W najnowszym spektaklu Jana Klaty w pewnym momencie na tylnej ścianie, tworzącej multimedialny ekran, spośród wielu wyświetlanych na niej filmowych ujęć uwagę widzów przykuwa fragment, przeniesiony zapewne z jakiegoś dokumentalnego filmu. Przedstawia on świerszcza, który wpadłszy w sidła drapieżnej, mięsożernej rośliny próbuje, szarpiąc coraz silniej, uwolnić się z jej śmiertelnych szponów, w końcu doprowadzając do wyzwolenia. Bohaterowie dwóch powieści Josepha Conrada, W oczach zachodu oraz Tajnego agenta, przeniesieni przez Klatę i Majewskiego na scenę, pomimo tego, że prowadzą równie spazmatyczną walkę, ostatecznie ponoszą klęskę. Sidła, w które wpadli, można rozmaicie definiować jako: wielka polityka, wszechogarniająca wszystko rewolucja, fałszywa propaganda, anarchizm, fanatyczny radykalizm. Okazują się one jednak dużo silniejsze niż te znane ze świata roślin.
W pierwszej części spektaklu obserwujemy losy młodego studenta Razumowa (Juliusz Chrząstowski), który na zebrania tajnych kół proletariackiego kolektywu chodzi raczej z naukowej ciekawości niż faktycznego zaangażowania. Jednak to właśnie u niego schronienia szuka świeżo upieczony zamachowiec i zabójca ministra – Wiktor Halding (Zbigniew W. Kaleta). Zdezorientowany Razumow, nie potrafiący jeszcze wyczuwać, skąd w wielkiej polityce wiatry wieją, bezwiednie zdradza Haldinga. Wykorzystany następnie przez tajną carską policję podejmuje się zadania rozpracowania przebywającej w Szwajcarii grupy mocodawców i organizatorów zamachu. Razumow nie radzi sobie jednak z wyrzutami sumienia (w dużej części za sprawą coraz częstszych spotkań z graną przez Annę Radwan-Gancarczyk siostrą Haldinga, Natalią) i dekonspiruje się, wyznając swoje plany organizatorom spisku. Ostatecznie zostaje przez nich dosłownie zatłuczony na śmierć.
Druga część spektaklu opowiada o utajnionym w społeczeństwie brytyjskim agencie anarchistycznych rosyjskich ugrupowań – Verlocu (Krzysztof Globisz). Od wielu lat, prowadząc dostatnie mieszczańskie życie, raczej markuje rewolucyjne działania niż faktycznie prowadzi jakąkolwiek radykalną działalność. Sytuacja zmienia się, kiedy nowy rosyjski ambasador zażąda rezultatów łożonych na Verloca pieniędzy i wyda rozkaz dokonania spektakularnego zamachu, jakim ma być wysadzenie zerowego południka, przebiegającego przez obserwatorium w Greenwich. Verloc, obawiając się wykrycia przez policję i utraty zajmowanej w społeczeństwie pozycji, wciągnie do zamachu swojego opóźnionego szwagra Stevie’ego (Wiktor Loga-Skarczewski). Ten jednak nieszczęśliwie potknie się o korzeń, wysadzając samego siebie. Tragedia ta załamuje egocentrycznego Verloca i ostatecznie doprowadza do samobójstwa.
Obie historie pokazują dwie strony rewolucyjnego medalu. Poznajemy szlachetnego, racjonalnego i ostrożnego idealistę, pragnącego służyć szlachetnej idei rewolucji, którego naiwność zostanie jednak bezwzględnie wykorzystana, oraz wyrachowanego pragmatystę, któremu wydaje się, że może zaprząc rewolucyjne siły do własnych celów. Zarówno bezwolnie, jak i z własnego wyboru, zostają pożarci, a zaraz potem wypluci przez siły, których złożoności nie umieli ostatecznie ogarnąć i przewidzieć.
Dwie części łączy ze sobą minimalistyczna scenografia zaprojektowana przez Justynę Łagowską. Na niemal pustej scenie znajduje się kilka metalowych przestawnych rusztowań przypominających gimnastyczne równoważnie. Za pomocą tych „rekwizytów” aktorzy kreują niemal dowolną sceniczną sytuację, w rozmaity sposób się na nich opierając, zsuwając, zawisając, chodząc czy leżąc. Część z rusztowań jest utwierdzona na stałe i zamyka półkoliście scenę, tworząc rodzaj niewielkiej widownianej galeryjki. Nad całością scenicznej przestrzeni góruje ogromny odsłonięty zegarowy mechanizm: w pierwszej części nieruchomy, w drugiej intensywnie oświetlony i wprawiony w powolny, majestatyczny ruch.
Koprofagi… opierają się na bardzo silnie zarysowanych kontrastach. Z jednej strony obserwujemy groteskowo i pokracznie przedstawione środowiska związane ze szczytem hierarchii władzy. Emigracyjny zarząd rewolucji w Szwajcarii sportretowany jest jako rodzaj burżuazyjnej sekty, fanatycznie wierzącej w swojego mistrza, który zapewnia im spokojne i beztroskie życie. Sam wielki ideolog (również grany przez Krzysztofa Globisza) przedstawiony został niczym wschodni pseudomistyk, przy każdym kroku wyczyniający ekwilibrystyczne figury, każde zdanie wypowiadając niczym prawdę objawioną. Naczelnik tajnej policji oraz rosyjski ambasador, grani w obu częściach przez Mieczysława Grąbkę, pod postacią elegancji i intelektualnej wytworności ukrywają jedynie bezwzględne okrucieństwo i cyniczne wyrachowanie.
Z drugiej strony mamy głównych protagonistów spektaklu, których Klata poddaje niemal psychologicznej wiwisekcji. Z ogromną pieczołowitością ukazuje proces ich stopniowego psychicznego upadku. Chwile, kiedy Razumow i Verloc pozostają na scenie sami albo występują w intymnej relacji z towarzyszącymi im kobietami, charakteryzują się statycznością. Napięcie wytworzone zostaje w długich dialogach pomiędzy postaciami, ważne stają się poszczególne gesty oraz mimika wyrażająca coraz większe wątpliwości i rozterki. Momentami staje się to nawet przesadzone, urasta do położonego na granicy parodii poziomu, podczas gdy słyszana w tle muzyka potęguje melodramatyczny nastrój tych scen. Jednak Klata granicy tandetnej ckliwości nie przekracza. Aktorzy częściej wywołują raczej wstrząs i przejęcie niż wzruszenia (widać to zwłaszcza w obu kończących poszczególne części finałach). Reżyser, pokazując swoich bohaterów w nagich, czystych emocjach, konsekwentnie buduje kontrast z beznamiętnym, pokracznym rewolucyjnym i anarchistycznym środowiskiem, z którym muszą się oni zmagać. Nastrój melodramatu staje się nieodłączną częścią pełnego rozpaczy scenicznego świata.
W spektaklu istnieją sceny, w których Klata posługuje się także swoją ulubioną formą intuicyjnego, scenicznego skrótu oraz teledyskowych, metaforycznych choreografii. Pozwalają one w kilka minut wyrazić złożone problemy, skomplikowane paradoksy, sprzeczności, napięcia i konflikty, oszałamiając niebywałą energią i widowiskowością. Kolektyw proletariacki przedstawiony jest w postaci pijanego chłopo-robotnika w czapce pilotce. Razumow namacalnie przekona się, jak trudno porozumieć się z czymkolwiek, co jest „upojone” rewolucją, kiedy podejmując rozpaczliwy taniec do kompilacji muzyki zespołu The Doors, będzie próbował choć na chwilę go ocucić. Halding przychodząc do Razumowa w stroju przypominającym zbroję z doczepionymi groteskowymi anielskimi skrzydłami, przy podniosłym śpiewie „Alleluja” stanowi niemalże upostaciowienie rewolucji w działaniu. Scena próby bombowego zamachu dokonana przez Stevi’ego stworzona jest w formie energicznego rodeo. Dopingowany przez cyniczne gesty obserwujących go bohaterów, niedoszły zamachowiec wyczynia coraz bardziej ekwilibrystyczne i wycieńczające figury w rytm piosenki My Horse Likes You zespołu Bonaparte.
Klata groteskowo ukazuje samo podbudowane anarchią rewolucyjne działanie: zmiatającą wszystko, gwałtowną siłę, która będąc efektem cynicznych gier, ma doprowadzić jedynie do odwrócenia hierarchii na społecznych szczytach. Obnaża jej wyrafinowane duchowe fundamenty, które są tak naprawdę zamaskowaniem głupoty oraz partykularnych chęci sięgnięcia po władzę niezależnie do ustroju, który doprowadzi do jej zdobycia. Dlatego też twórca tak szczegółowo pokazuje konsekwencje rewolucji wobec pojedynczego człowieka, skupia się na przedstawieniu autentycznych emocji i cierpieniach, zwykle w kartach historii pomijanych milczeniem. Pojedyncze uczucia i ból nie znajdują w jej obrębie miejsca jako emocje, które mogłyby odebrać wszelkim społecznym przewrotom powszechną, masową i skuteczną atrakcyjność.
Klata dzięki temu poddaje w wątpliwość podział między tym, kto jest podmiotem, a kto przedmiotem rewolucji, co tak naprawdę ją konstytuuje. Odwraca obiegową relację, demaskując filozoficzną i duchową pustotę jej abstrakcyjnych idei. Rehabilituje natomiast poszczególnych ludzi, których ona tragicznie dotyka.
Mam wrażenie, że reżyser jednak próbuje zdefiniować również, czym rewolucja miałaby być obecnie, jak stworzyć dziś jakiekolwiek działanie, które stanowiłoby eksces, wykroczenie poza normatywny porządek.
To dlatego ustawia w tylnej części sceny półkolisty ekran, na którym nieustannie wyświetlane są obrazy, filmy, animacje, amatorskie nagrania. Ujęcia te przedstawiają rzeczywistość w najróżniejszych kategoriach i porządkach. Klata bardzo zręcznie nimi operuje: czasem stanowią niemal niezauważalne tło, a czasem bardzo mocno puentują czy komentują to, co aktualnie dzieje się na scenie. Ten pomysł swoją kulminację uzyskuje w ostatniej scenie. Obserwując żonę Verloca Winnie (Ewa Kaim) w niemym katatonicznym tańcu bólu i cierpienia, na tylnym ekranie widzimy otoczoną przez publiczność, w trakcie jakiegoś pokazu czy konkursu, tańczącą parę. Nagle ta publiczność odwraca się w naszą stronę patrząc na realną Ewę Kaim, jakby był to dalszy ciąg wyświetlanego tanecznego show. Klata diagnozuje naszą rzeczywistość już nie jako jeden wielki spektakl, ale świat ekspansywnej nieustannej widzialności, w której każdy fragment rzeczywistości zostaje zarejestrowany, a następnie przetworzony i zdefragmentowany na najróżniejsze sposoby. Proces ten pozbawia głębi naszą percepcję i społeczną wrażliwość. Kontrastując ze sobą dwie płaszczyzny: globalne mechanizmy i skutki rewolucji, powtarzające wciąż te same schematy i warianty, oraz jednostkowe, intensywne, nawet momentami melodramatyczne uczucia, zadaje tak naprawdę pytanie, który z tych porządków stanowi tandetny, bezwartościowy show?
Klata nie woła swoim spektaklem: powróćmy do starych form, nauczmy się ponownie głęboko doświadczać rzeczywistość, znów przeżywać gwałtownie, niczym w melodramacie, relację z drugim człowiekiem. Jest doskonale świadomy, że byłoby to naiwne i niemożliwe. Sugeruje raczej radykalną zmianę spojrzenia, podjęcie ryzyka zastosowania języka innego niż dominujący. Może to stanowić nadzieję na rewolucję, ale już w pozytywnym znaczeniu tego terminu – jako odświeżenie naszego odczuwania, nawet jeśli czasami miałoby to prowadzić do całkowicie niemodnego i pozornie nieprzystającego do naszej współczesności „wzruszenia”.