel zostaje zamieniony w ciało, w mięso, które nie ma już nic do przekazania i ostatkiem sił stara się wytrwać w swojej nieśmiertelności. Z coraz większym wysiłkiem, co rok coraz później, zmartwychwstaje dla beztroskich ludzi oczekujących przed telewizorami, by móc zacząć świętować – ucztować i bawić się, nie zdając sobie nawet sprawy z ceny jaką ktoś za tę ich zabawę wciąż płaci.
Wielka jest zdolność człowieka do aklimatyzacji w każdych warunkach, wydaje się mówić Tokarczuk. Przystosujemy się do wszystkiego, tak jak siostry zakonne z Góry Wszystkich Świętych oswajające stałą obecność martwego ciała przez przystrajanie go wytworami własnych rąk. Relikwia – ciało świętego Oksencjusza, zdrobniale ochrzczone Oxim – przez setki lat ubierane jest w starodawny strój i dekorowane koronkami, kołnierzykami i haftami, a puste – wygryzione przez czas – oczodoły, zasłonięte są kamieniami szlachetnymi – żeby nie straszyły. Martwe ciało staje się swojskie, jego codzienna obecność nie straszy, trudno też o sacrum, gdy relikwia staje się maskotką zakonu, gdy świętego nazywa się pieszczotliwie Oxim. Wielu bohaterów opowiadań Tokarczuk żyje w tego typu beztroskiej nieświadomości, swoim małym, ugłaskanym i przeciętnym życiem, jakby wszystko, co ważne, działo się gdzieś obok, obchodziło ich szerokim łukiem, tak jak szerokim łukiem odsuwają się anonimowi ludzie w metrze od zakrwawionej kobiety w Prawdziwej historii. Opowiadania Tokarczuk sprzeciwiają się takiemu podejściu do własnego istnienia. Sugerują, że wszystko, co istotne, dzieje się tu i teraz, i każdy z nas ma na to wpływ. Domagają się zaangażowania, kolejnych pytań i odpowiedzi. Wykorzystując wciągającą fabułę, zmuszają do oceny, opowiedzenia się po czyjejś stronie, definiowania moralności.
„Oddzielają nas od siebie zaledwie fugi, drobne szczeliny bytu.” – mówi bohater opowiadania Transfugium, a słowa te chyba najlepiej podsumowują całość zbioru. Jesteśmy do siebie podobni, a jednak każdy z nas jest osobny, unus mundus – świat jest jeden, lecz każda kolejna mutacja komórek czyni jego cząstki niepoznawalnymi dla siebie nawzajem. My ludzie, wszędzie napotykamy granice – w fiksacjach własnych umysłów, granicy lasu, tafli jeziora, lęku przed samym sobą, dziwności innych. Tymczasem świat nas otaczający obserwuje nas „wzrokiem wilka – niezaangażowanym, ale uważnym”. Świadomość tego spojrzenia na naszych plecach jest koniecznoś↵